[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czekając, choćsama tego jeszcze nie wiedziała, na swego mordercę.Kiedyś musiała przecieżwyjść z piwnicy.Przeszukał duży pokój i pokój gościnny i znalazł wreszcie trzy dużekomody w sypialni Abigail.Stały równo pod ścianą, każda z czteremaszufladami, wszystkie w takim samym szarym kolorze jak dywan.Poszukiwaniamogłyby okazać się bardzo trudne, gdyby Abigail nie była taka porządna.Wszystkie dokumenty ułożone były według jasnego i logicznego systemu.Chy-ba rzeczywiście była doskonałą archiwistką.Po niespełna pięciu minutach odnalazł listy w części oznaczonej: RonaldDeane - korespondencja prywatna, 1950-1955" i szybko przebiegł wzrokiemwszystkie trzy.Oczywiście najlepiej byłoby, gdyby nigdy nie zostały napisane,ale przypadkowy czytelnik i tak nie potrafiłby odszyfrować ich znaczenia.Nawet w tamtych czasach nie odważył się używać słów szantażu, któremówiłyby za dużo.Teraz, powtórnie je czytając, sam się dziwił, że umiał wniewinnych słowach zakamuflować poważną grozbę.Po śmierci ojca AbigailDeane musiała przejrzeć tyle papierów, iż można było bezpiecznie założyć, żenie pamiętała wszystkich szczegółów z tych akurat listów.- 46 -SRNiestety, nie mógł sobie pozwolić na żadne ryzyko, zwłaszcza że Abigailgrzebała się teraz w starych dokumentach w Boulder.Właściwie szkoda, że byław tym wszystkim taka porządnicka.Przerazliwie szybko wykryła manewr znumerami akcji.Gdyby sprzedażą domu miała się zająć ta mała Kate albo nawetLinsey, nie byłoby problemu i kolejna osoba nie musiałaby ginąć.Nagle sięzirytował.%7łycie doprawdy było niesprawiedliwe.Niektórzy musieli planować,harować i walczyć o każdego centa, a takie siostry Deane tylko siedziały i beznajmniejszego wysiłku zgarniały pieniądze, zaszczyty i przyjemności.Ale nie czas rozmyślać nad niesprawiedliwościami losu.Teraz należałodziałać i wprowadzić w czyn najważniejsze z dzisiejszych zadań.Kopieświadectw urodzin i śmierci Christophera Deane'a Renquista na pewno były wktórejś z trzech komód.Te dwa zwykłe dokumenty mogły zniszczyć trzydzieścipięć lat subtelnych działań i przygotowań.Systematyczne przeszukanie dało efekty.Odkrył oba dokumenty wśrodkowej komodzie.Z ponownym, tłumionym okrzykiem triumfu wyjąłmetrykę chłopca, urodzonego w Arapahoe County w Kolorado 15 maja 1954roku.Obok znajdowało się świadectwo zgonu tego samego chłopca,wystawione zaledwie sześć tygodni pózniej.Morderca porwał oba dokumentyna strzępy i schował je do kieszeni.Nie była to pora na żal za grzechy sprzedtrzydziestu pięciu lat.Z lekkim uśmieszkiem satysfakcji zaczął starannie wkładać pozostałepapiery na swoje miejsca.Minęło dziesięć minut i nie pozostał nawet ślad, żektoś się w ogóle zbliżał do tych szafek.Nie było też powodu, aby właścicielkamogła przypuszczać, iż coś jej zginęło.Teraz, gdy Ronald Deane już nie żył,jedynie morderca znał wagę podartych świadectw.Niedługo zaś nikt opróczniego nie będzie o nich wiedział.Wychodząc z sypialni, spostrzegł na nocnej szafce Abigail oprawioną wramkę fotografię.Zdjęcie przedstawiało przystojnego mężczyznę w mundurze- 47 -SRlotnika, odznaczanego właśnie medalem przez swego dowódcę.Cofnął się dosypialni, przyciągany niewidzialną siłą emanującą ze zdjęcia.Wziął je do ręki iw milczeniu wpatrywał się przez chwilę w regularne rysy Ronalda Deane'a, apotem odstawił fotografię z taką siłą, że przewrócił flakon perfum.Korek musiał być zle włożony i morderca, klnąc pod nosem, złapałchusteczki do nosa, ale były za cienkie, żeby wytrzeć rozlane perfumy.Wszedłdo kuchni i chwycił rolkę kuchennych ręczników.Wrócił do sypialni, abysprzątnąć ślady.Tymczasem okazało się, że przy upadku korek