[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dr Wolar chodził po pokoju zadumany. Jest jedna rzecz rzekł śmiejąc się jedna rzecz, której inaczejjak fatalizmem nazwać nie można, bo wytłumaczyć jej trudno.Uważałem to stokroć, że gdy się kto z tych panów wniesie na hipotekęmajątku, nie ma przykładu, ażeby potem majątku nie kupił.Prezes pobladł nieco. Nie straszże mnie rzekł to rzecz zrobiona. Tak, to rzecz skończona, rozumie się mówił adwokat ani jamyślę kochanego pana straszyć, ale, ale faktem jest.Czy prezesewentualnie miałby myśl sprzedać kiedy Mogilnę? Ja! Mogilnę! ja! zakrzyknął pan Roman, podnosząc się z krzesła ale na żaden sposób, nigdy w świecie, za nic! Ja! co panu mogłonastręczyć przypuszczenie. Ja się tylko pytałem rzekł spokojnie adwokat. Moim jedynym staraniem mówił prezes zmieszany nieco Mogilnę zachować dla Witolda.To fundum ojców i dziadów naszych,to jedyny ziemi kawałek, który nam pozostał po nich, to grobowiec,pamiątka, kolebka, gniazdo. Byłem tego pewny rzekł adwokat spokojnie i dlatego,kochany panie prezesie, jako przyjaciel rodziny, pozwól, bym jednąuczynił uwagę.Zmiertelni jesteśmy wszyscy, a nuż Larisch zamrze,nuż syn nagle zażąda wypłaty? Nie zawsze czterdzieści tysięcytalarów w pogotowiu się znajdzie.Prezes dla piętnastu, których dziśpotrzebujesz, możesz wpaść w daleko niebezpieczniejsze położenie.Pan Roman chciał się opierać, ale znać było, że jednak ostatecznieuderzyło go to rozumowanie, którego trafność uznać musiał; potkroplami począł występować mu na czoło, niepokój ogarniał gowidocznie.Wstał milczący, spojrzał na Wolara i poszedł go uściskać. Mój zacny przyjacielu rzekł głosem stłumionym tak jest,widzą to, masz słuszność, mea culpa.z wielkiego pośpiechupopełniłem pono głupstwo.Cała nadzieja w tobie, że z twą pomocą dasię to jakoś naprawić.Jak myślisz? Hm! zawołał Wolar to zależy od pana Larischa.Szczęściem,że pan widzisz sam, że to naprawić należy; opatrzyliśmy się bardzoprędko.Spodziewam się więc, iż może jeszcze da się to naprawić.Chociaż z drugiej strony, nie taję, panie prezesie dobrodzieju, iż naLarischa łagodność nie rachuję. Ale zmiłuj się! ustąpi! nie ma wątpliwości, różnicy mu to nie zrobi,wczoraj dopiero umówiliśmy się, od wczora kapitału by przecie nieulokował. Naści te pięć tysięcy talarów zawołał prezes, dobywając paczekz kieszeni są nietknięte, odeślij mu je, pójdz sam i zerwijmy; alenatychmiast mi szukaj natychmiast piętnaście tysięcy talarów. Te są znalezione zawołał Wolar dam moje własne. A! niech ci Bóg płaci począł ściskając i płacząc prezes tyśanioł nie człowiek!.Zaczęli się umawiać, jak sobie z Larischem postąpić.Dr Wolar byłtego zdania, ażeby prezes sam jechał, ten znowu wstydził się,posłańca ze znaczniejszą sumą nie można było wyprawiać, stanęłowięc na tym, iż prezes miał w mieście zostać, a adwokat pocztą dobiecdo Christianhofu i powrócić jak najrychlej.Nie chciał bowiem prezeswracać do domu, dopóki by się ta sprawa zupełnie nie załatwiła.Wolar mu pomagał serdecznie i przyjacielsko; posłano zaraz po koniepocztowe, a pan Roman, pożegnawszy się, ze spuszczoną głową,powolnym krokiem, niezupełnie rad z siebie, poszedł do hotelu.Gryzło go sumienie, że tak sobie lekkomyślnie postąpił, szczęściemten zacny adwokat w porę go ostrzegł i wszystko było załatwione, boćniepodobna, ażeby Larisch najmniejszą miał czynić trudność.Taksobie mówił prezes i uspakajając się, wchodził na powrót domieszkania, gdy go ktoś gwałtownie za szyję pochwycił.Był to pan Jacek.Pan Roman zląkł się i ucieszył razem. Cóż ciebie, domatorze najukochańszy, do miasta przyciągnęło? czypo pierniki przyjechałeś?Patrzył nań długo. Ho! ho! myślisz, że sekret! a ja wszystko wiem.Wypowiedzieli cite szołdry kapitał, nieprawdaż! Szukasz talarków.Otóż ja szukamciebie z talarami. Jak to! ty! ty! Rozumie się, nie ze swoimi! dodał Jacek, biorąc go pod rękę ale mam sumę małoletnich Tężyńskich, których jestem opiekunem, atej lepiej jak na Mogilnej ulokować nie mogę.Prezes wciągnął go do pokoju, ocierając pot z czoła, choć wcale niebyło gorąco, myślał w duszy, jak dalece miał słuszność ufaćOpatrzności Bożej, gdy mu się zewsząd sypały kapitały jak z rękawa.Zawstydzonym się czuł, że tak stchórzył i pośpieszył z Larischem. Widzisz mnie upokorzonym prawdziwie rzekł, posadziwszypana Jacka przyznam ci się, żem o mało głupstwa podobno niezrobił.O wypowiedzeniu sumy dano mi znać, nie chciałem Annymartwić, bo wiem, że byłaby się przestraszyła, ruszyłem więc z domupod innym pozorem.W drodze na popasie Zum goldenen Hahnzjeżdżam się z Larischem. Oj! z Larischem! a to go licho niosło! przerwał Jacek. Siedliśmy razem przekąsić, gadamy, wypaplałem się z tymipiętnastu tysiącami talarów, a ten mi powiada, że gdybym nie 15, ale40 potrzebował, toby mi je zaraz dał.W tym kłopocie, przyznaję cisię, jakoś niedobrze porachowałem wszystkie ewentualności, i zrazuzgodziłem się na wypowiedzenie drugiej sumy.a ten mi natychmiastwpakował nawet zadatku pięć tysięcy talarów.Zwykle wesoła i szyderska twarz pana Jacka przybrała nagle takdziwnie posępny wyraz, iż prezes aż oczy spuścił. Na miłość Bożą! zakrzyknął Jacek a toż by była zguba,zguba oczywista, podpisałbyś na siebie dekret, człowiecze. No! no! wy bo go się wszyscy boicie jak diabła, a to jest dobryczłowiek, bardzo dobry człowiek. To ty jesteś dobry człowiek, najukochańszy ciemięgo! przerwałpan Jacek a on jest diabeł wcielony
[ Pobierz całość w formacie PDF ]