[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stał tutaj już godzinę, ukryty za półtorametrowej wysokości ścianką,ogradzającą śmietnik.Co jakiś czas spoglądał w jedyne oświetlone okno starego,czerwonego budynku po przeciwległej stronie ulicy.Jego wzrok ślizgał sięwzdłuż brudnych szyb klatki schodowej aż po bramę, przed którą stał, przykrytybrezentową budą, łazik.Sięgnął po papierosa.Przykucnął i rozpiął watowaną kurtkę.Zasłaniającstarannie blask płomienia, zapalił.Ukrył ogieniek papierosa we wnętrzu dłoni iwstał.W oknie na pierwszym piętrze, za ażurową zasłoną, poruszała się sylwetkamężczyzny w płaszczu.Zerknął na zegarek.Było dokładnie pół do trzeciej.Rozejrzał się dokoła.Podszedł na palcach do tylnej ściany śmietnika i podniósł krótki, gruby kij.Byłato ułamana część drąga, służącego do wynoszenia pełnych kubłów.Zważył go wdłoni, po czym zatknął za pasek spodni i zapiął kurtkę.Chwilę stał nieruchomo.Następnie pochylił się i odgarnął ostrożnie wierzchnią warstwę wysypiska wrogu pojemnika.W wygrzebanym w ten sposób zagłębieniu umieścił zawiniątko,które wyjął z kieszeni kurtki.Przyglądał mu się przez chwilę, następnie pokręciłprzecząco głową, podniósł zawiniątko, oczyścił starannie z popiołu i ponownieschował do kieszeni.Nagle drgnął.W ciszy podmiejskiej ulicy rozległo się głośne otwieranie izamykanie drzwi.- Poczekaj, synu - Bula zatrzymał sierżanta, który lokował się już na tylnym24 Ewa wzywa 07.nr.7 Telefonował morderca.- Jan Bernardsiedzeniu łazika.- Nie miałbyś ochoty na.mały spacer?- Spacer? - zdołał wykrztusić Zroda, tkwiąc jedną nogą i górną połową ciaławe wnętrzu wozu.Noc była mrozna.Po wieczornej mżawce ulice i chodniki lśniły cienkąwarstwą lodu.W świetle lampy błyskały w powietrzu drobne kryształki śniegu.Bula pociągnął sierżanta za pas.Kiedy Zroda, wycofany w ten sposób z gazika ,znalazł się obok niego na chodniku, kapitan wsadził głowę pod niską,brezentową budę i powiedział coś kierowcy.Aazik ruszył i zniknął za najbliższymrogiem.- Dokąd, szefie? - Zroda nie starał się nawet dociekać przyczyn, któreskłoniły kapitana do odesłania samochodu.- Jak to - do domu.Już chyba najwyższy czas.- Bula wziął sierżanta podramię i prowadził go wolno brzegiem chodnika.- Za tą ceglaną ścianką, na lewo- Zroda usłyszał nagle tuż przy uchu wypowiedziane szeptem słowaprzełożonego.- Nareszcie sucho - dodał głośno kapitan.Zroda ostrożnie zerknął w stronę wysypiska.Nie zauważył niczegopodejrzanego.- Nieoświetlone bramy są doskonałymi punktami obserwacyjnymi - ciągnąłszeptem Bula.- Zapamiętaj to sobie.- Co mam zrobić? - spytał równie cicho Zroda,- Sprawdzić, dokąd pójdzie.- Bula stanął, odetchnął głęboko i przeciągnąłsię.- Czeka nas jutro trochę pracy - powiedział pełnym głosem.- Trzeba iśćspać.Wsiadając do łazika, który czekał za następnym rogiem, myślał z uznaniem otwardejszkole, jaką przechodzą w ich Wydziale młodzi funkcjonariusze milicji.Zroda hałasował chwilę, stopniowo tłumiąc kroki.Zdjął czapkę, schował zapazuchę i nisko pochylony wyjrzał ostrożnie zza rogu.Ulica była pusta.Poczekałkilkadziesiąt sekund,następnie wycofał się i szybko, na palcach przebiegł przez przylegający donarożnego budynku niezabudowany plac.W głębi zaczynał się park.Z daleka, wświetle jedynej latarni widać było drewniany budyneczek letniego pawilonu %7łabie oczko.Zroda doszedł do czerniejącego dziurami płotu, zatrzymał się ilustrował teren.Z miejsca, w którym stał, widać było tylną krawędz śmietnika,wskazanego przez kapitana.Bezszelestnie przekroczył wyrwę w płocie i, kryjącsię w cieniu ślepej, bocznej ściany, ruszył w kierunku Krakowskiej.Przystanąłprzed rogiem, chwilę nasłuchiwał, wreszcie ostrożnie wyjrzał zza węgła.W tym momencie spostrzegł kątem oka ciemną sylwetkę mężczyzny zuniesioną ręką
[ Pobierz całość w formacie PDF ]