lekko sięwyszczerbił.Co robić? Przypuszczalnie najlepiej byłoby zabrać flakon z miesz-kania.Kolejny problem: co zrobić z mokrym papierem? Fatalnie byłoby wpaśćna jakąś wścibską sąsiadkę z garścią mokrych papierowych ręcznikówpachnących perfumami.Szybko rozejrzał się po pokoju i dostrzegł w koszu na śmieci dużąkopertę.Wcisnął do niej mokre papiery i flakon perfum razem zwyszczerbionym korkiem i westchnął z ulgą.Mimo drobnego niepowodzeniawszystko poszło dobrze.Duszący, ostry zapach nadal wisiał w powietrzu, ale po pierwsze, wkrótcewyparuje, a po drugie - właścicielka mieszkania już do niego nie wróci i nieodkryje braku flakonu.Ponownie westchnął z ulgą.Tak, wszystko się udało.Teraz nie było już możliwości, żeby ktoś dowiedział się prawdy oDouglasie lub chłopcu o imieniu Christopher.Nadeszła pora, aby zakończyćstarą historię, która zaczęła się trzydzieści pięć lat temu, w Korei.Nadeszła pora, aby zabić Abigail Deane.- 48 -SRROZDZIAA 5Hura! - wykrzyknął triumfalnie Steve, podnosząc w górę ręce.-Wyniosłem ostatni worek ze śmieciami.Otwieraj szampana!Abby spojrzała na niego przez zasłonę z opadających jej na twarzwłosów, zdmuchując z nosa zakurzony kosmyk.- Co? Mówiłeś coś, Steve?- Nic ważnego - odparł sucho.- Po prostu wyniosłem śmieci, to wszystko.Co znalazłaś w tym pudełku, Abby? Na pewno coś fascynującego, bo od dobrejgodziny nie ruszyłaś się z miejsca.- Głównie stare zdjęcia i parę listów.Gdybym wiedziała, że tu są, jużdawno bym je uporządkowała i posegregowała.To absolutny sezam rodzinnejhistorii.Spójrz na to zdjęcie.To jest moja prababka w dniu swojego ślubu.Niesądzisz, że Linsey jest do niej bardzo podobna? Te same włosy, ten sam nos,wszystko.Steve rzucił okiem na wyblakłą fotografię w kolorze sepii.- Tak, są bardzo podobne.Drobne i delikatne, ale o żelaznej konstrukcji.Powinnaś zrobić odbitkę i wysłać ją Darrenowi i Linsey.Z pewnością będązachwyceni.- Dobry pomysł - powiedziała z roztargnieniem Abby.Powróciła tymczasem do bezcennego pudła ze zdjęciami i listami.Sięgnęła do środka po następną fotografię, tkwiącą w cienkiej kopercie razem zpożółkłym listem.Abby bardzo delikatnie wyjęła z koperty cienkie stroniczki irozłożyła je przed sobą, odsłaniając zdjęcie bardzo szczupłej kobiety z ma-leńkim dzieckiem na ręku.- Kto to jest? - spytał Steve, pochylając się nad ramieniem Abby.- Twojaprababka?- 49 -SR- Nie, poznałabym ją.Poza tym to znacznie nowsze zdjęcie.Sądząc posukni tej kobiety, możemy przyjąć, iż zostało zrobione w latach pięćdziesiątych.Podekscytowana znaleziskiem, zapomniała o obecności Steve'a i zabrałasię do czytania listu.Steve przyglądał jej się z mieszaniną czułości i irytacji.Na widok kilkusetzdjęć wciąż pozostających w pudle westchnął głośno i znacząco.Abby chyba gonie słyszała.Po pięciu minutach zaryzykował:- Abby, kochanie, wiem, że pudło pełne starych rodzinnych dokumentówwięcej dla ciebie znaczy niż butelka doskonałego wina, ale nie wiem, czyzauważyłaś, że minęła piąta, a myśmy od rana nic nie jedli.- Co? Co mówisz, Steve?Założyła za ucho kosmyk, zostawiając na twarzy brudną smugę.Teraz,kiedy odgarnęła włosy, bez przeszkód mogła nadal czytać list, jakby Steve wogóle nic nie powiedział.Steve delikatnie wytarł palcem smugę kurzu z jej policzka.- Stek z grilla - mruknął jej do ucha.- Pieczony kartofel ze śmietaną.Zwieża kukurydza ociekająca masłem.Kieliszek świetnego burgunda.Na te magiczne słowa Abby zamrugała, najwyrazniej powracając duchemi ciałem do rzeczywistego świata.- Wielki Boże, czy to już czas na kolację? - spytała.- Właśnie poczułam,że umieram z głodu.Oczy Steve'a pociemniały od tłumionego śmiechu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]