[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stamtąd trafi, opatrzony notkąsłużbową, do szefa wydziału, a potem kto wie? zapewne na wymuskane biurko samegokomendanta.Drobna nieścisłość, cień niekonsekwencji lub podejrzenie o jakiekolwiekpozaprawne działanie może uruchomić lawinę, która zniesie go w najlepszym wypadku naemeryturę.Cholera, Madej zbyt długo służy w policji, żeby nie wiedzieć, że po takiej akcji jak ta,która rozegrała się wczoraj na Banacha, prawie zawsze musi polecieć czyjaś głowa.Dlatego,żeby uchronić własne dupsko, komendant zwala winę na kierownika wydziału, który odbija piłkęw szefa sekcji, a ten z kolei wylewa całe szambo na łeb swojego podkomendnego.Wystarczydrobny, niepozorny błąd w raporcie tego ostatniego, a już ktoś zaczyna w tym drążyć, rozdymać,jątrzyć, szukać dziury w całym.Dlatego raport musi być jasny, przejrzysty, zgodny zprocedurami i prawem.No i tu jest feler& Bo przecież Madej wszystkie działania w sprawieKinżeja prowadził po partyzancku.Nie informował o nich swojego bezpośredniegoprzełożonego, nie protokołował, ba!, nie występował do nikogo o zgodę na działania naruszającena przykład ustawę o ochronie danych osobowych obywatela.Mało tego! Bez porozumienia zbiurem prasowym współpracował z przedstawicielką mediów, doprowadzając ją ostatecznie doważnego świadka.Węszył sobie wesolutko niczym szczeniak w gównie, łamiąc wszelkiesłużbowe procedury, a nawet prawo.Co gorsze, ta radosna twórczość zakończyła siępodziurawieniem lamperii w jednej z największych placówek medycznych kraju, lekkimzranieniem dwóch postronnych osób (musieli się, kurwa, akurat pałętać po schodach!),wystraszeniem personelu oraz pacjentów kilku szpitalnych oddziałów, ucieczką świadka,zaginięciem owej przedstawicielki mediów i to już kompletne fiasko nieujęciem ani nawetnierozpoznaniem sprawców tego całego bajzlu dwóch uzbrojonych w pistolety z tłumikiemtypów w lekarskich kitlach i chirurgicznych maskach.Kompletna, bezdenna dziura w dupie! A dotego kompromitacja policji! Bo jeden obecny przy zajściu funkcjonariusz, powołany do ochronyświadka, dał się rozbroić jak dziecko.A drugi starszy aspirant Madejski bez oddaniaostrzegawczego choćby strzału schronił się w pokoju lekarskim.Jak to teraz przełożyć na języksłużbowego raportu?Madej już widzi oczyma wyobrazni, jak Jeleń którego trudno byłoby podejrzewać oskrywane sympatie względem jego osoby zawiadamia wydział wewnętrzny.Postępowaniesłużbowe, nagana, degradacja, dyscyplinarka.Będzie miał szczęście, jak sprawa nie trafi jeszczedo sądu! Ale nie to, w ten uroczy sobotni poranek, gniecie Madeja najbardziej.Nie może sobiedarować, nie rozumie wręcz tego, dlaczego wtedy, gdy przed nosem zagwizdały mu kule cofnął się do gabinetu i pozwolił tamtym draniom spokojnie dobiec do schodów.Czemu niestanął na ich drodze? Przecież służył kiedyś w elitarnym batalionie prewencji i niemal codziennierzucał bandziorami o glebę.Bo to raz ktoś próbował zrobić mu wtedy krzywdę? Nigdy jednaknie pękał, zawsze szedł w zwarcie.Dlaczego więc tym razem skrewił? Aż tak zmiękły mu zabiurkiem jajca, że przestraszył się jakichś patałachów z pukawkami? W mordę.Muszę wziąć się w kupę i dorwać tych sukinsynów syczy sam do siebie.Jeszcze za wcześnie, żeby