[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.PanSzczurowicki postanowił pomóc starcowi w odzyskaniu świadomości ikopnął go pod żebra okutym butem.Pan Turowski z sykiem wciągnąłpowietrze w płuca,przymknął powieki i pan %7łytowiecki przestraszył się, że znowu straciłprzytomność.Ale nie, widocznie gospodarz zrozumiał już, w jakiej znalazłsię opresji, i zbierał siły.Można było to poznać po sposobie, w jakiszarpnął sznury oplątujące mu nadgarstki, najwyrazniej chcąc poznać mockrępujących go więzów.Zorientował się, iż supły zostały zadzierzgniętefachowo, więc otworzył przekrwione oczy.Rozejrzał się wściekle wokół,wyraznie lustrując wzrokiem panów %7łytowieckiego i Szczuro-wickiego.Cień zaniepokojenia przemknął tylko przez jego twarz, kiedy nie mógłprzyjrzeć się bliżej trzeciemu z napastników, gdyż ten stał w kącie iodwrócony.Stary szlachcic nie stracił jednak rezonu.- W czyimże ręku jestem?! - zacharczał, a w jego głosie próżno by szukaćstrachu.Pobrzmiewały w nim jedynie wściekłość oraz urażona duma.- W moim.- Pan Myszkowski obrócił się na pięcie, zbliżył o dwa kroki inachylił nad starcem.A pan %7łytowiecki ujrzał coś, co napełniło go zdumieniem.Oto bowiem natwarzy dawnego husarza pojawiła się ulga.Trwało to zaledwie moment,gdyż ulga zaraz rozpłynęła się w złości, ale gruby szlachcic na pewno sięnie omylił.Spodziewał się kogoś innego, przeklęty demon, pomyślał.- Nie znam waści.- Pan Turowski szarpnął się bezsilnie.- Cóżeś za jeden,że na spokojny dom napadasz niczym jaki Tatarzyn albo Wołoch?Pan Myszkowski położył dłoń na rękojeści szabli.- Mówisz, że mnie nie znasz - powiedział.- Ale może to poznasz?Wolnym ruchem wydobył ostrze z pochwy i zaświecił nim w oczy jeńca.Teraz pan %7łytowiecki wreszcie mógł dłużej przyjrzeć się płazowi szabli,który już w karczmie zwrócił jego uwagę.Rzeczywiście złotem lśniły nanim jakieś znaki, lecz opasły szlachcic słusznie wcześniej zauważył, że niebyło to łacińskie pismo.Nie przypominało również tureckich zawijasów.Ornament przywodził na myśl rozrzucone bez ładu i bez składu patyczki,które połączyły się w bezsensowny galimatias.Najwyrazniej jednak widokten znacznie więcej powiedział panu Turowskiemu, gdyż starzec zbladł jakpłótno.- To nie ty - wydusił z siebie.- Nie ty jesteś nim!Pan Myszkowski najwyrazniej pojął tę na pozór bezsensowną wypowiedz,gdyż uśmiechnął się ze zrozumieniem.- Być może - odparł.- Lecz przyszedłem odebrać to, co bezprawniezabrałeś.Twarz jeńca zastygła w zaciekłym gniewie niczym skuta trupimbezruchem.- Precz! - wycedził tylko.Pan Myszkowski przysiadł w kucki obok niego.- %7łeby to się tak dało - westchnął ze smutkiem.-O wszystkim zapomnieć,wszystkiego poniechać.Ale nie da się, panie bracie, nie da.Pan %7łytowiecki przez chwilę dziwił się, iż jego towarzysz tak przemawiado demona, jakby miał do czynienia ze szlachcicem, potem jednakprzypomniał sobie, że przecież na tym właśnie ma polegać podstęp.Tymczasem gospodarz łypał na pana Myszkowskiego z jakąśzdumiewającą fascynacją we wzroku.Tak jakby niemógł mu się napatrzeć, a jednocześnie jakby ten widok wzbudzał w nimskrajne obrzydzenie.- Rozpal no ogień na kominku, panie Szczurowicki -nakazał panMyszkowski.- Zimno dzisiaj jak na majowy poranek.Mgła zeszła z lasu,wiesz, waćpan? - zwrócił się do starca.- Ale pogrzejemy się przy ogniu,odzienie wysuszymy, zaraz zrobi nam się razniej.- Co uczyniłeś z moimi ludzmi, hultaju?- Palcem ich nawet nie ruszyłem - zapewnił pan Myszkowski, nie mijającsię przecież z prawdą.Pan Szczurowicki zaklął cicho, bo zwalił sobie wygasły kawałek drewnana stopę, ale zaraz potem zaczął układać w kominku szczapy oraz węgle.- Cieplutko będzie, oj, cieplutko.- Zatarł dłonie.- Panie Turowski - rzekł poważnym tonem pan Myszkowski - waśćprzywłaszczyłeś sobie coś, co nie należało i nie powinno należeć dociebie.- Co w dodatku z cubiditate habendi uczyniłeś -wtrącił pan Szczurowicki.-Na co in recenti crimene cię przyłapano.- Przecież on.- sapnął jeniec, lecz zaraz potem zasznurował usta.- On nie żyje, chciałeś powiedzieć - dokończył spokojnie panMyszkowski.- To się zgadza.Wypaliłeś mu w twarz z krócicy, czyż nie?Następnie trupa z wszelakiego dobra obdarłeś.Pan Turowski wpatrywał się w mówiącego wzrokiem, w którymzdumienie walczyło o lepsze z nienawiścią.- Nie o tym jednak chcę z tobą gadać.- Pan Myszkowski machnąłlekceważąco dłonią.- Powiedz mi, co stało się potem? Wyjaw, kto nawaćpana napadł? Ktotwoich ludzi poszczerbił? Kto ci dobra zrabował? I kto natchnął cię takwielkim lękiem, że zbudowałeś ową fortecę, a sam mieszkasz w żelaznejklatce?- Nie wiem, o czym bredzisz - warknął związany gospodarz.- Ani ci nicnie ukradłem, ani cię nie znam.Poniechaj mnie, a przyrzekam, że nie będęcię pomstą ścigał.Pan Szczurowicki krzesał właśnie ogień, ale na chwilkę przerwał tozajęcie, obrócił się w stronę rozmawiających i roześmiał.- Filut z waćpana - zauważył kpiąco i żartobliwie pogroził panuTurowskiemu palcem.- Ale pan Myszkowski na facecjach się zna i za złeich waćpanu nie wezmie.Abyś tylko zbyt zabawny nie chciał być.Ostatnie zdanie zabrzmiało już niemal ponuro, a i z twarzy wysokiegoszlachcica zniknął uśmiech.Pierwsze płomyczki polizały ułożone w kominku drewno
[ Pobierz całość w formacie PDF ]