[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- O Indianach - wtrącił Jody podniecony.- O Indianach i karawanie przez prerie.Carl Tiflin rzucił się ostro na niego: - A ty zmykaj, panie ciekawski.Już cię nie ma! Jazda!Z nieszczęśliwą miną Jody wyszedł z kuchni, bardzo dokładnie i cicho zamykając za sobądrzwi.Z wbitym w ziemię wzrokiem kręcił się pod kuchennym oknem i akurat zobaczył kamień odziwnym, tak fascynującym kształcie, że musiał położyć się na ziemi i wziąć go do ręki.Obracając kamień w palcach wyraznie słyszał przez otwarte okno kuchni rozmowę.- Jody ma rację - mówił ojciec.- O Indianach i karawanie.Słyszałem już te historie tysiącrazy.Wszystkie.I jak Indianie ukradli konie też.On powtarza ciągle jedno i to samo.I nie zmienianigdy ani jednego słowa.Pani Tiflin odpowiedziała tonem tak innym od poprzedniego, że Jody podniósł na chwilęgłowę przerywając studium nad kamieniem.Na pewno zmieniła też wyraz twarzy, żeby pasował dogłosu.- A teraz spójrz na to z jego punktu widzenia, Carl - powiedziała cicho, miękko, prawie siętłumacząc.- To było największe przeżycie mojego ojca.Prowadził karawanę wozów przez całykontynent, aż do oceanu, a kiedy to się skończyło, skończyło się jego życie.To była dla niego wiel-ka rzecz, choć nie trwała długo.Pomyśl! jakby się do tego urodził.A kiedy się skończyło, nie po-zostało mu nic innego jak tylko o tym myśleć i mówić.Jeżeli można byłoby jechać dalej, pojechał-by.Sam mi to mówił.Ale zagrodził im drogę ocean, więc ojciec zamieszkał nad oceanem, u kresuswojej wędrówki.Rozbroiła Carla Tiflina, obezwładniła go miękkim, łagodnym głosem.- Tak, wiem - zgodził się Carl.- Ojciec chodzi na brzeg oceanu i patrzy dalej, na zachód.Sam widziałem.- Nie mówił już tak ostro.- A potem wraca do Klubu Podkowy w Pacific Grove iopowiada, jak Indianie ukradli im konie.Pani Tiflin spróbowała jeszcze raz: - Bo to jest dla niego wszystko.Powinieneś być wyrozu-miały i udawać, że uważnie słuchasz.Carl odwrócił się zniecierpliwiony.- Jeśli już nie będę mógł wytrzymać, pójdę do baraku posiedzieć z Billy Buckiem powie-dział ze złością.Wyszedł przez jadalnię i z hałasem zatrzasnął za sobą frontowe drzwi.130John Steinbeck Kasztanek i inne opowiadaniaJody pobiegł do swoich codziennych zajęć.Wysypał kurom ziarno, żadnej nie przeganiając,zebrał wszystkie jaja, zniósł do domu drzewo i tak misternie poprzekładał polana, że dwie naręczewypełniły skrzynkę po brzegi.Matka skończyła w tym czasie łuszczenie fasoli.Podrzuciła drzewa do pieca i indyczymskrzydełkiem omiotła płytę kuchenną.Jody przyglądał się jej spod oka ciekawie, chcąc sprawdzić,czy ma do niego jeszcze jakiś żal.- Dziadek dzisiaj przyjeżdża? - spytał.- Tak pisze w liście.Może wyjdę mu naprzeciwko? Pani Tiflin zatrzasnęła drzwiczki pieca.- Bardzo dobrze.Napewno zrobi mu to przyjemność.- No to pójdę.Idąc podwórkiem Jody gwizdnął krótko na psy.- Idziemy - powiedział tonem rozkazu.Psypomerdały ogonami i pobiegły przodem.Wzdłuż drogi krzewy bożydrzewiu wypuszczały nowe pę-dy.Jody urwał parę listków i wcierał je w dłonie, aż w powietrzu rozszedł się ostry leśny zapach.Psy z wielkim hałasem pomknęły w zarośla za królikiem.Jody już ich więcej nie oglądał, bo miałytalu zwyczaj, że jak im się nie udało polowanie, wracały do domu.Szedł pod górę, na sam szczyt.Kiedy stanął na małej przełęczy, owiał mu twarz popołudnio-wy wiatr, zmierzwił włosy i wydął koszulę.Jody widział przed sobą mniejsze pagórki a dalej wiel-ką zieloną dolinę Salinas.W jej głębi leżało miasto Salinas i zachodzące słońce odbijało się teraz wszybach domów.Tuż pod szczytem, na