[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Co było w aptece podróżnej ziół,medykamentów, driakwi, balsamów, próbował wszystkiego, nie skutkowało nic.Gdyśmy tak biedowali, z rana przyszedł Zabrzeziński, a król zwykle milczącyskarżyć mu się zaczął okrutnie, że tu już medyk głowę stracił i na żołądek nawetporadzić mu nie umie.Zabrzeziński chłop jak dąb, który pono w życiu swym nigdy z medykami imedycyną do czynienia nie miał, począł na tych mądralów wygadywać, iżwięcej udają, niż umieją, a lud prosty i lada stara baba często ujmie jak ręką takąchorobę, której oni nie wiedzą, jak radzić.- U nas tu - dodał - Miłościwy Królu, jest też prosty człek, braciszek bernardyn,Symon, który często cudów dokazuje, a lada czym leczy.Ugotuje garść ziela,posmaruje tłustością i jak ręką odjął.- A to dajcież mi go, dajcie! - przerwał król.- Zlitujcie się! Jakub mój głowęstracił.Na miłość Boga, a prędko!.Klasztorowi i jemu zawdzięczę.Posłał zaraz po Symona Zabrzeziński, ale mnich, gdy się dowiedział, że go dokróla wziąć chciano, przeląkł się i schował.- Niech Bóg uchowa, abym ja, nieuk, miał pana mojego leczyć! - wołał.Zaczęto mu dowodzić, że Jakub z Zalesia sam już nie wie, co czynić, opisanochorobę, na ostatek opierającego się, pod wieczór, drżącego i przestraszonegoniemal gwałtem na zamek ściągnięto.Popatrzywszy nań jakoś mało otuchy nabrałem; opasły, zdrów, czerwony,wyglądał jak parobek i w oczach mu nie świeciło nic.Leczyć mu było może ludprosty, ale nie pana naszego.Kazał zaraz zamiast innej strawy grubego razowego chleba przynieść i gruszkigotować.Gruszek zaś dojrzałych w początku czerwca u nas nie dostać, krom lichych, robaczliwych i małych.Leku zresztą nie dał żadnego, oprócz tegochleba ościstego i gruszek.Zobaczywszy to, pan Jakub osłupiał, bo na słaby żołądek króla była to strawaciężka i zbójecka.Ale mnich Symon uśmiechał się i stał przy swoim.Nazajutrz po gruszkach i chlebie pogorszyło się znacznie.Bernardyn trwał przytym, że to przejdzie, a dobrym znakiem jest, iż skutkuje medycyna.Trzeciegodnia spotykam u drzwi pana Jakuba z rękami załamanymi, oczy utopił w ziemięi płacze.Schwyciłem go za rękę.- Co wam?- Co? Z królem nie ma już ratunku! - odparł.- Nie powiadam ja, żeby go chlebten i gruszki głupie ubiły, bo i wprzódy było zle, ale teraz wyjścia nie ma.Umrzeć musi!Mnie, com ani przypuszczał, ażeby się to mogło tak skończyć, znając dobrezdrowie i siły pana, strach i boleść ogarnęły takie, żem szlochać zaczął.- Możesz to być? Nie maż sposobu?.- Nie ma - rzekł doktor.- Nogi coraz więcej puchną, gorączka wielka.z każdągodziną gorzej.Wiadomość ta, której nie taił przed nikim doktor, w mgnieniu oka się rozbiegłapo dworze całym i niepokój wzbudziła niezmierny.Jedni do Krakowa słaćchcieli, drudzy do Wilna, do synów, do królowej, aby przybywali.- Ale to daremna rzecz - odezwał się doktor - bo go nie zastaną.Godzinypoliczone, niewiele ich już jest.Gastold pierwszy odezwał się z tym, że jeśli nieszczęście tak wielkie i nagłezagrażało, pierwszemu królowi o tym należało powiedzieć, bo mógł mieć takierozkazy i wolą swą do pozostawienia, które królestwu i spokojowi duszy jegopotrzebne są.Dnia tego Kazmirz już ani chleba, ani gruszek tknąć nie mógł, a biednybernardyn zniknął.Zabrzeziński siebie i jego przeklinał.Wieczór gorączka się wzmogła.- Doktorze - zapytałem pana Jakuba - jak długo król żyć może?- Alboż ja wiem - odparł - trochę dłużej lub krócej męczyć się może, wedle siły;tylko to pewna, że już z łoża tego nie powstanie.W nocy oprócz innych i ja czuwałem przy nim.Cierpiał mocno, lecz w ostatniejgodzinie, dziwna a osobliwa rzecz, jak gdyby miał przeczucie nieodwołalnegokońca, uspokoił się i odzyskał tę wielką władzę nad sobą, jaką miał w życiucałym.Wychudła twarz jego nawet nie zdradzała boleści.Sen miał niespokojny,pragnienie; dawaliśmy wodę przegotowaną z chlebem i odrobiną wina.Nadedniem, a u nas w tej porze roku wiadomo jak zawczasu dnieje, król westchnął,otworzył oczy i spojrzał na mnie.Patrzał długo, jakby mu niełatwo myśli zebraćbyło, potem ręką skinął, przystąpiłem do łoża.- Przyprowadz mi doktora Jakuba - rzekł głosem słabym. W drugiej izbie drzemał Zaleski o stół oparty, zbudziłem go tym, że król wołałdo siebie.Szedł zaraz ze mną.Miał już chory tak mało siły, iż do ust się kazał przychylić doktorowi.- Nie ma na śmierć lekarstwa - rzekł cicho.- Czuję, że mi bardzo zle, że bodajostatnia zbliża się godzina.Nie tajcie tego przede mną.Zawahał się lekarz.- Nakazuję, mów prawdę, dzieckiem nie jestem, a życie nie tak słodkie, aby ponim boleć wielce.Chcę wiedzieć, abym duszy mojej radził i co mam dorozporządzenia dopełnił.Masz jaką nadzieję? - powtórzył patrząc na schylonegolekarza.Pan Jakub milczał, nie podnosząc głowy, nie śmiejąc jeszcze ust otworzyć.Znaczące to było milczenie.- Mów - dodał król - mów.- Nie mam żadnej nadziei - odparł lekarz ręce łamiąc - nie mam.Chwilę król się nie odzywał.- A więc umrzeć muszę - dodał spokojnie.Nie widać było, aby ten wyrok na nim uczynił wrażenie wielkie, snadz się gospodziewał.Gdy rozedniało więcej, naprzód posłał po kapelana-spowiednika.Chciał się naśmierć przygotować.Zdawało się, jakby pewność ta, iż żyć już nie może, uspokajająco wpłynęła naniego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •