[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gwizdnąłem przeje\d\ając, a on z dzikimbojowym krzykiem wzniósł się w niebo.Całkiem wyraznie rozró\niałem ju\ pojedyncze głosy psów i tętent końskich kopyt.Wmieszane w te dzwięki było jeszcze coś: jakby wibracja i dr\enie gruntu.Obejrzałem się, ale nikt ze ścigających nie dotarł jeszcze do szczytu pagórka.Sięgnąłem myślą w przód i chmury zakryły słońce.Niezwykłe kwiaty wyrosły wzdłu\szlaku: zielone, \ółte, fioletowe.Nadpłynął łoskot odległych gromów.Polanaposzerzyła się, wydłu\yła i stała się zupełnie płaska.Znów usłyszałem głos rogu.Odwróciłem głowę, by spojrzeć raz jeszcze.Wskoczyła w pole widzenia i w jednej chwili pojąłem, \e nie ja jestem obiektempolowania, \e jezdzcy, psy i ptak ścigają bestię biegnącą za mną.Oczywiście, ró\nicabyła raczej akademickiej natury, jako \e to ja byłem z przodu i prawdopodobnie onawłaśnie na mnie polowała.Pochyliłem się, krzyknąłem do Werbla, wbiłem kolana wjego boki.Natychmiast zrozumiałem, \e to paskudztwo potrafi biec szybciej od nas.Zareagowałem panicznie.Zcigała mnie manticora.Ostatni raz widziałem je na dzień przed bitwą, w której zginął Eryk.Prowadziłemswoich \ołnierzy po stokach Kolviru, a jedna z nich zjawiła się nagle i rozdarła naczęści człowieka imieniem Rall.Załatwiliśmy ją z karabinów.Miała cztery metrydługości i, podobnie jak ta tutaj, ludzką twarz na barkach i tułowiu lwa.Miała te\ paręorlich skrzydeł i długi, ostry ogon skorpiona, wygięty nad grzbietem.Kilka sztukprzybłąkało się jakoś z Cienia, by nękać nas, gdy szliśmy do bitwy.Nie było podstaw,by wierzyć, \e pozbyliśmy się wszystkich.Ale nikt ich potem nie widział, nie znalazł te\ \adnych śladów ich działalności wokolicy Amberu.Najwyrazniej ta jedna zawędrowała do Ardenu i od tamtego dnia\yła w lesie.Jeszcze raz spojrzałem za siebie.Wiedziałem, \e jeśli nie zacznę się bronić, zamoment ściągnie mnie z siodła.Dostrzegłem te\ ciemną ławę psów pędzących zewzgórza.Nie znam się na inteligencji ani psychologii manticory.Na ogół uciekające zwierzę nie zatrzyma się, by zaatakować coś, co nie staje mu nadrodze.Instynkt samozachowawczy gra tu kluczową rolę.Z drugiej strony nie byłempewien, czy manticora uświadamia sobie, \e jest ścigana.Mogła biec moim tropem,gdy psy Juliana pochwyciły jej zapach.Mogła myśleć tylko o jednym.Nie miałem czasu, \eby rozwa\ać wszystkie mo\liwości.Wyjąłem Grayswandira iszarpnąłem konia w lewo, ściągając wodze, gdy tylko zakończył obrót.Werbel zar\ał i stanął dęba.Poczułem, \e się zsuwam, więc zeskoczyłem i odstąpiłemna bok.Zapomniałem jednak, jak szybkie są ogary burzy, z jaką łatwością dopędziłykiedyś mnie i Randoma w mercedesie Flory.Nie pamiętałem, \e w przeciwieństwiedo zwykłych, goniących za samochodami psów, te zaczęły rozrywać wóz na kawałki.Nagle znalazły się przy manticorze - tuzin alba i więcej psów, skaczących i gryzącychze wszystkich stron.Bestia uniosła głowę i wydała kolejny ryk.Machnęła silnym ogonem, odrzucając jednego, ogłuszając lub zabijając dwa inne.Stanęła dęba, odwróciła się i opadła, uderzając przednimi łapami.Jeden z psów zdą\ył ju\ wgryzć się w lewą przednią łapę, dwa następne w tylne, ajeden wskoczył na grzbiet, szarpiąc bark i szyję.Pozostałe krą\yły dookoła.Gdy tylkorzucała się na jednego, pozostałe atakowały.W końcu zabiła \ądłem skorpiona tego na grzbiecie, wypruła flaki z wiszącego u łapy.Krwawiła jednak z kilkudziesięciu ran.Szybko stało się jasne, \e noga sprawia jejkłopot: nie mogła nią uderzać ani oprzeć się pewnie, gdy walczyła z trzemapozostałymi.Po chwili kolejny pies znalazł się na jej grzbiecie i rozrywał szyję.Jakoś nie mogła się go pozbyć.Inny doskoczył z boku i rozdarł ucho.Jeszcze dwagryzły tylne łapy, a kiedy stanęła dęba, następny uderzył w brzuch.Warczenie i jazgotte\ chyba trochę ją rozpraszały.Na oślep uderzała w ruchliwe, szare cienie.Pochwyciłem Werbla za uzdę.Próbowałem uspokoić go tak, by wskoczyć na siodło ijak najszybciej się stąd wynieść.Wcią\ jednak stawał dęba i próbował uciekać.Samoutrzymanie go w miejscu wymagało wielkiego trudu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]