[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Wciąż jest pan młody.Pańskie włosy są nadal czarne!Poirot skrzywił się lekko.— Pauline, jako twój szwagier i opiekun — powiedział poważnym tonem Barton Russell — zamierzam cię zmusić do wyjścia na parkiet! Grają walca, a walc to jedyny taniec, w którym naprawdę jestem dobry.— Ależ, oczywiście, Barton, chodźmy.natychmiast.— Grzeczna z ciebie dziewczynka, Pauline, to miło z twojej strony.Ruszyli razem w kierunku parkietu.Tony odchylił się wraz z krzesłem do tyłu.Potem spojrzał na Stephena Cartera.— Rozmowny z ciebie jegomość, co, Carter? — spytał.— Zabaw towarzystwo swoją wesołą gadaniną, dobrze?— Doprawdy, Chapell, nie wiem, o co ci chodzi.— Och, co ty powiesz… naprawdę nie wiesz? — spytał Tony, parodiując jego napuszony ton.— Ależ mój drogi…— Skoro nie masz ochoty na rozmowę, pij, człowieku, pij.— Nie, dziękuję.— Więc ja się napiję.Stephen Carter wzruszył ramionami.— Przepraszam, ale muszę porozmawiać z moim znajomym, który siedzi w drugim końcu sali.Byłem z nim w Eton.Stephen Carter wstał i ruszył w kierunku oddalonego o kilka metrów stolika.— Ktoś powinien był utopić absolwentów Eton w momencie ich narodzin — powiedział ponuro Tony.Herkules Poirot nadal zabawiał rozmową siedzącą obok niego ciemnowłosą piękność.— Czy wolno mi spytać — zagadnął cicho — jakie są pani ulubione kwiaty, mademoiselle?— A właściwie dlaczego chciałby pan to wiedzieć? — spytała z szelmowskim uśmiechem Lola.— Mademoiselle, jeśli posyłam damie kwiaty, zależy mi na tym, żeby były to kwiaty, jakie ona lubi.— To bardzo miłe z pańskiej strony, monsieur Poirot.Powiem panu… uwielbiam duże, pąsowe goździki… lub pąsowe róże.— Wspaniale… tak, wspaniale! Więc nie jest pani amatorką żółtych irysów?— Żółte kwiaty… nie… nie pasują do mojego temperamentu.— Rozsądna uwaga… Proszę mi powiedzieć, mademoiselle, czy dziś wieczorem, po przyjściu tutaj, telefonowała pani do kogoś?— Ja? Czy do kogoś telefonowałam? Nie, cóż za dociekliwe pytanie!— Cóż, ja jestem bardzo dociekliwym człowiekiem.— Nie mam co do tego wątpliwości.— Spojrzała na niego zalotnie ciemnymi oczyma.— I bardzo niebezpiecznym człowiekiem.— Skądże znowu, nie jestem niebezpieczny; powiedzmy, że jestem człowiekiem, który może być użyteczny… w razie jakiegoś niebezpieczeństwa! Rozumie pani?Lola zachichotała, ukazując rząd równych, białych zębów.— Ależ nie, nie — powiedziała ze śmiechem.— Pan jest niebezpieczny!Herkules Poirot westchnął.— Widzę, że pani nie rozumie.To wszystko jest bardzo dziwne.— Lola, co powiesz na kilka tanecznych kroków? — spytał nagle Tony, otrząsnąwszy się z zamyślenia.— Chodź.— Dobrze.Skoro Monsieur Poirot nie ma dość odwagi! Tony objął ją i ruszyli w stronę parkietu.— Możesz teraz, przyjacielu, medytować o zbrodni, do której jeszcze nie doszło! — powiedział do Poirota, odwracając głowę.— To bardzo słuszna uwaga — mruknął Poirot.— Tak, naprawdę bardzo słuszna…Przez parę minut siedział pogrążony w myślach, a potem podniósł palec.Natychmiast podszedł do niego Luigi z szerokim uśmiechem na twarzy.— Mon vieux — powiedział Poirot.— Potrzebuję kilku informacji.— Zawsze do pańskich usług, monsieur.— Chciałbym się dowiedzieć, które z siedzących przy tym stole osób korzystały dzisiejszego wieczora z telefonu.— Mogę to panu powiedzieć, monsieur.Ta młoda dama w białej sukni dzwoniła natychmiast po przyjściu.Potem, kiedy poszła oddać swój płaszcz, ta druga dama wyszła z szatni i zamknęła się w kabinie telefonicznej.— A więc jednak seńora do kogoś dzwoniła! Czy miało to miejsce, zanim weszła do sali restauracji?— Tak, monsieur.— Ktoś jeszcze?— Już nikt, monsieur.— Wszystko to, Luigi, daje mi do myślenia!— Doprawdy, monsieur?— Owszem.Sądzę, Luigi, że tej nocy bardziej niż kiedykolwiek muszę zachować przytomność umysłu! Coś się wydarzy, Luigi, a ja zupełnie nie wiem co.— Jeśli mogę się na coś przydać, monsieur…Poirot dał mu znak ręką.Luigi dyskretnie się oddalił.Stephen Carter wrócił do stołu.— Nadal jesteśmy sami, panie Carter — zauważył Poirot.— Och… eee… na to wygląda — odparł Carter.— Czy dobrze pan zna pana Bartona Russella?— Owszem, znam go od dość dawna.— Jego szwagierka, panna Weatherby, to niezwykle czarująca młoda dama.— Tak, ładna dziewczyna.— Czy ją również dobrze pan zna?— Nieźle.— Och, nieźle, nieźle — powtórzył Poirot.Carter utkwił w nim zdziwiony wzrok.Muzyka ucichła i reszta towarzystwa wróciła do stołu.— Jeszcze jedna butelka szampana… ale szybko! — zawołał do kelnera Barton Russell.Uniósł swój kieliszek.— Posłuchajcie, moi drodzy.Poproszę was, żebyśmy wznieśli toast.Prawdę powiedziawszy, istnieje powód, dla którego wydałem dziś to skromne przyjęcie.Jak wiecie, zamówiłem stół na sześć osób.Przyszło nas tylko pięcioro.Pozostało więc jedno wolne miejsce.Potem, niezwykłym zbiegiem okoliczności, przechodził tędy monsieur Herkules Poirot, więc poprosiłem go, by się do nas przyłączył.Nawet nie wiecie, jaki to szczęśliwy zbieg okoliczności.Widzicie, to puste miejsce symbolizuje pewną damę… damę, której pamięci poświęcone jest dzisiejsze przyjęcie.Zaprosiłem was tu, panie i panowie, by uczcić pamięć mojej drogiej żony Iris w czwartą rocznicę jej śmierci, która wypada dokładnie dziś!Goście poruszyli się niespokojnie.Barton Russell z kamiennym wyrazem twarzy uniósł swój kieliszek.— Wypijmy więc za jej pamięć.Iris!— Iris? — powtórzył z niepokojem Poirot.Zerknął na kwiaty.Barton Russell, uchwyciwszy jego spojrzenie, nieznacznie kiwnął głową
[ Pobierz całość w formacie PDF ]