wielkim dębie, odbywał się kongres wron.Dąb był czarnyod ptaków krakających jednocześnie.Potem oczy chłopca pobiegły za drogą, która opadała w dolinę, kryła się za następnym pa-górkiem i znowu pokazywała.I na tym najdalszym widocznym odcinku drogi zobaczył wózek za-przężony w gniadego konia.Po chwili wózek zniknął za pagórkiem.Jody usiadł i patrzył w miejs-ce, w którym wózek niedługo się pokaże.Wiatr pogwizdywał, pulchne obłoki śpieszyły na wschód.Wózek pojawił się i stanął.Wysiadł z niego mężczyzna ubrany na czarno i podszedł do koń-skiego łba.Chociaż było to jeszcze bardzo daleko, Jody wiedział, że koniowi odpięto munsztuk,gdyż łeb wystrzelił do przodu.Koń poczłapał dalej, mężczyzna prowadził go wolno.Jody krzyknąłradośnie i pobiegł w dół.Wiewiórki hopsały koło drogi, a pustynna kurka machnęła ogonem i z roz-postartymi szeroko skrzydłami popłynęła nad drogą.Jody spróbował skakać w środek swego cienia, ale potknął się o kamień i upadł.Wstał, do-szedł do zakrętu i zaczął biec.Zobaczył dziadka i wózek w odległości parudziesięciu kroków.Na-tychmiast zwolnił i zbliżył się poważnym krokiem.Koń dostojnie choć z rezygnacją człapał pod górę, stary mężczyzna z godnością szedł obok131John Steinbeck Kasztanek i inne opowiadanianiego.W zachodzącym słońcu kładły się za nimi długie cienie.Dziadek miał na sobie czarny garni-tur z gęsto tkanej wełny, skórzane getry ściągane gumą i czarny krawat na sztywnym prostym koł-nierzyku; niósł w ręku czarny miękki kapelusz z szerokim rondem.Białą brodę miał krótko przy-strzyżoną, białe brwi zwisały nad oczami jak wąsy, a w niebieskich surowych oczach zastygł ognikrozbawienia.Twarz i sylwetka wyrażały jakiś kamienny spokój - wydawało się, że każdy ruch jestu tego człowieka czymś niezwykłym, że gdy raz stanie, zamieni się w granitowy posąg i już nigdywięcej nie drgnie.Szedł wolnym, pewnym krokiem, który nie mógł być nigdy ani szybszy ani wol-niejszy, nie mógł zmienić kierunku ani zostać cofnięty.Kiedy zza zakrętu ukazał się Jody, dziadek spokojnie machnął mu na powitanie kapeluszemi zawołał: - Jody! Wyszedłeś mi na spotkanie, co?Jody zbliżył się, obrócił na pięcie i dopasował swój krok do kroku starego mężczyzny.Szedłwyprostowany, sztywny, lekko pociągając nogami.- Tak, dziadku.Otrzymaliśmy twój list dopiero dzisiaj.- Powinniście byli otrzymać go wczoraj - odparł dziadek.- Wczoraj, no oczywiście.Jak sięwszyscy mają?- Dobrze, dziadku.- Jody zawahał się i podsunął lękliwie: - Czy chciałbyś jutro, dziadku,zrobić ze mną polowanie na myszy?- Polowanie na myszy? - Dziadek chrząknął rozbawiony.- Czy obecne pokolenie obniżyłoswój lot do polowań na myszy? Nowe pokolenie nie jest bardzo silne, wiem o tym, ale nie sądzi-łem, że myszy są jedyną zwierzyną, jakiej potrafi się przeciwstawić.- Nie, dziadku.To tylko zabawa.Skończył się stóg i ja chcę wygnać myszy spod resztki sia-na.A ty możesz się przyglądać albo nawet mi pomóc i bić kijem w siano.Surowe rozbawione oczy obróciły się ku chłopcu: Rozumiem.I nie będę potrzebował ichpózniej jeść? Do tego jeszcze nie doszliście?Jody wyjaśniał: - Psy je zjedzą, dziadku.Ja wiem, że to nie będzie takie zabawne jak polo-wanie na Indian, prawda?- Nie, nie będzie.Chociaż z drugiej strony, kiedy wojsko polowało na Indian, zabijano dzie-ci i palono wigwamy.Bardzo to przypominało twoje polowanie na myszy.Stanęli na szczycie wzgórza i zaczęli schodzić drogą ku niecce, w której stała rancza.Na ra-miona nie padały im już promienie słońca.- Urosłeś, Jody - powiedział dziadek.- Prawie cal.- Więcej - pochwalił się Jody
[ Pobierz całość w formacie PDF ]