[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chłopczyk tupta do sąsiedniego pokoju.Devon obserwuje go, oszołomiony myślą, żepewnego dnia ten malec będzie jego przyjacielem, mentorem, Opiekunem.- To wspaniały dzieciak - grucha Miranda.- Mam nadzieję, że pewnego dnia będę miałatakiego.- Uśmiecha się krzywo.- Jednak nie za szybko.Chcę jeszcze przez jakiś czas zachowaćfigurę.- Gdzie jego matka? - pyta Devon.Przez chwilę na twarzy Monaigne a maluje się smutek.- Umarła przy porodzie.Od tego czasu polegam na dobroci rodziny Muirów.Greta Muirbyła dla niego równie kochającą matką jak dla własnych dzieci.- W porządku - mówi z rosnącym zniecierpliwieniem Miranda.- Mamy przynieść kryształyze wschodniego skrzydła?- Nie trzeba - odpowiada Montaigne.- Pan Muir chce, by ceremonia odbyła się tutaj, wdużym salonie na piętrze.Oddaje to skrzydło domu Jacksonowi i jego żonie.- I wszystkie instrukcje są w Księdze Rytuałów, tak?Montaigne kiwa głową.- Zciśle ich przestrzegaj, przygotowując ten pokój.- Każde z nas będzie musiało odegrać swoją rolę - mówi Miranda Devonowi.- Wszystko jestnapisane w Księdze Rytuałów.- To Rytuał Powrotu - wyjaśnia Montaigne.- Odprawia się go, przyjmując z powrotem wszeregi Bractwa czarodzieja, który zbłądził.To radosna chwila, gdy renegat wraca skruszony.Devon ma ochotę krzyczeć: On wcale nie jest skruszony! To podstęp! Chce tylko przejąćkontrolę nad Otchłanią!Jednak nie może.Na razie nie może ich ostrzec.Może przyjdzie na to czas, ale teraz wie, żemusi trzymać język za zębami, jeśli chce poznać odpowiedzi, które pozwolą mu ocalić Marcusa izapobiec ponownemu powrotowi Jacksona za ponad trzydzieści lat od tej chwili.Ruszają z powrotem przez teren posiadłości, aby rozpocząć przygotowania.- Jest bardzo przystojny, ten Jackson Muir - mówi Miranda.- Widziałam jego zdjęcia.Devon nic nie mówi.- Wyobrażam sobie, że fajnie się bawił, przemierzając świat - rzuca dziewczyna.- Pewniegdybym była czarodziejką Skrzydła Nocy, też trochę poszalałabym sobie, a potem wyraziła skruchęi wszystko byłoby dobrze.Przynajmniej miałabym dobrą zabawę. - Zatem to chyba dobrze, że nie jesteś czarodziejką - mówi Devon.Ona śmieje się.- Jakby z tobą było inaczej, Teddy Bear! Jakbyś ty był wielkim i szlachetnym czarodziejem!Zmieje się jeszcze głośniej.- Zaczekajcie na mnie! - słyszą cichy głosik.Odwracają się.Mały Rolfe biegnie ku nim przez trawnik.- No, Rolfe - mówi Miranda.- Wracaj do ojca.W tym momencie Devon czuje to.Mrowienie.%7łar.- Cofnij się! - krzyczy do Mirandy.- Co?Chłopczyk biegnie do nich.- Powiedziałem, cofnij się! - rozkazuje Devon.- Stań za mną!Dziewczyna uparcie nie rusza się z miejsca.- Za kogo ty się masz, żeby mi rozkazywać?Mały Rolfe rzuca się na nich.Miranda szeroko otwiera oczy, gdy mały szybuje w powietrzu.I wrzeszczy, gdy chłopczyk nagle zmienia się w olbrzymiego nietoperza o wielkichbłoniastych skrzydłach i pysku pełnym kłów.- Nic z tego, jestem przygotowany! - woła Devon, skacząc mu na spotkanie, nogami doprzodu, i kopiąc demona.Ten jednak wgryza się w jego stopę i Devon z łoskotem pada na ziemię.Stwór ląduje na nim, zanosząc się głośnym śmiechem i zamierzając zatopić kły w jegotwarzy. 9.Syn marnotrawnyNie tak szybko - mówi Devon, zasłaniając ręką twarz.Demon skrzeczy z wściekłości.Ten moment zwłoki wystarcza, żeby Devon zgiął nogi w kolanach i zepchnął napastnika.Demon bije powietrze wielkimi skrzydłami, łapiąc równowagę.- Więcej nie próbuj - mówi Devon.- Skaleczyłeś mnie, a to zawsze doprowadza mnie doszału!Czerwone ślepia demona jarzą się.- Wracaj do swojej Otchłani! - rozkazuje Devon.- Wracaj do swej cuchnącej czeluści!Stwór znów piszczy, szeroko rozkładając skrzydła - lecz zaraz zostaje wessany i przelatujepo niebie, aby zniknąć za horyzontem.- O rany - mruczy Devon, wydając przeciągłe westchnienie ulgi i siadając, żeby obejrzećswoją nogę.- Naprawdę chciałbym mieć teraz medykamenty Bjorna.Infekcje wywołane przezdemony bywają paskudne.Miranda stoi i gapi się na niego, oniemiała.- W porządku, więc już wiesz - mówi do niej Devon.- Nie jestem młodym Opiekunem.Jestem czarodziejem.- I.wygląda na to, że należysz do Bractwa - zauważa cichutko dziewczyna.Devon rozgląda się.- Myślisz, że ktoś to widział?Dzień wydaje się równie spokojny jak przedtem i wciąż są daleko od budynku.- Kim jesteś? - duka Miranda.Robi krok w jego kierunku, ale zaraz się cofa.- Po co tuprzybyłeś?Devon nie słucha, skupiając całą uwagę na nodze.Dżinsy ma rozerwane na prawej łydce, a zrany sączy się krew.- Montaigne musi coś na to mieć - mówi.- Może nie tak dobry środek jak medykamentygnomów, ale jakiś musi mieć.Miranda patrzy na ranę.- Tak, Opiekunowie mają swoje lekarstwa.Umiemy opatrywać rany zadane przez demony.-Nagle blednie, jakby miała zemdleć.- Demon! Widziałam demona!Devon uśmiecha się drwiąco [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •