[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale pieniądze dla Ransomów zawsze docierały terminowo.Nic nie powiedziałem. Przez wszystkie te lata mówiła dalej sądziłam, że ją rozumiem, teraz jednak wiem, że było tozłudzenie.Mało ją znałam.Szliśmy ku żółtym oknom. W jakich okolicznościach zetknęłaś się z Sharon po raz pierwszy? zapytałem. Stało się to dzięki mojej wścibskiej naturze i potrzebie pomagania ludziom.To było niedługo pomoim ślubie, w pięćdziesiątym siódmym roku, kiedy mój mąż sprowadził mnie tutaj. Potrząsnęła zniedowierzaniem głową. Trzydzieści lat powiedziała i zamilkła. Przeniesienie się z miasta do Willow Glen musiało być dla ciebie nie lada wstrząsem. Tak, oczywiście.Po skończeniu college u otrzymałam posadę nauczycielki w szkole prywatnejprzy Upper East Side of Manhattan dzieci bogatych rodziców.Wieczorami uczyłam jakowolontariuszka na kursach wieczorowych i tam właśnie poznałam pana Leideckera.Służył w wojskui dzięki Wujowi Samowi uczęszczał na kursy do Miejskiego College u.Pewnego wieczoru wszedłdo sali z miną człowieka kompletnie zagubionego.Zaczęliśmy rozmawiać.Był bardzo przystojny itak bardzo różnił się od tych wszystkich płytkich młodzieńców, jakich spotykałam w mieście.Opowiadał o Willow Glen tak, jakby to był raj na ziemi.Kochał te strony jego korzenie sięgały tugłęboko.Jego rodzina przybyła tu z Pensylwanii w poszukiwaniu złota.Dojechali do Willow Glen izostali, z powodu Złotych Delicji jak mówił.Po dwóch miesiącach wyszłam za mąż i zostałamnauczycielką w wiejskiej szkole.Doszliśmy do budynku szkolnego.Spojrzała w niebo. Mój mąż nie lubił dużo mówić, ale jak już zaczął, to opowiadał ciekawe historie.Pięknie grał nagitarze i śpiewał jak marzenie.Dobrze nam się razem żyło. Wyobrażam sobie. Dlatego pokochałam ten skrawek ziemi.Ludzie tutaj są dobrzy, uczciwi; dzieci wzruszająconiewinne.zwłaszcza zanim dotarła tu telewizja kablowa.Ale to cena jaką płacimy za postęp.Kiedyś uważałam się za intelektualistkę nie, żebym była nią naprawdę, ale lubiłam chodzić nawieczory poetyckie w Greenwich Village, zwiedzać galerie sztuki, słuchać koncertów w muszli wCentral Parku.W ogóle lubiłam miasto.Nowy Jork był kiedyś piękny.Czystszy niż teraz, znaczniebezpieczniejszy.A różne idee i pomysły rodziły się, można powiedzieć, na kamieniu.Staliśmy przed schodami.Zwiatło z góry padało na jej twarz, zapalało ogniki w oczach.Dotknęłamnie biodrem.Szybko się odsunęła, poprawiając włosy. Willow Glen to kulturalna pustynia mówiła, wchodząc po stopniach na górę. Należę doczterech Klubów Książki, prenumeruję około dwudziestu miesięczników, ale wierz mi, to tylkonamiastka.Na początku zmuszałam męża, by mnie woził do Los Angeles na koncerty w filharmonii,do San Diego na festiwal szekspirowski.Godził się zawsze bez słowa sprzeciwu, poczciwy był zniego człowiek.Ale ja wiedziałam, że on tego nie cierpi na każdym spektaklu zasypiał, aż wreszciedałam mu święty spokój.Jedyna sztuka, jaką widziałam ostatnimi laty, to ta, którą sama napisałam,widowisko Bożonarodzeniowe, wystawione przez dzieci.Kolędy przy akompaniamencie mojegorozstrojonego fortepianu. Roześmiała się. Ale dzieciom się podobało, nie mają zbytwyrafinowanych gustów.W domach mówi się wyłącznie o zarabianiu pieniędzy.Sharon była inna.Miała chłonny umysł, lubiła się uczyć. Zdumiewające powiedziałem. Jeśli się wezmie pod uwagę jej domowe środowisko. Tak, zdumiewające.Tym bardziej dla mnie, bo widziałam, w jakim była stanie, gdy zobaczyłamją po raz pierwszy.Rozkwitła, rozwinęła się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.Nie mówiąco tym, jak sprawy potoczyły się dalej.Przełknęła łzy, weszła do sali i usiadła na swoim miejscu za biurkiem.Obserwowałem jej wysiłki,by nad sobą zapanować. W jakich okolicznościach zetknęłaś się z Sharon po raz pierwszy? powtórzyłem pytanie. Niedługo po przyjezdzie.Słyszałam, jak moi uczniowie opowiadają sobie o pewnej rodzinieumysłowo upośledzonej oni tak mówili, nie ja że mieszkają za starą, porzuconą tłocznią.Dwojedorosłych i mała dziewczynka, która biega nago po obejściu i piszczy jak małpka.Z początkusądziłam, że to fantazje, dzieci ubóstwiają takie opowieści.Lecz kiedy wspomniałam o tym mężowi,powiedział: Tak, to prawda.Mieszkają tam Jasper i Shirlee Ransomowie, upośledzeni, alenieszkodliwi.Nie przejęłam się tym zbytnio, każda wieś ma swoich miejscowych głupków. Aleco z dzieckiem? zapytałam po chwili. Też jest niepełnosprawne? Dlaczego nie chodzi do szkoły?Czy była szczepiona? Czy ktoś się nią zainteresował, sprawdził, czy na przykład odżywia sięprawidłowo? Moje pytania wzbudziły jego niepokój. Przyznam się, Helen, że nigdy o tym niepomyślałem powiedział.Był wyraznie zawstydzony już taki był.Nazajutrz po szkole pojechałam drogą, o jakiej mówił, minęłam tłocznię i zaczęłam się rozglądać.Było tak, jak opisywały dzieci: Droga tytoniowa.Te żałosne budy były wtedy w znaczniegorszym stanie.Bez bieżącej wody, bez elektryczności, ogrzewania gazowego.Wodę brali ze starejpompy z Bóg wie jakimi bakteriami.Zanim posadziliśmy im drzewka, budy otaczał spłachećwysuszonej, zachwaszczonej ziemi.Zobaczyłam Shirlee i Jaspera.Uśmiechali się do mnie, potemoprowadzili mnie po swoim nędznym obejściu i nie zauważyłam ani cienia sprzeciwu czypodejrzliwości, gdy wyraziłam chęć wejścia do ich domostwa.I tu pierwsze zaskoczenie.Przypuszczałam, że zastanę straszny brud i bałagan, tymczasem wszystko było wyszorowane ługowymmydłem, szczególnie porządnie ułożone były ubrania, łóżka zasłane tak równo, że można by byłotoczyć po nich monetę.Oboje też czyści, zadbani, tylko uzębienie pozostawiało sporo do życzenia. Dobra szkoła powiedziałem. Tak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]