[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Kierownik domu pogrzebowegozedrze ze mnie skórę, ale mają tam na pewno kosmetyki, którymi mo\na zamalować szwy.- Co to? - Serce zabiło jej dwa razy szybciej.- Skóra z wierzchu dłoni.Fałd skórny między kciukiem i palcem wskazującym, ab-ductor pollucis.Proszę spojrzeć.Podeszła bli\ej, Arsenault te\, lecz nie dostrzegli niczego szczególnego.Higgins wziąłszkło powiększające ze stołu.- Widzicie to małe zaczerwienienie długości dziesięciu, piętnastu milimetrów? To wkształcie płomyka.- Tak.- To ślad nakłucia, Ani pielęgniarka, ani lekarz nie zrobi w tym miejscu zastrzyku.Mo-\e to jest to?73Rozdział 10Bedford w stanie Nowy JorkMax Hartman siedział w skórzanym fotelu z wysokim oparciem, w wypełnionej ksią\-kami bibliotece, gdzie zwykle przyjmował gości.Dziwne, pomyślał Ben.Ojciec siedział zaolbrzymim, mahoniowym biurkiem o skórzanym blacie, chocia\ rozmawiał z własnym sy-nem.Niegdyś wysoki i silny, w wielkim fotelu sprawiał wra\enie zasuszonego i skurczonego.Był podobny do gnoma, choć zapewne nie taki zamierzał osiągnąć efekt.Ben usiadł w fotelunaprzeciwko biurka.- Kiedy zadzwoniłeś - powiedział ojciec - po twoim głosie poznałem, \e chciałbyś oczymś porozmawiać.Mówił z wyszukanym środkowoatlantyckim akcentem, prawie bez \adnych obcych na-leciałości.Jako młody człowiek, niedawno przybyły do Ameryki, brał lekcje dykcji, jakbychciał pozbyć się wszystkiego, co łączyło go z przeszłością.Ben przyglądał mu się uwa\nie, próbując go rozgryzć.Zawsze byłeś dla mnie enigmą.Chłodną, grozną i niezgłębioną enigmą.- Tak, to prawda - odrzekł.Ktoś, kto widział Maksa Hartmana pierwszy raz, zauwa\ał najpierw wielką, łysą, po-krytą starczymi plamami głowę i mięsiste uszy.Potem oczy, du\e i kaprawe, groteskowo po-większone, bo przesłonięte grubymi soczewkami rogowych okularów.Jeszcze potem zatrzy-mywał wzrok na mocno zarysowanej szczęce i stale rozszerzonych nozdrzach - wyglądałytak, jakby nieustannie wpadał do nich jakiś nieprzyjemny zapach.Mimo wyraznego piętnawieku było oczywiste, \e musiał być kiedyś przystojnym mę\czyzną.Jak zwykle miał na sobie idealnie dopasowany garnitur, jeden z tych, które szyto mu nazamówienie na Savile Row w Londynie.Tego dnia zdecydował się na ciemny, w kolorze wę-gla drzewnego.Znie\nobiała koszula z inicjałami M.H.wyhaftowanymi na piersi, krawat zbłękitno-złotego rypsu, cię\kie, złote spinki do mankietów - była niedziela, dziesiąta rano, aon wyglądał tak jakby zaraz czekało go posiedzenie zarządu.To zabawne, jak bardzo czas i \ycie kształtują zdolność postrzegania, pomyślał Ben.Wielokrotnie widywał go takim, jakim widział go teraz, starym i kruchym.Lecz wielokrotniete\ patrzył na niego oczami speszonego dziecka, a wówczas ojciec był kimś potę\nym i onie-śmielającym.On i Peter zawsze się go trochę bali, zawsze się przy nim denerwowali.Max Hartmandeprymował niemal ka\dego - dlaczego mieliby stanowić wyjątek? Bycie jego synem, kocha-nie go, rozumienie, okazywanie mu czułości, wymagało du\ego wysiłku.Było jak uczenie siętrudnego obcego języka, którego Peter nauczyć się nie chciał lub nie mógł.Peter.Ponownie przypomniało mu się to, co mówił o ojcu, ponownie stanęła mu przedoczami jego straszna, pałająca \ądzą zemsty twarz.I nagle twarz zniknęła, by ustąpić miejscafali wspomnień o uwielbianym bracie.Zcisnęło go w gardle, oczy zaszły mu łzami.Nie myśl o nim.Nie myśl o Peterze.Nie myśl o nim zwłaszcza tu, w domu, w którymbawiliśmy się w chowanego, w którym się biliśmy, knuliśmy szeptem dziecięce spiski wśrodku nocy, w którym wrzeszczeliśmy, śmialiśmy się i płakaliśmy.Petera ju\ nie ma, a ty musisz wytrwać.Dla niego.Nie miał pojęcia, jak zacząć, jak poruszyć ten temat.W Bazylei wsiadł do samolotu iprzez całą drogę układał sobie w głowie to, co chciał mu powiedzieć, ale wchodząc do biblio-74teki, wszystko zapomniał.Postanowił tylko, \e na pewno nie powie mu o zmartwychwstaniu iponownej śmierci brata.Bo i po co? Po co go dręczyć? Dla niego Peter nie \ył ju\ od czterechlat.Tak czy inaczej, konfrontacja nie le\ała w naturze Bena.Najpierw pozwolił ojcu sięwygadać, wypytać go o konta, którymi zarządzał.Jezu, pomyślał.Jest bystry jak za dawnychlat.Próbował zmienić temat, ale nie przychodził mu do głowy \aden odpowiedni sposób.Przecie\ nie mógł tak ni z tego, ni z owego rzucić: Aha, jeszcze jedno tatusiu: czy to prawda,\e byłeś nazistą?W końcu nie wytrzymał.- Wiesz, będąc w Szwajcarii, zdałem sobie sprawę, jak mało o tobie wiem.Zwłaszcza oczasach, kiedy mieszkałeś w Niemczech.Wielkie oczy za grubymi soczewkami powiększyły się jeszcze bardziej.Ojciec pochyliłsię do przodu.- Skąd to nagłe zainteresowanie historią rodziny?- Nie wiem.Pewnie przez tę Szwajcarię.Wspominałem Petera.Byłem tam pierwszy razod jego śmierci.Ojciec popatrzył na swoje ręce.- Wiesz, \e nie lubię wracać do przeszłości.Nigdy nie lubiłem.Zawsze patrzę tylkoprzed siebie.- Byłeś w Dachau.Nigdy o tym nie rozmawialiśmy.- Nie chcę o tym mówić.Byłem tam i prze\yłem.Wyzwolili nas dwudziestego dziewią-tego kwietnia czterdziestego piątego.Nigdy tej daty nie zapomnę, chocia\ wolałbym, \ebytamte czasy na zawsze odeszły w niepamięć.Ben wziął głęboki oddech i zaatakował.Zdawał sobie sprawę, \e ód tej chwili jego sto-sunki z ojcem ulegną nieodwracalnej zmianie, \e pęknie łącząca ich nić.-Na liście wyzwolonych więzniów nie ma twojego nazwiska.Blefował.Czekał na jegoreakcję.Max patrzył na niego przez długą chwilę, a potem, ku jego zaskoczeniu, wykrzywił ustaw lekkim uśmiechu.- Studiowanie dokumentów historycznych wymaga du\ej dozy sceptycyzmu.Listy spo-rządzane w czasach niewyobra\alnego chaosu, błędnie spisane nazwiska, nazwiska bezimion
[ Pobierz całość w formacie PDF ]