[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mary uniosła rękę, poprawiła koronkowy kołnierzyk odwracając przy tym głowę.Chce zyskać na czasie! - przemknęło mi przez myśl pod wpływem nagłego olśnienia.- Tak - podjął spokojnie koroner.- Wiadomo nam, że w czasie kłótni czytała pani książkę siedząc na ławce w bezpośrednim sąsiedztwie drzwi tarasowych buduaru.Czy było tak istotnie?Zaskoczony nie znaną mi dotychczas informacją, zerknąłem z ukosa na mojego przyjaciela i odniosłem wrażenie, że i on się zdziwił.- Było tak istotnie - odpowiedziała Mary po sekundzie ledwie dostrzegalnego wahania.- I drzwi były otwarte?Pani Cavendish pobladła trochę.- Tak.- A zatem nie mogła pani nie słyszeć głosów dochodzących z buduaru, zwłaszcza że były to głosy podniesione.Niewątpliwie słowa trudniej było rozróżnić z hallu niż z miejsca, w którym pani znajdowała się w tym czasie.- Zapewne.- Zechce pani powtórzyć to, co pani słyszała?- Nie przypominani sobie, żebym cokolwiek słyszała.- Jak to? Nie słyszała pani głosów?- Owszem! Głosy słyszałam, słów nie.- Mary zarumieniła się lekko.- Nie mam zwyczaju interesować się poufnymi rozmowami.- Umilkła na moment, nie tracąc pozorów opanowania i spokoju, jak gdyby próbowała sobie coś przypomnieć.- Tak.Pani Inglethorp mówiła zdaje się.nie usłyszałam szczegółów.o skandalu małżeńskim.- Tak - przerwał koroner - to pokrywa się z zeznaniami Dorcas.Ale.Proszę mi wybaczyć.Zdawała sobie pani sprawę, że w buduarze toczy się rozmowa poufna, a mimo to została pani na miejscu.Czemu to przypisać?Dostrzegłem przelotny błysk w piwnych oczach Mary.Odczułem, że chętnie poszarpałaby na sztuki niepokaźnego, zbyt dociekliwego prawnika.Na pozór jednak utrzymywała niezmąconą równowagę.- Czemu to przypisać? - powtórzyła chłodno.- Na ławce było mi wygodnie.Nie słuchałam poufnej rozmowy.Bez reszty byłam zajęta lekturą.- Nic więcej nie może pani powiedzieć?- Nic więcej.Przesłuchanie dobiegło końca, podejrzewałem jednak, że koroner nie był zadowolony.Z pewnością sądził, że Mary Cavendish mogłaby powiedzieć znacznie więcej, gdyby zechciała.Powołany kolejno świadek - Amy Hill, urzędniczka z poczty, powiedziała, że po południu siedemnastego lipca William Earl, młodszy ogrodnik ze Styles Court, kupił formularz testamentu.William Earl i Manning zeznali, że złożyli podpisy na jakimś dokumencie.Manning twierdził, że działo się to o pół do piątej.Jego pomocnik był zdania, że trochę wcześniej.Cyntia Murdoch niewiele miała do powiedzenia.O tragedii dowiedziała się od pani Cavendish, która ją obudziła.- Nie słyszała pani upadku stolika nocnego?- Nie.Spałam mocno.- Można powiedzieć, snem sprawiedliwego - uśmiechnął się koroner.- Dziękuję pani.Nie mam więcej pytań.Poproszę pannę Howard.Panna Howard przedstawiła sądowi list, który pani Inglethorp wysłała do niej siedemnastego lipca wieczorem.Zamieszczam poniżej jego kopię.Do sprawy nie wniósł nic nowego, a Poirot i ja oglądaliśmy go już dawniej.List podano przysięgłym, którzy przestudiowali go pilnie.- Ten dowód niewiele nam pomoże - odezwał się koroner.Nie ma w nim słowa o wydarzeniach krytycznego dnia.- Sprawa jasna jak słońce! - rzuciła zwięźle panna Howard Biedna, kochana pani Inglethorp odkryła, że strugano z niej wariata.