[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie ma sprawy.Chyba znał tego chłopaka z widzenia.- Mieszkasz tu, prawda? - spytał.- No tak.- Pokazał jeden z dalszych domów.- Też cię tu widziałemkilka razy.Jesteś przyjacielem Cleo, tak?- Tak.Może przypadkiem widziałeś ją dziś wieczorem? Spodziewa sięmnie, ale zdaje się, że nie ma jej w domu.Chłopak skinął głową.559 - Rzeczywiście ją widziałem.jakiś czas temu.Machała do mnie zokna na górze.- Machała do ciebie?- No.Usłyszałem hałas i spojrzałem w górę, żeby zobaczyć, co to.Iwtedy zobaczyłem ją w oknie.Pomachała, tak po sąsiedzku.- Co to był za hałas?- Taki tam, jak strzał.Grace zesztywniał.- Strzał?- Tak mi się zdawało w pierwszej chwili, ale oczywiście to nie byłżaden strzał.W ciele Grace'a rozdzwoniły się wszystkie dzwonki alarmowe.- Nie masz przypadkiem klucza, co?Chłopak pokręcił głową.- Nie.Mam do dziewiątki, ale obawiam się, że do Cleo nie.- Spojrzałna zegarek.- Spieszę się.Grace podziękował mu.Kiedy młodzieniec oddalał się ze swoimrowerem wydającym równomierny dzwięk obracających się kół, z górydobiegł odgłos kilku wyraznych, choć stłumionych uderzeń.Jego niepokójnatychmiast przekształcił się w ślepą panikę.Rozglądając się za czymś ciężkim, dostrzegł na drugim końcudziedzińca stertę cegieł przykrytą niebieską folią.Rzucił się pędem w tamtą stronę, złapał jedną, pędząc z powrotem,ściągnął z siebie marynarkę, owinął nią rękę z cegłą i rozbił szybę z lewejstrony drzwi Cleo.Nie najlepiej, jeżeli wszystko było w porządku, a onatylko wyskoczyła na zakupy.Lepsze to niż ryzykować, pomyślał, tłukąc szybę.Potem drugą rękąrozchylił żaluzję wertykalną.Z przerażeniem patrzył na panujący w środku nieład - rozlana woda,potłuczone akwarium, przewrócony stolik do kawy, rozrzucone książki.- CLEO! - wrzasnął najgłośniej, jak mógł.- CLEEEEOOOO!Odwrócił głowę i zobaczył młodego człowieka z rowerem, który zamarł,560 otwierając bramę, i gapił się na niego zdumiony.- Wezwij policję! - krzyknął.Nie zważając na odłamki szkła sterczące z framugi, dzwignął się naparapet, po czym zanurkował do środka, spadł na ręce, przetoczył się,pozbierał się jak najszybciej i rozejrzał się dziko naokoło.Dostrzegłstrużkę krwi prowadzącą w kierunku schodów.Chory z lęku o Cleo rzucił się tam.Na podeście pierwszego piętrazajrzał przez otwarte drzwi jej gabinetu i znów ją zawołał.Z góry bezpośrednio nad nim dobiegł jej glos, stłumiony i pelennapięcia:- ROY, UWA%7łAJ! ON TU JEST!Natychmiast spojrzał w górę, na podest drugiego piętra.Sypialnia Cleopo prawej, pokój gościnny po lewej.I wąskie schody na taras na dachu.Przynajmniej żyje, chwała Bogu.Wstrzymał oddech.%7ładnych oznak ruchu.%7ładnego dzwięku poza waleniem jego własnegoserca.Powinien zadzwonić po wsparcie, ale wolał słuchać, słyszeć każdydzwięk w tym domu.Powoli, kawałek po kawałku, najciszej jak mógł, wbutach na gumowych podeszwach posuwał się w górę po schodach nadrugie piętro.Zanim dotarł do podestu, zatrzymał się, wyjął komórkę iwybrał 999.