[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Boisz się przyznać, że mogę wiedzieć parę rzeczy, o których ty i mądry stary Gandalf, zwany również ojcem D o m i n i k i e m , możecie nie mieć pojęcia.Boisz się przyznać, żemogę mieć rację i że może nie jesteś aż tak oddana swojemuu k o c h a n e m u Jesse'owi, jak byś chciała.N o , dalej, przyznaj się.Czułaś coś, kiedy cię wtedy pocałowałem.N i e wypieraj się tego.C z u ł a m coś wtedy? Teraz coś c z u ł a m , a on tylko przesuwałkoniuszkiem palca po mojej szyi.To nie było w porządku, żeten chłopak, którego nienawidziłam - a nienawidziłam go, takjest - wywoływał we mnie p o d o b n e uczucia.podczas gdy chłopak, którego kochałam, sprawiał, że czułam się j a k kompletna.Paul pochylał się nade mną tak nisko, że dotykał piersią m o jego swetra.- Chcesz z n o w u spróbować? - zapytał.Jego usta przysunęłysię do m o i c h bardzo blisko.- D r o b n e doświadczenie?N i e w i e m , dlaczego na to nie pozwoliłam.To znaczy pocałować się.Chciałam, żeby to zrobił.N i e było włókienka w m o i m ciele, które by tego nie chciało.Po tak przykrej rozmowie, jak taw gabinecie ojca Dominika, byłoby m i ł o przekonać się, że ktoś- ktokolwiek - mnie pragnął.N a w e t chłopak, którego kiedyśbałam się śmiertelnie.Być m o ż e jakaś część mnie nadal się go bała.Albo tego, com ó g ł mi zrobić.M o ż e dlatego moje serce biło tak szybko.Bez względu na wszystko, nie pozwoliłam się pocałować.N i em o g ł a m.N i e wtedy.I nie w tym miejscu.Odwróciłam głowę,starając się trzymać usta poza jego zasięgiem.- N i e - powiedziałam pełna napięcia.- M a m bardzo złydzień, Paul.Byłabym wdzięczna, gdybyś zechciał się odsunąć.M ó w i ą c „odsunąć" położyłam mu ręce na piersi i odepchnęłam go ze wszystkich sił.10-Nawiedzony145Paul, nie spodziewając się tego, zatoczył się do tyłu.- Hola - powiedział, kiedy odzyskał równowagę i panowanie nad sobą.- Co się z tobą dzieje?- N i c - odparłam, skręcając w palcach jego chusteczkę.-Właśnie.właśnie dostałam złą wiadomość, i to wszystko.- Ach, tak? - To nie była właściwa odpowiedź, jeśli chodzio Paula, bo teraz wyglądał na naprawdę zaintrygowanego, a tooznaczało, że nigdy się go nie pozbędę.- Co to za wiadomość?Słodki Rico dał ci kosza?Dźwięk, jaki się ze m n i e wydobył po tych słowach, stanowiłskrzyżowanie szlochu z w e s t c h n i e n i e m.N i e wiem, skąd sięwziął.Jakby jakaś nieznana siła wyrwała go z mojej piersi.Przestraszył Paula niemal tak samo, jak m n i e.- Hej - powiedział, tym razem i n n y m tonem.- Przepraszam.Ja.Czy on? Czy on naprawdę?Pokręciłam głową, nie ufając w ł a s n e m u głosowi.Pragnęłam,żeby Paul sobie poszedł, zamknął się i poszedł.N i e wydawał sięj e d n a k skłonny ani do jednego, ani do drugiego.- Tak sobie myślałem - odezwał się - że w raju jest jakieśzamieszanie, skoro nie pokazał się, żeby mi skopać tyłek po tym,co zaszło w m o i m d o m u.Z d o ł a ł a m odzyskać głos.Brzmiał ochryple, ale przynajmniejbyłam w stanie mówić.- N i e potrzebuję Jesse'a - oznajmiłam - żeby się za mniebiił.- To znaczy, że nie powiedziałaś mu - stwierdził Paul.-O nas.Kiedy odwróciłam wzrok, dodał:- To musi być to.N i e powiedziałaś m u.Chyba że mu powiedziałaś, a on ma to gdzieś.C z y o to chodzi, Suze?- M u s z ę iść na lekcję - powiedziałam, odwracając się pośpiesznie.146Zatrzymał mnie głos Paula.- Pozostaje pytanie, dlaczego mu nie powiedziałaś? C z ymoże dlatego, że w głębi duszy boisz się? Bo może w głębi d u szy poczułaś coś.coś, do czego nie chcesz się przyznać, nawet przed sobą?Wykonałam gwałtowny zwrot.- A może - powiedziałam - w głębi duszy nie chcę być o d p o wiedzialna za morderstwo.Pomyślałeś o tym, Paul? Bo Jesse i tak j u ż raczej nie przepada za tobą.Gdybym mu powiedziała, co mizrobiłeś, w każdym razie próbowałeś zrobić, zabiłby cię.To był, wiedziałam doskonale, tylko wymysł.Ale Paul niemusiał o tym wiedzieć.N i e przyjął tego tak, jak się spodziewałam.- Widzisz - powiedział z szerokim u ś m i e c h e m.- C h y b am n i e trochę lubisz, bo inaczej pozwoliłabyś mu na to.Bez sensu było mu odpowiadać, więc ponownie o d w r ó c i ł a msię, żeby odejść.Tym razem pootwierały się drzwi klas dookoła i uczniowiezaczęli wypływać na galerię.W Akademii Misyjnej nie mad z w o n k ó w - członkowie zarządu nie życzą sobie zakłócać spokoju dziedzińca czy bazyliki hałaśliwymi dźwiękami co godzina - więc zmieniamy klasy za każdym razem, kiedy duża wskazówka jest na dwunastce.Pierwsza lekcja, co u ś w i a d o m i ł a m sobie, kiedy wokół m n i e zaczął się kłębić tłum, właśnie się skończyła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]