- W liście nie wspomina o tym - zaoponował koroner.- A nie wspomina, bo nigdy nie lubiła przyznać, że nie ma racji.Już ja ją znam.Chciała mojego powrotu, ale wolała nie ustępować.Wybrała okrężną drogę.To bardzo ludzkie.Sama bym tak zrobiła.Pan Wells uśmiechnął się dyskretnie.Kilku przysięgłych poszło za jego przykładem.Pomyślałem, że Ewelina Howard to osobistość dobrze znana w okolicy.- Całe to przedstawienie - ciągnęła energiczna dama mierząc ławę przysięgłych niechętnym wzrokiem - jest marnowaniem czasu.Gada się, gada, gada, a wszyscy wiemy doskonale.- Dziękuję, panno Howard.Nie mam więcej pytań - przerwał szorstko koroner.Wydało mi się, że odetchnął z ulgą, gdy groźna Ewelina umilkła.Wreszcie przyszła kolej na sensację dnia.Pan Wells wezwał następnego świadka.Był to Albert Mace, pomocnik z apteki, ów młody człowiek, który w swoim czasie przybiegł do Poirota blady i roztrzęsiony.Na pytanie koronera odpowiedział, że jest dyplomowanym farmaceutą, a w Styles mieszka od niedawna.Objął posadę w aptece, kiedy jego poprzednika powołano do wojska.Po formalnościach wstępnych koroner przystąpił do rzeczy.- Czy w ostatnich dniach sprzedawał pan strychninę osobie nie upoważnionej do zakupu z racji zawodu?- Tak jest, wysoki sądzie.- Kiedy?- W ostatni poniedziałek wieczorem.- W poniedziałek? Nie wtorek?- Tak jest, wysoki sądzie.W poniedziałek szesnastego lipca.- Kto zakupił strychninę?W sali zapadła cisza.Można by usłyszeć brzęczenie muchy.- Pan Inglethorp, wysoki sądzie.Wszystkie spojrzenia zwróciły się tam, gdzie Alfred Inglethorp siedział obojętnie, sztywno, jakby kij połknął.Drgnął lekko na dźwięk groźnych słów młodego aptekarza.Przez moment miałem wrażenie, że podniesie się z krzesła.Został jednak na miejscu.Tylko jego twarz przybrała dobrze wystudiowany wyraz zdziwienia.- Jest pan tego pewien? - zapytał koroner.- Najzupełniej, wysoki sądzie.- Czy normalnie sprzedaje pan niebezpieczne trucizny każdemu, kto o nie poprosi?Nieszczęsny młodzieniec skurczył się pod karcącym wzrokiem pana Wellsa.- Nie, wysoki sądzie! Skąd znowu! Ale to był przecież pan Inglethorp z pałacu.Myślałem, że można.Mówił, że chce otruć psa.W skrytości serca współczułem biednemu chłopcu.Chęć przypodobania się ”pałacowi” uważałem za objaw wysoce ludzki - zwłaszcza że rezultatem mogło być odbicie poważnego klienta aptekarzowi z Tadminster.- O ile mi wiadomo, każdy nabywca trucizny musi podpisać się w specjalnej księdze.- Tak jest, wysoki sądzie.Pan Inglethorp to zrobił.- Ma pan przy sobie księgę trucizn?- Mam, wysoki sądzie.Księgę pokazano przysięgłym i koroner odprawił nieszczęsnego młodzieńca, udzieliwszy mu krótkiej, ale dobitnej nagany.Następnie, wśród grobowej ciszy, został wezwany Alfred Inglethorp.W duchu zadawałem sobie pytanie, czy ten człowiek rozumie, jak bardzo bliski jest stryczka.Pan Wells przystąpił bez ogródek do sedna sprawy.- Czy w ubiegły poniedziałek kupował pan strychninę, aby otruć psa?- Nie kupowałem.W Styles Court nie ma psów, z wyjątkiem podwórzowego owczarka, który jest zupełnie zdrów - odpowiedział Alfred Inglethorp z niezachwianym spokojem.- Czy zaprzecza pan temu, że w ubiegły poniedziałek Albert Mace sprzedał panu strychninę?- Stanowczo zaprzeczam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]