- Detektyw nadkomisarz Grace.Potrzebuję natychmiastowegowsparcia.Adres.Zobaczył tylko cień.Miał wrażenie, jakby potrąciła go ciężarówka.Wnastępnym momencie leciał w powietrzu.Toczył się po schodach w dół.Pochwili, która wydawała się wiecznością, leżał na podeście z nogami naschodach i ostrym bólem w piersi - stłuczone albo połamane żebra, naszłago mętna myśl, kiedy tak patrzył w twarz Briana Bishopa.Bishop w zielonym kombinezonie ochronnym schodził ze schodów, zmłotkiem w jednej ręce, a maską przeciwgazową w drugiej.Tylko że to niebył Bishop.To nie może być Bishop, pomyślał jego otępiały mózg.Bishopsiedzi.W więzieniu w Lewes.561 To była twarz Briana Bishopa.Jego włosy.Ale takiego wyrazu twarzynigdy nie widział u Briana Bishopa.Ta twarz była wykrzywiona, wręczzniekształcona nienawiścią.Norman Jecks, pomyślał Grace.To musi byćNorman Jecks.Ci dwaj są absolutnie identyczni.Jecks zszedł o stopień niżej.Jego oczy płonęły.- Nazwałeś mnie bestią - powiedział.- Nie masz prawa nazywać mniebestią.Musisz uważać, co mówisz o ludziach, detektywie nadkomisarzuGrace.Nie możesz tak ubliżać ludziom.Grace patrzył na niego, zastanawiając się, czy jego komórka jest wciążwłączona i czy nadal ma połączenie z centrum alarmowym.Mającnadzieję, że tak jest, krzyknął jak najgłośniej:- Gardener's Yard 5, Brighton!Zauważył, jak tamten nerwowo strzelił oczami.Wtem z góry dobiegł odgłos tarcia drewna o drewno.Norman Jecks na moment odwrócił głowę i niespokojnie spojrzał zasiebie przez ramię.Grace wykorzystał ten moment.Oparł się na łokciach i najsilniej jakmógł, kopnął Jecksa prawą stopą dokładnie między nogi.Jecks stęknął, zwinął się w pół z bólu i wypuścił z ręki młotek, któryłomocząc o schody, poleciał w dół, tuż koło głowy Grace'a.Grace wierzgnął jeszcze raz, starając się wymierzyć drugiego kopniaka,ale Jecks, pomimo bólu, zdołał złapać go za nogę i wykręcić ją zwściekłością.Grace, z kostką bolącą jak diabli, obrócił się zgodnie zkierunkiem skrętu, żeby zapobiec złamaniu nogi, a drugą kopnął na oślep.Uderzył w coś twardego i usłyszał krzyk bólu.Dostrzegł młotek! Wyciągnął się w jego kierunku, ale zanim godosięgnął, Jecks wylądował na nim, przyciskając mu nadgarstek dopodłogi.Używając całej siły swojego ciała, Grace uderzył do tyłu łokciem,wyrwał się i przetoczył.Tamten przetoczył się z nim razem, wymierzył mucios w policzek, potem drugi w kark.Grace leżał twarzą na podłodze,wdychając zapach lakierowanego drewna, przygnieciony potwornymciężarem, z gardłem ściśniętym uchwytem zaciskającym się z każdą562 sekundą coraz bardziej.Zamachnął się łokciem do tyłu, ale Jecks wzmocnił uchwyt, dusząc go.Nie mógł już złapać tchu.Nagle uchwyt osłabł.Ułamek sekundy pózniej przygniatający go ciężarzelżał.Wtedy zobaczył dlaczego.Dwaj policjanci gramolili się przez okno.Usłyszał tupot stóp biegnących w górę po schodach.- W porządku, panie nadkomisarzu? - zawołał jeden z funkcjonariuszy.Grace skinął głową, pozbierał się i choć ból przeszywał mu prawą nogęi pierś, rzucił się po schodach na górę.Na podeście natrafił na maskęprzeciwgazową.Ani śladu Jecksa.Dotarłszy na drugie piętro, ujrzał twarzCleo, posiniaczoną i z krwawiącą raną na czole.Wyglądała niespokojniezza na wpół rozwalonych drzwi sypialni.- Nic ci nie jest? - wydyszał.Przytaknęła.Sprawiała wrażenie, jakby była w kompletnym szoku.Z góry dobiegł łomot.Nie zważając na ból, Grace pobiegł dalej izobaczył klapę od wejścia na taras na dachu kołyszącą się przy ścianie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •