[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Judith uwielbiała ubierać się jak bohaterki powieści FrancesHodgson Burnett, najchętniej nosiła sukienki z dużymi, haftowanymi kołnierza-mi, sznuro- wane trzewiczki i słomkowe kapelusze przewiązane szarfą.Wyglądała w tym wszystkim czarująco, ale już sam jej widok wzbudziłby conajmniej zaskoczenie.- Dlaczego? Bardzo lubię, jak mamy gości.Ta pani w fotelu na kółkach wy-daje mi się bardzo sympatyczna, tylko taka wciąż smutna.Czy jest chora?- Tak, niestety.Dlatego potrzebuje dużo spokoju, nie wolno jej przeszkadzać.Nie kręć się więc na dole.Matka Andrei już od roku nie chodziła.Lekarze wzruszali ramionami, nieznajdując żadnych przyczyn organicznych, ale chora twierdziła, że każdy ruchsprawia jej nieznośny ból i całe dnie spędzała w łóżku albo w wózku inwalidz-kim.Oglądała w telewizji seriale, pogryzając fistaszki, i cierpliwie czekała, ażAndrea do niej wpadnie i przyniesie nowiny ze świata zdrowych.Andrea wie-działa, jak ważne były dla matki te codzienne odwiedziny, jedyne chwile, rozpra-szające jej samotność, i nienawidziła siebie za to, że przemykała się na palcachTLR koło drzwi jej pokoju, odwlekając moment, w którym będzie musiała znowu za-nurzyć się w atmosferę choroby i beznadziejności.- Mogłabym ją rozweselić - zaproponowała Judith. Potrafię śpiewać i opo-wiadać zabawne historie.Ciebie zawsze doprowadzam do śmiechu.- Mowy nie ma - ucięła krótko Andrea.- Twoje miejsce jest tutaj, na górze,przynajmniej jak długo ja tu decyduję.A teraz przestań się dąsać, daj buzi i idzodrabiać lekcje.Za godzinę przyjdę i przepytam cię z francuskich słówek.Franka Jacobi wzięła w pierwszej chwili za jedną z wymyślonych przez siebiepostaci. Ja go chyba już gdzieś widziałam" - powiedziała do przyjaciółki, któraw półmroku piwnicy popychała ją w jego kierunku.Rodzice przyjaciółki kupiliniedawno dom, wybudowany w latach sześćdziesiątych, w których prowadzonowidocznie ożywione życie towarzyskie, bo do dobrego tonu należało posiadanieodrębnego pomieszczenia służącego wyłącznie do przyjmowania gości.Gościtych nie wpuszczało się jednakże na salony, tylko trzymało w specjalnej piwnicy,nazywanej Partykeller, najprawdopodobniej z obawy, że w salonie mogliby na-brudzić.Zciany piwnicy w domu Sylwii pomalowane były na kolor byczej krwi ( Jakw burdelu" - stwierdził z szacunkiem Henning, który chodził z Andreą do tej sa-mej klasy i nie tracił nadziei, że z tego chodzenia któregoś dnia będzie coś wię-cej), wzdłuż nich rozstawione były zalatujące stęchlizną kostki ze spienionegopolichlorku winylu, obciągnięte praktycznym tworzywem skóropodobnym, naktórych można było przysiąść albo odstawić kieliszek z winem.Robiły to już ca-łe pokolenia gości, toteż siedziska były mocno oklapnięte i upstrzone plamamioraz dziurami po papierosach.Największe wrażenie wywarł jednak na Andreiprawdziwy bar z kontuarem, lodówką, zlewozmywakiem i baterią butelek, któryciągnął się przez całą szerokość piwnicy.TLR - Jasne, że go znasz: z telewizji - powiedziała z dumą przyjaciółka.- Nazywasię Frank Jacobi i jest korespondentem ARD, przedtem był w CNN.Dziewczyna,która go przyprowadziła, wypiła za dużo drinków i musiałam ją odesłać taksów-ką do domu.Obrzygała mi pół łazienki, zanim straciła przytomność.Błagam cię,zajmij się nim, jesteś taka oczytana! Pewnie zadaje sobie cały czas pytanie, co turobi wśród tych wszystkich gówniarzy.Andrea posłusznie podeszła do szczupłego mężczyzny, który miał takie samewesołe zmarszczki w kącikach oczu i siwiejące skronie jak Filip i wyglądał jakdzielny rybak z okładki powieści dla dorastających chłopców.Stał oparty o kon-tuar, z którego obłaziły płaty dębowego forniru i wpatrywał się zafascynowany wwiszący nad barem emaliowany szyld, przedstawiający cztery perszerony cią-gnące wóz z beczkami piwa.Zciana za nim była wyklejona tapetą udającą cegły.