[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Był w centrum życia społecznego w ich małej wsi.Nie liczącpubu.Raz zakradła się do środka na mszę dziękczynną za plony i zachwyciła się dzwiękiem organów iśpiewów, kolorami witraży, stosami owoców.Ale nie rozumiała, co Robert może znalezć w kościele wtakiej chwili.W tym ponurym budynku, podobnym do innych.Czy nie lepiej czułby się tutaj, pocieszającżonę?Może Mary dostrzegła jej dezaprobatę, bo pospieszyła z wyjaśnieniem.- Jest zdezorientowany, zagniewany.To godzina próby.- Dla was obojga.- Wiara zawsze odgrywała ważniejszą rolę w jego życiu niż w moim.- Zawahała się i szybko mówiładalej:- On robi tutaj tyle dobrego.We wsi.I w swojej pracy.Stałaby się rzecz straszna, gdyby to wszystkoprzepadło.Ja tylko wspieram go w tym dziele.Vera chętnie dowiedziałaby się czegoś więcej na ten temat, ale nie wiedziała, jakie pytania zadać.To dlaniej obcy teren.Miała ochotę powiedzieć: Jest pani inteligentną kobietą, a mąż dorosłym mężczyzną.Dlaczego on nie może pani wspierać w pracy? Ale nie chciała jej obrazić.Spojrzała na Ashwortha.On teżnie czuł się zbyt swobodnie na gruncie wiary.- Czy łączyła go jakaś wyjątkowa więz z Christopherem? -spytała wreszcie.- Ze swoim jedynym synem?Ostatnie zdanie miało drugie dno, ale Vera nie wychwyciła go i zdziwiła się, kiedy Mary posłała jejdziwne spojrzenie.- Oczywiście Robert był dumny z Christophera.- Padła jasna, wyważona odpowiedz.Mary nie miała wzwyczaju mówić byle czego.- Chris uchodził za genialne dziecko, takie co zdaje egzaminy, nawet się niestarając.Ale chyba nie można powiedzieć, żeby byli szczególnie blisko.Nie.Nie tak, jak niektórzy ojcowiei synowie.- Przerwała, żeby zebrać myśli, i kiedy zaczęła mówić dalej, w jej tonie pobrzmiewał żal.-Pracuję w bibliotece.Większość personelu to kobiety i plotkują o swoich krewnych.Słyszę, jak opowiadająo mężach, którzy zabierają synów na mecze, na ryby, a pózniej, gdy są starsi, do pubu.My nie jesteśmy takąrodziną.Nie obcujemy ze sobą tak swobodnie, towarzysko.Rozumie pani? Może to cena, jaką wszyscymusieliśmy zapłacić.Poświęciliśmy się dla pracy Roberta.Ona zawsze stała na pierwszym miejscu.Dzieciom nie było z tym łatwo.- Ale widujecie się z Jamesem i Emmą, i z wnukiem, prawda? - Vera poczuła potrzebę pocieszenia jej.- Och, tak, i to jest cudowne! Prawdziwe błogosławieństwo! Zawsze jemy razem niedzielny obiad.- Pochwili dodała smutno: - Ale to właściwie oficjalne, planowane spotkania.Nie za bardzo potrafimy byćspontaniczni.Wszyscy uważamy, jak się nawzajem traktujemy.Pewnie to skutek śmierci Abigail.Kiedyczłowiek ma świadomość, że tragedia może się wydarzyć w każdej chwili, wydaje się ważne, żeby się niekłócić.Tamtego popołudnia kłóciliśmy się.- zamilkła.Vera czekała.Właśnie tego potrzebowała.Obrazu rodziny, w której wyrósł Christopher.I Mary po minucie zaczęła mówić dalej.- Nie obwiniam męża za to, że takie z nas sztywniaki.Nie, absolutnie tego nie sugeruję.Prawdę mówiąc,Robert jest trochę bardziej towarzyski ode mnie.O, nawet w zeszłym tygodniu zaproponował, żebyśmyhucznie uczcili moje pięćdziesiąte urodziny.%7łebyśmy zaprosili całą rodzinę, przyjaciół.Normalni ludzie takrobią, prawda? My też urządzaliśmy przyjęcia, kiedy mieszkaliśmy w Yorku, chodziliśmy na kolacje,jadaliśmy ze znajomymi.Naturalnie w mieście jest zupełnie inaczej.Może stałam się aspołeczna, ale myśl otakim spędzie przeraziła mnie.- Coś jej przyszło do głowy.- Cóż, teraz chyba mam pretekst, żeby toodwołać.- Ledwie te słowa padły z jej ust, powiodła dookoła spłoszonym wzrokiem.- Jak mogłam powiedzieć cośtak okropnego? Przetrwałabym tysiąc przyjęć, żeby mieć Christophera żywego.- Wiem.- Vera pokiwała głową.- Wiem.Mary, zamyślona, podeszła do kuchni węglowej.Podniosła pokrywę i postawiła na płycie czajnik zszerokim dnem.- Zrobię herbatę, dobrze? Pewnie chętnie się napijecie.- Możemy porozmawiać o wczorajszym wieczorze? - spytała Vera.- Oczywiście.Czuję się taka bezradna.Przynajmniej tyle mogę zrobić.Odpowiedzieć na pani pytania.- Wiedziała pani, że Christopher zamierza przyjechać do Elvet?- Nie.Ale to nic niezwykłego.Czasami zjawiał się ni stąd, ni zowąd.Może on nie zapomniał, jak byćspontanicznym.Zawsze bardzo miło było go widzieć, ale nie chciałam, żeby postrzegał to jako przymus,obowiązek.Vera przypomniała sobie, że Michael Long powiedział coś podobnego. Dzieci nie są nic winnerodzicom".Więc kiedy Christopher opuścił dom, Mary musiała po prostu być cierpliwa i bez szemraniaczekać, aż syn wpadnie w odwiedziny, kiedy go najdzie ochota.- Pewnie pani za nim tęskniła.Emma zresztą też nie mieszka dwa kroki stąd.- Tęskniłam - przyznała Mary.- Bardzo.- Kto wpadł na pomysł, żeby iść na zbiórkę funduszy na ponton?- Robert.I podjął decyzję w ostatniej chwili.Chyba uznał, że przyda nam się trochę rozrywki.Ta pogodajest taka przygnębiająca.Wcześnej czy pózniej zdołuje człowieka.A Emma od urodzenia Matthew siedziuwiązana w domu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]