zdziadzieć.I stuka dalej grubymi palcami w klawiaturę, tylko po to, żeby za chwilę zaznaczyć caływymęczony tekst, wcisnąć przycisk delete, siorbnąć kawę, potrzeć oczy i zacząć od początku.Wtedy ktoś energicznie otwiera drzwi pokoju aspirantów.Madej podnosi na intruza chmurnywzrok i& oczom nie wierzy.Jasna dupa, jest zle.Sobota.Wczesny poranek.A tu w drzwiach stoikomisarz Jeleń.Naprawdę niedobrze. Odłóżcie na chwilę tę działalność literacką i zapierdalajcie w podskokach do Starego zwraca się do Madeja wściekłym głosem. Ja zresztą też jestem wzywany& Do Starego? Tego Starego? Madejski naprawdę podejrzewa, że zmęczona głowa płatamu figle. Teraz? Nie, na Wielkanoc.%7łeby podzielić się jajeczkiem złowrogo fuka Jeleń. Jasne, żeteraz! wydziera się. To rrrozkaz! Znacie, aspirancie, takie słowo?!Więc idą.Cholera.Nie, nie cholera.Cholera nie wystarczy.Tu trzeba sobie powiedzieć bezogródek: kurwa żesz mać! Stary, czyli komendant stołeczny.Generał policji.Nadinspektor.Koleś, któremu te różne pajace ze świata polityki przybijają piąteczki, a pismaki łaszą się owywiady.Ten właśnie koleś wstał w dzień ustawowo wolny od pracy bladym świtem z łóżka,ogolił buziunię, wbił się w mundurek i przyszedł do roboty, żeby rozmawiać z jednym ze swoichstarszych aspirantów.Słowo honoru, Madej wolałby już raczej dowiedzieć się, że do Ziemi zbliżasię po kursie zbieżnym asteroida, niż w takich okolicznościach poznawać Dużego Szefa.Wchodzą z Jeleniem do gabinetu.Mimo lat pracy w policji Madej pierwszy raz w życiu dajekrok nad tak wysokim progiem.Rozgląda się i& aż przysiada z wrażenia.Opróczdystyngowanego, nieco już starszego pana z pagonami nadinspektora za biurkiem widzi wpokoju młodszego inspektora Zygmunta Kasprzyka, szefa swojego wydziału oraz& inspektoraHenryka Niewiadomskiego naczelnika CBD i podkomisarza Marka Gonta.Super, ekstra,przejebane.W miejscu prawego oka Gont ma ogromną śliwę.Opuchlizna sięga mu połowypoliczka.Zajebiaszczo.A więc panowie przyszli na skargę.W tym całym zamieszaniu Madejskizapomniał o wczorajszej bójce.Nic to.Zaraz mu komendant stołeczny wszystko przypomni.Zapewne informując przy okazji o degradacji i dyscyplinarce.Fantastycznie. Pan starszy aspirant, zdaje się, zna naszych gości nieco staroświecko zagajakomendant, zwracając się do Jacka.Madej znów zerka na spuchnięte oblicze Gonta i lekko kiwagłową.Tak, zna sukinsynów.Jeden wywalił go z pracy w wydziale, a drugi walnie się do tegoprzyczynił. Nasi goście nie znają natomiast pana komisarza Jelenia ciągnie swojąbarokową prezentację Stary, a potem z kolei przedstawia przybyłych Jeleniowi. Mimo powagi sytuacji Madeja dopada jakiś niezrozumiały, wisielczy humor.Omal niezaczyna rechotać.Po tym wszystkim, co ostatnio przeżył i co go za chwilę ma spotkać, ten caływersal robi na nim iście surrealistyczne wrażenie. Zapewne domyślacie się, panowie, powodu naszego spotkania nie zwalnia tempaStary. Przejdę więc od razu do rzeczy.O tak, domyślamy się, jak cholera! uśmiecha się w duchu Madej.A co?! Skoro już i takwylatuje, to nie będzie się teraz trząsł ze strachu.Z godnością odejdzie.A jak mu Gont znówzacznie pyskować, to może nawet i w drugą patrzałkę gościowi z łapy wyjedzie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]