- Nieprawdopodobny mebel i wyjątkowo szkaradny, prawda? Powinien staćw muzeum  zagadnęła odważnie Andrea, która w rzeczywistości była ogrom-nie nieśmiała i rozmawiała głównie z postaciami zaludniającymi jej fantazję.-Poza rodzicami Sylwii nie znam nikogo, kto miałby bar w piwnicy i przyjmowałtam gości.Nieznajomy spojrzał na nią zaskoczony i parsknął śmiechem.- Ojej, a to mi pani komplement zrobiła! Oczy jak studnie, usta jak pączek ró-ży, a słowa, które z tych niewinnych warg spływają - mordercze.Musiałaby panii mnie w tym muzeum postawić, bo w takich piwnicach i przy takich barach spę-dziłem młodość, a poza tym, proszę to sobie tylko wyobrazić, miałem stolik wkształcie nerki i adapter z igłą.- Przepraszam, ale w ogóle nie widać po panu, że jest pan aż tak stary - jęknę-ła speszona Andrea, wywołując tą uwagą kolejny wybuch niepohamowanej rado-ści Franka Jacobi.Podniósł jej dłoń do ust i ucałował.TLR - Poczciwa, kochana dziewczyna! Podtrzymała mnie pani na duchu, serdecz-nie dziękuję.Właśnie dlatego cenię sobie takie Partykeller: w półmroku nie wi-dać, że stoję nad grobem.Zakochała się we Franku bez namysłu, z bezgranicznym oddaniem i ufnością,jak można się zakochać tylko w wieku osiemnastu lat.Jeżeli wyszła za niego,żeby uciec z domu, zamieszkanego przez mniej czy bardziej realne upiory, to niezdawała sobie z tego sprawy.Przede wszystkim odczuła bezbrzeżną ulgę namyśl, że nareszcie ktoś chce przejąć odpowiedzialność za jej życie, czego konse-kwentnie odmawiali rodzice.Wcale jej nie przeszkadzało, że Frank mógłby byćjej ojcem, wprost przeciwnie: od lat szukała kogoś, kto by zechciał nim być.- Zupełnie zwariowałaś - lamentowała matka.- Czy zdajesz sobie sprawę, żeon jest starszy ode mnie? Za dwadzieścia lat będziesz wciąż jeszcze młodą kobie-tą, on przekroczy siedemdziesiątkę i będzie starym dziadem.Starym dziadem? Frank? Nigdy! Andrea nie miała nawet zamiaru podejmo-wać dyskusji z matką.Jej Frank nie mógł być starszy od tej bezwładnej kupkikości w inwalidzkim wózku, wypatroszonej z połowy organów i od lat zamknię-tej w czterech ścianach zamienionej w szpital sypialni.Podróżował po całymświecie, przeżywał niebezpieczne przygody, żeglował, grał w squasha, jezdził nanartach i miał kondycję lepszą niż niejeden dwudziestolatek.Na myśl o jegogładkim, umięśnionym torsie uginały się pod nią kolana, jak tylko wciągała wnozdrza zapach jego skóry, kręciło jej się w głowie i przestawała logicznie rozu-mować.%7ładen rówieśnik nie wzbudził w niej do tej pory takich doznań, nie mia-ła nawet pojęcia, że istnieją.Było jej wszystko jedno, co będzie za dwadzieścialat, tak zawrotnego przedziału czasu nawet nie umiała sobie wyobrazić.Nie wie-rzyła w starość Franka, wydawała jej się ona równie nieprawdopodobna jak jejwłasna starość, jeżeli jednak miałaby kiedykolwiek nadejść, to perspektywawspierania słabnącego kochanka też była pełna słodyczy, jak i wszystko inne, coTLR było z nim związane.Owszem, będzie mu parzyć ziółka, czytać na głos gazety irozcierać marznące palce, jeżeli okaże się to potrzebne - kiedyś tam.Teraz byłzabójczo atrakcyjnym mężczyzną, którego jej wszystkie przyjaciółki zazdrościły.-A zresztą to niemożliwe.Nie zamierzasz chyba zostawić mnie tu samej zojcem? - dorzuciła nagle matka z lękiem. Wiesz przecież, że jestem chora [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl