[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.prymas imarszałek, i inni knuli, aby Kondeusz przeszedł, gdy u dołu o nim na złość imnikt słuchać nie chciał.Próżno prawiono, że rycerz sławny, i że potęgę francuską miał za sobą.Ten i ówbąkał, że już Walezjusza kosztowali i oskomy od niego dostali.I tak się to wlokło, a słońce parzyło elektorów i pył im oczy wyjadał.Rachowano na to, że się zmogą, zmęczą i porozłażą, a zmniejszą kupą łatwiejsobie rady dać będzie.Dlatego i z kresów a rubieży województw niepowoływano, strasząc nieprzyjacielem.Pełka odżył w tym warze, gdy inni w nim powiędli.Zabawiano się gawędami,warcaby, końmi, czym Bóg dał, i kubkiem też niezgorzej.Z Lubelczyków Godziemba, ba! i %7łołudek jawnie byli ponadmuchiwani, jedenprzez prymasowskich, drugi od Lotarynczyków.Tych było niewielu, alechodzili tak, że ich nikt nie dojrzał, aż dopiero nazajutrz ślady.Pod wieczór z miasta stosy papierów zbiegały się do obozu, drukowanezalecanki kandydatów i pisma różne faworyzujące Kondeusza.Czytano jednaknajwięcej Censura Candidatorum, i przypadało to do serca, że polecano imPiasta.Już w trzecim tygodniu po obozie myśl tę propagowano i noszono, a Pełka ją teżgorąco uchwycił i za nią przemawiał. Próbowaliśmy Francuza, próbowali Szwedów, czas przecie w domu panaposzukać.Czemu Rzeczpospolita Wenecka na dożę sobie nie wybiera nikogo,tylko rodowitego Wenecjanina? albo to nie jest przykład wielki? A któż będzielepiej znał i potrzeby, i obyczaj wojowania, i naturę tych, którymi ma rządzić,jeżeli nie swój? Szlachcica wybrać! kość z kości! dodawali drudzy.Gdy przyszło do Piasta, jak mrowie sypało się kandydatów okopowych, więcejna śmiech niż na prawdę.Uznawali to wszyscy przecie, że trzeba było i statysty,i wojownika, a tego w uboższej szlachcie trudno było znalezć, musiano by goszukać pomiędzy senatory, do których ząb miano. Gdy przyjdzie chwila, mówił Pełka Pan Bóg nam do serc imię podaczłowieka. Byle nie Kondeusza i nie jednego z tych, co ich nam za pieniądze swatają.Taki był głos powszechny, a z każdym dniem niechęć do frymarczących rosła.Dawano też do niej niemało powodów występowaniem świetnym przed nosemtych, którzy często jeść co nie mieli, a którym duma przez dziurawe kontuszepatrzała.Już tydzień prawie obozował Pełka ze swoimi w okopach, gdy jednego dniarano, stojąc przed namiotem sam jeszcze, bo inni się wywczasowywali ponocnych sporach zobaczył idącego wprost ku sobie szlachcica, za którego byz daleka nań patrząc nikt nie dał trzech groszy.Gabryk przecież stojący zapanem swym, który wielkim sprytem wszystko odgadywał i wiedział co się podWolą działo.szepnął wskazując przychodzącego swemu panu. Widzi pan tego z cienkim wąsem, długą szyją, w zblakłym kontuszu iczerwonych niegdyś butach, z czapką na bakier?.To jeden z tych, co szlachtą,jak chcą, wodzą.Mówią o nim, że wywłoka, i że jezuitą był, a no, prawda, żegdy języka z pochew dobędzie jest czego posłuchać, i tnie, i smaruje, jak musię żywnie podoba. Kto on taki? zapytał Pełka. Mówią, że się zowie Piotrowski, Sandomierzanin.dodał Gabryk.A tu już i ów Piotrowski do namiotu się zbliżał.Wyglądał w istocie jak goGabryk opisał: suchy, chudy, długi, cytrynowy, głowa nieco wypełzła, wąsskąpy, ręce z rękawów wychodziły ogromne, nogi też ze stopami wielkichrozmiarów a chude miał i piszczałkowate.Na nim odzież pożal się Boże! ale wpolu kto na pył, słońce i deszcz lepszą kładł?.Pełka go nie znał, ledwie sobie przypominał, że go czasem na pieńku stojącego ido szlachty przemawiającego widywał.Piotrowski mu się ledwie nie jak znajomemu skłonił, szeroką dłoń podając. Pana a brata.Czołem! Czołem. Ireneusz Piotrowski herbu Sas, Sandomierzanin.Siedzimy tu w sąsiedztwie począł stanąwszy i biorąc się w boki oburącz.Wasindziej panie PełkaLublinianami trzęsiesz, ja też mam tu przyjaciół.Przyszedłem się z jegomościąpowąchać.Począł się śmiać. Dlaczegóżby nie? odparł Pełka proszę do namiotu, i choć na kulbaceprzysiąść.coś się znajdzie na przyjęcie gościa. E! Bóg zapłać! na czczo najlepsze sprawy.a mam dalipan ważną.Ot,wiesz co gdybyśmy za okopy, tam pod wierzby poszli? Głos się nie takrozlega.a musimy pomówić na osobności.Na osobności! powtórzył cicho.Pełka wziął za czapkę; wyszli tedy mijając i śpiących, i myjących się, i jużśniadających za okopy.Kilka wierzb obciętych kalek stało na uboczu.Nikogo tam jeszcze nie było. Choć nieznajomy, począł obejrzawszy się Piotrowski ale waszmości znami estymuję.będę więc szczerym i serce mu otworzę.U nas tu nigdy końca niebędzie.Wodę warzymy. To prawda, rzekł Pełka. Magnaci pieniędzy nagarnęli, a my za ich grzechy pościmy i smażymy się nasłońcu.Ba! gdyby się było już choć w czym smażyć, a no, nie pieczemy się,bośmy tłustości wszelkiej pozbyli
[ Pobierz całość w formacie PDF ]