[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A więc dobrze.Polecę i będę miły.Muszę tylko koniecznie zabrać ze sobą Rebę, nawypadek nagłego ataku szału.Moje ataki w dużej mierze ustąpiły, ale w końcu na Dumie niemiałem się tak naprawdę na co wściekać, oprócz luk w pamięci i kulawej nogi.Zadzwoniłemdo firmy czarterowej, z której usług korzystałem od piętnastu lat, aby zarezerwować sobieprzelot learjetem z Sarasoty na MSP International, dwudziestego czwartego grudnia odziewiątej rano.Jack, z którym też rozmawiałem, chętnie zgodził się odwiezć mnie nalotnisko Dolphin Aviation i odebrać po powrocie, dwudziestego ósmego.A kiedy już sobiewszystko pozałatwiałem i poukładałem, zadzwoniła do mnie Pam i odwołała całą imprezę.VIOjciec Pam to emerytowany komandos z piechoty morskiej.W ostatnim rokudwudziestego stulecia przeprowadził się z żoną do Kalifornii.Kupili dom w Palm Desert, nazamkniętym osiedlu z rodzaju takich, gdzie w sąsiedztwie obowiązkowo musi się znalezćjedno małżeństwo afroamerykańskie i cztery żydowskie.Dzieci i wegetarianie - wykluczone.Wszyscy mieszkańcy głosują na republikanów i mają małe pieski z oczkami pełnymibezbrzeżnej głupoty.Pieskom kupują obróżki wysadzane strasami i nadają imiona, którezawsze muszą kończyć się na - i.Może być Taffi, ale lepsze jest Cassi, a Rififi albo coś wtym stylu to już totalny szczyt i szpan.U ojca Pam wykryto raka odbytu.Mnie osobiście tonie zdziwiło.Jak się żyje w stadzie białych palantów, to o coś takiego wcale nietrudno.Nie powiedziałem tego, rzecz jasna, mojej żonie, która na początku naszej rozmowyprzez telefon trzymała się dzielnie, a potem zupełnie się rozkleiła i wybuchnęła płaczem.- Od razu zaczął chemioterapię, ale mama mówi, że mogą już być przecieki.nie,zaraz.prze.Och, do jasnej cholery, nieważne, jak to się nazywa! Już zaczynam pieprzyćjak ty!Umilkła, a po chwili, wstrząśnięta i spokorniała, szepnęła, wciąż pociągając nosem:- Przepraszam cię, Eddie.To było wstrętne, tak powiedzieć.- Nieprawda - zaprzeczyłem.- To wcale nie było wstrętne.Chodzi ci o przerzuty.- Tak.Dziękuję.No więc dziś wieczorem będą mu usuwali ten główny guz.- Znówzaczęła płakać.- Nie mogę uwierzyć, że mojego ojca spotkało coś takiego.- Nie bój się - pocieszyłem ją.- Dzisiejsza medycyna czyni cuda.Jestem najlepszymtego przykładem.Ewidentnie nie byłem dla niej aż takim cudem albo po prostu nie chciała rozmawiaćna ten temat.- Tak czy inaczej nie robimy świąt tutaj.- Jasne - przytaknąłem.I szczerze? Byłem zadowolony.Jak cholera.- Jutro lecę do Palm Desert.Ilse dołączy w piątek, Melinda dwudziestego.Domyślamsię, że.Biorąc pod uwagę, że nigdy nie mieliście z ojcem wspólnych poglądów.Biorąc pod uwagę, że kiedyś prawie się pobiłem z teściem (nazwał demokratów partią komukratów ), było to bardzo łagodne określenie.Odpowiedziałem:- Jeśli domyślasz się, że nie mam wielkiej ochoty lecieć na święta do Palm Desert, tosłusznie się domyślasz.Będziesz pomagać rodzicom finansowo, a oni nie zapomną, mamnadzieję, że jest w tym też jakiś mój wkład.- To chyba nie jest odpowiedni moment, żeby machać mi przed nosem książeczkączekową!I w jednej chwili, jak na zawołanie, powrócił gniew.Diabełek wyskoczył ze swojegośmierdzącego pudełka.Już chciałem warknąć: Zamknij ryj, głupia cipo , ale siępowstrzymałem.Między innymi dlatego, że powiedziałbym pewnie gupia ciapo albo zamknij raj.Nie wiem skąd, ale byłem pewien, że tak będzie.A jednak niewiele brakowało.- Eddie? - Ostro, jak zaczepka: jestem gotowa i chętna do walki.- Nie macham ci niczym przed nosem - odparłem, przysłuchując się uważnie każdemusłowu.Zabrzmiało W porządku.Ulżyło mi.- Chcę tylko powiedzieć, że twój ojciec szybciejwróci do zdrowia, jeśli nie będzie musiał mnie oglądać.W tym momencie gniew (nie, nie gniew: furia) znów przypuścił atak i prawie zmusiłmnie, żebym dodał: Ja też nie pamiętam, żebym go widział chociaż raz, kiedy sam leżałemw szpitalu.Po raz kolejny zdołałem się powstrzymać, ale to już był konkretny wysiłek;poczułem, że się pocę.- W porządku.Masz rację - przyznała.A potem, po chwili ciszy: - W takim razie cobędziesz robił w święta, Eddie?Namaluję zachód słońca, pomyślałem.Może mi wyjdzie.- Jeśli będę grzeczny - powiedziałem, nie wierząc w ani jedno słowo - to może JackCantori zaprosi mnie na świąteczną kolację do swojej rodziny.Jack to taki młody facet, którydla mnie pracuje.- Czujesz się już lepiej, to słychać.Wracają ci siły.Masz jeszcze problemy zpamięcią?- Nie przypominam sobie.- Niezły żart.- Zmiech to najlepsze lekarstwo.Czytałem o tym w Przeglądzie.- A ręka? Dalej masz te bóle fantomowe?- Nie - skłamałem.- Ustały zupełnie.- To dobrze.Zwietnie.- Znów chwila ciszy, a potem: - Eddie?- Jestem.- Byłem, a jakże; a we wnętrzu obu dłoni miałem wielkie bordowe ślady powbitych paznokciach.Zapadła długa chwila milczenia.Telefony już nie szumią i nie trzeszczą tak jak zamoich młodych lat, ale w słuchawce słyszałem wyraznie, jak wiele kilometrów nas dzieli.Każdy z nich wzdychał łagodnie, jak zatoka, kiedy cofnie się przypływ.Wreszcie Pam sięodezwała:- Przykro mi, że tak to wszystko wyszło.- Mnie też - powiedziałem, a kiedy się rozłączyła, wziąłem do ręki muszlę, takącałkiem sporą, z mocnym postanowieniem, że pieprzne nią w telewizor
[ Pobierz całość w formacie PDF ]