[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tyle tylko, że nie byli tam, gdzie powinni się znalezć.Rozejrzała się wokół, bo to nie była przestrzeń, którą widziała za łukiem: niebyło żadnych dzikich i egzotycznych krzewów ani czekających Tayledras.Stali nagrubej warstwie szpilek sosnowych, w małej przesiece.Za nimi ujrzała wejściedo jaskini, przed nimi północny, bezludny las.Powietrze było chłodne i ostre,pachnące żywicą i górami.Znajdowali się na wyżynie, północnej wyżynie: dalejniż Valdemar.Mroczny Wiatr ścisnął jej łokieć, kiedy tak stała, zastanawiając się, co zrobilizle, i odciągnął ją z drogi.Czas był ku temu najwyższy, bo najpierw pojawili sięna niej Skif z Nyarą, potem Towarzysze, a za nimi gryfy, Rris, dyheli i ZpiewOgnia.Na twarzach wszystkich malowało się zaskoczenie.Zpiew Ognia był zaszokowany, odebrało mu mowę.Mroczny Wiatr potrząsnął nim tak silnie, że ptak ognisty zagwizdał w prote-ście. Co się stało? zapytał ostro. To nie jest k Treva!Zpiew Ognia pokręcił bezmyślnie głową. Ja. zaczął.Elspeth nigdy nie widziała go tak zdesperowanego. Janie wiem! Mogłem się pomylić, otwierając Bramę, każdemu się to może zdarzyć,ale powinna ona prowadzić do miejsca, które znam! A to widzę pierwszy razw życiu! Nigdy tu nie byłem!Nyara zacisnęła dłoń na głowni Potrzeby, a Skif rozejrzał się wokół. Gdzie jesteśmy? zapytał.Nie usłyszał odpowiedzi.ROZDZIAA CZWARTYMornelithe Zmora Sokołów leżał cicho w jedwabnej pościeli i udawał, że śpi.Nadal nie był pewny wielu rzeczy i mieszały mu się wspomnienia, ale to niezdol-ność do czegokolwiek powiedziała mu najwięcej o obecnej sytuacji.Był więzniem.Oczywiście, mogło być gorzej.Schwytano go, ale więzienie wyposażono jakapartamenty gościa honorowego.Jednak i tak było to więzienie.Nie rządził tu Zmora Sokołów, tylko ten szczeniak na wysokim stanowisku,Ancar.To wystarczyło, aby doprowadzić go do furii.Większość czasu spędzał śpiąc, albo udając, że śpi.Tego, że jego kondycjapozostawia wiele do życzenia, był jak najbardziej świadomy: samo przejście przezpokój kosztowało go więcej sił niż odparcie ataku całej armii wyrsa.A co domagii.Nie mógł się nią posłużyć.Jak długo zawieszony był w bezczasowej otchłani? Nie wiedział; na pewnodłużej niż kilka dni, raczej parę tygodni albo i miesięcy.Wydarto go z tej czar-nej, bezkształtnej pustki, zanim kompletnie postradał zmysły, a wszystkie swesiły magiczne poświęcił na podtrzymywanie ciała przy życiu.I rozum, i magiapowracały diabelnie powoli: Zmora Sokołów przyzwyczaił się do szybkiej rekon-walescencji i odbierania życia służącym, aby się wzmocnić.Teraz nie mógł tegozrobić i powrót do zdrowia przedłużał się niemiłosiernie.Nawet leżąc w ciepłym, miękkim łożu wiedział, że w pościeli trzyma go nie-dyspozycja, a nie chęć wylegiwania się.Zbyt trudno było podnosić się i zmuszaćciało do jakichkolwiek ćwiczeń; zbyt łatwo niepostrzeżenie zasnąć.I bardzo przy-jemnie, bo we śnie było mu lepiej niż w rzeczywistości.We śnie zapominał o więzach, o zaklęciach rzuconych na jego umysł i wolę.Zapominał, że króla-uzurpatora musiał nazywać panem.Imienia tego, kto go więził, dowiedział się przez przypadek, kiedy udawał, żedrzemie.Denerwujący czarodziejczyna, który go gościł, przyszedł do pokoju zesłużącym i kazał obudzić Zmorę