[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wkońcu jednak zacisnęła uste i kiwnęła głową.Dzielna dziewczyna.Gray ważył nóż w dłoni.Znów miał tylko jedną szansę.Nabrał powietrza, i trzymającsię poręczy, wyskoczył.- Biegiem! - wrzasnął i jednocześnie cisnął nóż w stronę człowieka z karabinem.Nieliczył na to, że go trafi.Chodziło mu bardziej o wywołanie zamieszania, które pozwoli mu godopaść.W walce wręcz karabin jest mało przydatny.Lądując na podwórku, odnotował dwie rzeczy.Jedną dobrą, drugą złą.Usłyszał nadgłową tupot nóg na metalowych schodkach.Fiona zbiegała na dół.To dobrze.Widział też, jak rzucony sztylet szybuje w kłębach dymi uderza w śmietnik, odbija sięi spada na ziemię.Nawet niej zbliżył się do celu.A to niedobrze.Snajper wyłonił się z kryjówki, spokojnie uniósł karabin j wycelował prosto w pierśGraya.Nie! - krzyknęła Fiona, która właśnie dobiegła do końca schodów.Nawet nie siląc się na uśmiech triumfu, bandzior pociągnął za spust.Godz.11.05REZERWAT ZWIERZT HLUHLUWE UMFOLOZI KWAZULU, AFRYKAPOAUDNIOWA- Uciekajmy! - powtórzył Khamisi.Doktor Fairfield nie potrzebowała zachęty i oboje puścili się pędem w stronę jeepa.Dotarłszy do wodopoju, Khamisi dał jej znak, że ma biec przodem.Spojrzała na niego i bezsłowa wpadła między wysokie trzciny.Spostrzegła w jego oczach przerażenie i to jeszczewzmogło jej strach.Cokolwiek to było, co odzywało się w lesie, było na pewno wielkie, silne i rozjuszonekrwią zabitej ofiary.Khamisi raz jeszcze spojrzał na zmasakrowane ciało nosorożca.Wgruncie rzeczy nie było ważne, czy w leśnej gęstwinie, labiryncie strumyków i głębokichrozpadlin, kryje się upiór czy coś innego.Odwrócił się i ruszył za Marcia.Idąc, odwracał głowę i nasłuchiwał, upewniając się,że nic ich nie ściga.Coś chlupnęło do pobliskiego bajora, ale tym się nie przejął.Chlupnięcienie było zbyt głośne, a właściwie zdecydowanie za ciche.Jego wyćwiczony umysł analizowałwszystkie dzwięki i odsiewał niegrozne w rodzaju brzęczenia owadów czy trzasku trzcin podnogami.Był nastawiony na dzwięki sygnalizujące niebezpieczeństwo.Ojciec zaczął go uczyćpolować, gdy miał zaledwie sześć lat.Wbijał mu wtedy do głowy, na jakie dzwięki powinienzwracać uwagę w trakcie podchodzenia zwierzyny.Tyle że teraz to on stał się zwierzyną.Gwałtowny łopot skrzydeł stanowił sygnał alarmowy dla wzroku i słuchu.Coś się poruszyło.Nieco dalej w lewo.Na niebie.W powietrze wzbiła się samotna dzierzba.Coś ją musiało wystraszyć.Coś, co sięrusza.Khamisi dogonił doktor Fairfield na skraju trzcin.- Szybciej - szepnął.Wszystkie zmysły miał w staniej najwyższej gotowości.Doktor Fairfield wyciągnęła szyję i machnęła strzelbą.Cięż-j ko dyszała, jej twarzposzarzała.Khamisi podążył za jej wzrokiem.Jeep stał wysoko nad nimi, zaparkowany wcieniu baobabu na samej krawędzi wzniesienia.Dzielące ich od niego zbocze wydawało sięznacznie dłuższe i bardziej strome, niż gdy tędy schodzili.- Ruszajmy - ponaglił ją.Obejrzał się i dostrzegł niewielką skalną antylopę, która wyskoczyła z lasu i pognałaskokami w górę zbocza, wzbijając obłoki kurzu.Po chwili zniknęła mu z oczu.Oni też muszą zniknąć.Marcia Fairfield mozolnie wdrapywała się na zbocze.Khamisi podążał jej śladem, cochwilę odwracając się i omiatając dubeltówką linię lasu.- To coś nie zabiło po to, żeby się pożywić - stęknęła doktor Fairfield.Khamisi raz jeszcze spojrzał na ciemną plamę lasu.Jemu też coś mówiło, że niechodziło o jedzenie.- Motywacją nie był głód - ciągnęła biolog, jakby chcąc logicznym wywodemuspokoić nerwy.- Prawie nic nie zostało zjedzone.Wyglądało to tak, jakby zabito dlaprzyjemności.Jak domowy kot polujący na mysz.Khamisi miał do czynienia z wieloma drapieżnikami i wie-ł dział, że czegoś takiego wprzyrodzie się nie spotyka.Lwy po uczcie są praktycznie niegrozne.Zwykle wylegują sięleniwie i pozwalają nawet podejść do siebie dość blisko.Syty drapieżnik nie rozszarpałbynosorożca i nie wyrwałby z jego brzucha nienarodzonego cielaka dla samej tylkoprzyjemności.Doktor Fairfield ciągnęła swój wywód, jakby rozwiązanie zagadki eliminowałogrożące im niebezpieczeństwo.- W świecie zwierząt domowych to właśnie syte, dobrzeodżywione koty polują najczęściej.Mają dość energii i czasu na takie zabawy.Zabawy?Khamisi poczuł na plecach dreszcz.- Proszę się pospieszyć - rzucił szorstko.Miał dość tych wywodów.Kobieta skinęła głową, ale jej słowa wciąż dzwięczały mu w uszach.Bo jakidrapieżnik zabija dla czystej przyjemności? Oczywiście jest na to tylko jedna odpowiedz.Człowiek.Tego nosorożca nie mógł zabić człowiek.Jego uwagę znów zwrócił jakiś ruch.Kątem oka dojrzał, jak na linii ciemnego lasuprzesuwa się jakiś mglisty kształt i znika.Wszystko odbyło się tak szybko, że nie zdążył musię przyjrzeć.Pamiętał słowa starego Zulusa.Pół zwierzę, pół upiór.Mimo upału poczuł zimny dreszcz.Przyspieszył, niemal popychając swą starszątowarzyszkę.Spod ich stóp obsuwały się luzne łupki i piaszczysta gleba, dodatkowoutrudniając podchodzenie.Ale byli już niemal u celu.Do jeepa zostało im nie więcej jaktrzydzieści metrów.I wtedy Marcia się potknęła.Upadła na kolano i osunęła się, wpadając na Khamisiego.Ten zrobił krok do tyłu, nie postawił jednak dobrze stopy i z impetem wylądował nasiedzeniu.Upadek i stromizna spowodowały, że zaczął koziołkować do tyłu i zanim udało musię wyhamować piętami i kolbą dubeltówki, znalazł się znów prawie w połowie wzniesienia.Kobieta siedziała nieruchomo, spoglądając przerażonym wzrokiem w jego stronę.Ale nie na niego.Patrzyła na las za jego plecami.Khamisi podciągnął kolana i odwracając się, poczuł przeszywający ból w kostce.Sprawiała wrażenie zwichniętej, może nawet złamanej.Spojrzał w stronę lasu, ale niedostrzegł niczego podejrzanego.Mimo to uniósł dubeltówkę.- Uciekaj! - krzyknął.Kluczyki zostawił w stacyjce jeepa.- Uciekaj!Wpatrując się w las, usłyszał, że doktor Fairfield z chrzęstem łupków gramoli się nanogi.Od strony lasu rozległo się jeszcze jedno zawodzące wyciel szarpiące i nieludzkie.Khamisi skierował dubeltówkę w stronę lasu i pociągnął za spust.Huk wystrzałuponiósł się po całej kotlinie.Wystraszona doktor Fairfield krzyknęła.Khamisi mógł miećtylko nadzieję że nie ją jedną wystraszył jego strzał.- Biegnij do jeepa! - wrzasnął.- Ruszaj! Nie czekaj na mnie!Podniósł się, starając się obciążać tylko jedną nogę i trzyma broń w pogotowiu.Wlesie znów zapadła cisza.Usłyszał, że doktor Fairfield dotarła wreszcie do szczytu wzniesienia.- Khamisi! - zawołała.- Bierz jeepa!Zaryzykował i zerknął przez ramię do tyłu.Zobaczył, że kobieta odwraca się i rusza w stronę samochodu Jego uwagę zwróciłjakiś ruch w gałęziach baobabu.Kilka wielkich białych kwiatów lekko się zatrzęsło.Przecież nie ma wiatru.- Marcia! - wrzasnął.- Nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]