[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szarpały nas palcami z pary i pyłu,próbowały wypełnić nam głowę swymi słowami, wcisnąć się do środka przez uszy i usta,były wszędzie, łapały za nogi próbujących uciekać poddanych, ściągały ubrania zwojowników Plemienia, wszędzie rozkwitała magia, nieobliczalna, przyprawiająca o zawrótgłowy, niekontrolowana nieświadoma magia, która próbowała rozproszyć cienie, ale nienapotykała nic bardziej dotykalnego niż nieco za dużo czasu.Tam, gdzie światła jeszcze siępaliły, widziałem Rajców, czy może nie Rajców, stworzenia, które mogły nimi być, pełneszaleństwa czerwone oczy, a na plecach skrzydła z czarnej, złożonej w fałdy nicości, zbytwielkie i głębokie, by mogły się kiedykolwiek skończyć, sięgające niemal dachów, zębyobrócone w kły, a palce w szpony.Ujrzałem też Penny, powietrze wokół niej gorzałooślepiającym ogniem.Zadaliśmy sobie pytanie, co ona widzi, spoglądając na nas, a potempochyliliśmy się, gdy szyby w oknach nad nami eksplodowały na zewnątrz jak mydlane bańkipod wpływem ciśnienia i odłamki szkła posypały się na ulicę, za tym wszystkim dostrzegałemToxika, który uciekał ulicą, zasłaniając uszy dłońmi i przymykając oczy, podczas gdy szkłotłukło się i rozpryskiwało wokół niego, przecinając ubranie i skórę.Tym jednak z pewnościąsię nie przejmował.- Penny! - zawołałem.Odwróciła się i zobaczyłem, że drut kolczasty wyrasta z gruntu wokół niej niczymbluszcz.Włosy stanęły jej dęba od ładunków elektrycznych, a wokół palców owijał siępłonący niebiesko-żółtym ogniem gaz.- Nie tym razem! - zawołała do mnie.- Nie dzisiejszej nocy!Próbowałem zawołać do niej coś jeszcze, ale po prawej od czarnej metalowej rynnybiegnącej po czarnym brudnym murze oderwała się nagle jakaś postać, która obróciła się wpowietrzu i wylądowała na czterech kończynach niczym lampart.W skórę twarzy i dłonimężczyzny wbito liczne krótkie metalowe rurki.Wydał z siebie zwierzęcy odgłos, niemającynic wspólnego z żadnym ludzkim uczuciem, i skoczył ku JG, unosząc pięści.Dziewczynaosłoniła głowę dłońmi, a my rzuciliśmy się do ataku, złapaliśmy go w locie i obaliliśmy naziemię.Udało mi się kopnąć go w brzuch i przez chwilę widziałem tylko szalone przekrwioneoczy oraz połamane zęby odsłonięte w gniewnym grymasie.Potem cofnęliśmy rękę iuderzyliśmy go otwartą dłonią między oczy.Posypały się z nich iskry, a biały roztańczonypłomień odpłynął do ziemi przez jego ciało.Osunął się na chodnik, spod jego ciała buchnęłapara, a ja złapałem JG i wyciągnąłem ją na ulicę.Poczułem, że za mną zapłonął ogień,karmiony paliwem wyciąganym z rur biegnących pod ziemią.Popchnąłem dziewczynę podnajbliższą ścianę, gdy jezdnia się rozszczepiła i płonący gaz buchnął w górę niczym językżaby, sięgający do nóg ludzi i kół samochodów.Garść płomienia wniknęła do wnętrza silnika,sprawiła, że włączył się na biegu jałowym, jęknął i eksplodował, sypiąc odłamkami nawszystkie strony.Przycisnąłem się mocno do JG.O mur uderzyły odłamki szkła i metalu.Tużobok mojego ucha w ścianę wbiła się połowa bocznego lusterka.Przedmiot chwiał sięjeszcze, sypiąc odłamkami plastiku i szkła.Po chodniku toczyła się para podskakującychkostek, maskotek z samochodu, które zatrzymały tuż przy moich stopach.Zaczekałem, ażnajgorsze minie, a potem złapałem JG za ramię i znowu rzuciłem się do ucieczki.Cienieprzesuwały się pod naszymi stopami.Ujrzałem przed sobą światła Cambridge Circus,poczułem smak starszej głębszej magii leżącego na południe stąd Covent Garden.Mroczniejsze zaklęcia przeznaczone dla węższych uliczek, różniące się od głośnejolśniewającej magii Soho.JG zachwiała się i potknęła.Obejrzałem się za siebie i zobaczyłemleżącą w rynsztoku kobietę odzianą w strój stanowczo za skąpy na tę pogodę.Jej fryzuraskładała się ze sterczących niebieskich kolców.Kobieta złapała JG za kostkę.Namalowane najej paznokciach zielone węże zmieniły się w małe żywe robaki, które przełaziły na nogę JG,owijając się wokół niej.