Sokołów, aby zobaczyć, czy ten zje przyniesionymu posiłek.Służący sprzeciwiał się.Najwyrazniej bał się Mornelithe a, uważał go39za bestię, pół człowieka, pół potwora, który gdy tylko ktoś się zbliży zabija.Czarownik uderzył służącego pięścią, warcząc, że król przecież nie chciałby,żeby coś mu się stało, a zresztą to, co uczyni stworzenie, będzie i tak znacznielepsze od tego, co zrobi Ancar nam obu, jeśli cokolwiek zaniedbamy!W tym momencie Zmora Sokołów prawie się zdradził, parskając śmiechem.Najwyrazniej ten głupi mag nie miał zielonego pojęcia, kogo u siebie gości!A gdyby miał? Najprawdopodobniej czmychnąłby z kraju, jak najdalej odZmory Sokołów.To jakiś głupiec; nawet największa odległość nie pomogłaby,gdyby rozgniewał Mornelithe a.Nadal nie wiedział, dlaczego Ancar rzucił na niego zaklęcie przymusu.Uzur-pator chciał mieć adepta.Jednak to, do czego tego adepta potrzebował, do jakichcelów miał mu służyć, pozostawało tajemnicą.Ale przynajmniej, po podsłuchaniukilku rozmów, wiedział, w jaki sposób Ancar go tu sprowadził.Przez przypadek.Przez czysty przypadek i błąd.To, że on, Mornelithe Zmora Sokołów, adept o mocy takiej, o jakiej ten szcze-niak mógł tylko śnić, został uratowany przez pomyłkę, wystarczało, aby dopro-wadzić go do furii albo histerycznego śmiechu.Niemożliwe.To było tak absur-dalne, że nigdy nie powinno się zdarzyć.%7ładen szanujący się mag w życiu byw to nie uwierzył.Jednakże.W próżnię posłał Zmorę Sokołów rykoszet mocy, która wyrwała spod jegokontroli sieć linii energetycznych i Bramę.%7ładna zwykła Brama nie byłaby w sta-nie sprowadzić go z powrotem, bo były one budowane bardzo starannie i dokład-nie wybierano ich punkt zaczepienia.%7ładna z nich nie mogła prowadzić do ot-chłani, bo takie szaleństwo skończyłoby się unicestwieniem budowniczego.Jed-nakże Ancar nie stworzył zwyczajnej Bramy; nawet nie wiedział o tym, że jątworzy! Ciągle myślał, że konstruuje bezpieczne dojście do energii węzłów, którestworzyć może tylko adept.Ancar nie miał nawet zadatków na adepta i powinienzadowolić się tytułem mistrza.Ale jego nauczyciel, kimkolwiek był, najwidocz-niej nie uznał za stosowne go o tym poinformować i od jakiegoś czasu Ancar nawłasną rękę próbował dopiąć swego.Jego zbiór starych ksiąg musiał robić wrażenie, a fakt, że ryzykował życie,używając fragmentarycznych zaklęć, dowodził jego szalonej odwagi albo totalnejgłupoty.Albo obu naraz.Wskazówki dotyczące konstruowania Bramy były niepełne, nie było w nichmowy o ich przeznaczeniu.I w rezultacie Ancar skonstruował Bramę, nie określa-jąc celu.Ale jednocześnie podświadomie koncentrował się na tym, czego bardzo,bardzo pragnął.Na adepcie.Jeśli nie mógł nim być, pragnął go sprowadzić, mieć go na wła-sność.Szczerze mówiąc, pewnie liczył na jedno i drugie marzył o tym, iż zo-40stanie adeptem i będzie mógł kontrolować innych.Było to równoznaczne z pod-pisaniem na siebie wyroku.Zmora Sokołów w życiu by tak nie postąpił.Mroczniadepci, jedyni, którzy zainteresowaliby się ofertą Ancara, strzegli zazdrośnie swejmocy, nie chcieli się nią dzielić i nigdy nie poddaliby się nałożonym na nich wię-zom.A kiedy zerwaliby te więzy.jak w końcu on je zerwie.zemsta byłaby pewna, jak to, że słońce wschodzi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]