- Utnij jej rękę! - wyszeptał mi Bakker prosto do ucha.Złapaliśmy kobietę za niebieskie kolce włosów i pociągnęliśmy w górę z taką siłą, żewyglądało na to, że jej plecy nie będą się już mogły bardziej wygiąć.JG szamotała się iwierzgała, aż wreszcie zdołała się uwolnić.Wtedy walnęliśmy głową kobiety w szarąnawierzchnię ulicy tak mocno, jak tylko się odważyliśmy.Oklapła, a węże wycofały sięnatychmiast, wracając na jej paznokcie.Próbujące uniemożliwić JG ucieczkę stworzeniapodrapały jej nogę i dziewczyna utykała, nie odzywając się ani słowem, gdy ciągnąłem ją zasobą.Cambridge Circus: teatr, potężne ściany pełne nagich żółtych żarówek, syczących iskwierczących w lejącym deszczu, wąskie budynki na trójkątnych rogach krętych uliczekwychodzących na to, co nie do końca było rondem, bary i puby, banki, długi pasaż zczerwonej cegły, w którym mieściły się senne sklepy oferujące na sprzedaż futrzane czapki,wymyślne pamiątki i porcelanowe miniatury Big Bena, antykwariaty z książkami poangielsku, po łacinie, francusku, niemiecku, holendersku, w suahili, sanskrycie, hindi istarożytnej grece, sklepy muzyczne o wystawach pełnych błyszczących instrumentówblaszanych i pięknie odnowionych gitar.Było tu życie, bardzo wiele życia, jeśli tylko ktoświedział, co z nim zrobić.Z tyłu usłyszałem kolejną eksplozję.Po niej nastąpił dzwięk, który niemalże wbił wziemię wszystko wokół.Odważyłem się spojrzeć za siebie i na moment, w luce w skłębionymmorzu ciemności i światła poruszającym wszystkim dookoła, ujrzałem Penny.Jej skórępokrywał gruby pancerz z szarego betonu.Uderzyła pięścią o wzmocnionych stalą kostkachw szklaną klingę daimyo.Potem minęliśmy róg i wpadliśmy w wąską uliczkę.Odgłosy walkistłumiły ściany otaczających nas ciasno z obu stron budynków, pojemniki na śmieci, orazsklepy oferujące paciorki, wełnę i organiczną żywność po absurdalnych cenach.Nasze stopyrozpryskiwały rosnące z każdą chwilą kałuże, wokół nas brzęczało i buczało światło.Zdołaliśmy pokonać pięćdziesiąt jardów, zanim JG, krwawiąca z ranionej nogi, pośliznęła się,a potem opadła na ręce i kolana.Próbowałem ją podnieść, ale była zupełnie bezwładna,gorąca i piekąca w dotyku.- Nie mogę ich powstrzymać nie mogę ich powstrzymać słyszę słyszę.- jęczała,łapiąc się obiema rękami za głowę.Coś się poruszyło na końcu ulicy za nami, jakiś błysk w ciemności, za szybki, bymmógł go zidentyfikować.Złapałem JG za ręce i odciągnąłem je od jej głowy.- Spójrz na mnie! - wysyczałem.Wykonała polecenie.Białka jej oczu przybrały mętną barwę skłębionego dymu.Potrząsnąłem nią delikatnie.- Jabuile Ajaja - ciągnąłem - siostro czarnoksiężnika, natychmiast wstaniesz, będzieszżyła i staniesz się kimś znacznie więcej, rozumiesz?Pokiwała obojętnie głową i pozwoliła, bym ją podniósł na nogi.Przerzuciła mi rękęprzez plecy i pół poszła, pół dała się ponieść do końca wąskiej uliczki.Był tam kolejny teatr,głęboko schowany wśród innych budynków.Na ścianach wisiały zdjęcia mężczyzn wgarniturach oraz kobiet w sukniach w kwiaty.Twarze tych pierwszych wyrażały szok, tychdrugich zaś zachwyt.Przede mną był sklep o wielkich jasno oświetlonych wystawach.Naciemnym tle stały figurki z różdżkami, pistoletami, karabinami, a niekiedy nawet sonicznymiśrubokrętami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]