[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dziedziniec był przyjemnie ciepły, lecz gdy przekroczyliśmy próg skrzydła dlanajniebezpieczniejszych przestępców, uderzyła nas fala gorąca.Strażnicy, odziani wskomplikowane pancerze, musieli odczuć je jeszcze mocniej niż my, ale nie okazali ani cieniadyskomfortu.Anastasiadis powachlował się lekko dłonią.Powietrze cuchnęło potem,moczem, środkami odkażającymi i czymś tłustym i ciężkim, być może pomadą.Wnętrze urządzono na planie otwartym, parter i galeria na piętrze otaczały ponurąprzestrzeń centralną, na którą wychodziły wszystkie drzwi cel.Te, które mijaliśmy, takżeotwierały się na siebie, oddzielone jedynie kratami, nie ścianami.W każdej mieściło siędwóch ludzi: dwie prycze ustawione obok siebie, nie jedna nad drugą, dwa krzesła, stół, kubełna odchody.Więzniowie grali w karty w klasztornym milczeniu albo leżeli na pryczach i czytali.Na końcu rzędu cel pełnił wartę mundurowy strażnik; obojętny i senny, wyciągnął sięna plastikowym krześle.Podejrzewałem, że zdołałby go poruszyć dopiero bunt więzniów.Spiralnymi schodami, zablokowanymi na dole zamykaną kratą, wspięliśmy się napierwsze piętro.Na szczycie ujrzeliśmy drugą kratę, którą musiał otworzyć kolejny strażnik,wpuszczając nas na podest.Tutaj, tuż pod sklepieniem niskiego budynku, smród szczyn byłjeszcze mocniejszy: wisiał ciężko w nieruchomym, przegrzanym powietrzu.Więzniowie wcelach na piętrze wszyscy bez wyjątku leżeli na swych pryczach, nieruchomo jak trupy, amoże i bardziej.Nad otwartą przestrzenią pośrodku rozciągnięto siatkę zapobiegającąsamobójstwom oraz, co znacznie dziwniejsze, kilka sznurów, na których wisiały skarpetki ikoszulki w subtelnej gamie więziennych szarości.Anastasiadis poprowadził nas do najdalszej celi po prawej i zaczekał, aż jeden z dwóchstrażników otworzy kluczem drzwi.Kiedy my weszliśmy do środka, obaj pozostali namiejscu, zamykając nas tam i zatrzymując się po obu stronach drzwi niczym para paskudnychpodpórek.Jovan Ditko siedział na podłodze celi, ubrany jedynie w podkoszulek i spodnie.Głowęmiał pochyloną, między rozłożonymi nogami trzymał wiadro.Zwymiotował do niego iwyglądał, jakby zaraz miał to powtórzyć.Anastasiadis wyjrzał przez kraty na strażników,wskazał ręką kubeł i coś powiedział.Tamci pokręcili głowami, w niemal idealnejsynchronizacji.Anastasiadis krzyknął, jego twarz poczerwieniała nagle.Jeden ze strażnikówodkrzyknął coś, drugi odwrócił się bokiem, jakby spór zawstydził go bądz zdenerwował.- Nie chcą opróżnić kubła - rzekł przepraszająco prawnik.- Przypomniałem im, że toostatnia noc Jovana Ditko na Ziemi, ale mówią, że kubły opróżnia zawsze poranna zmiana.- To nie ma znaczenia - odparłem, choć od smrodu w celi ściskał mi się żołądek.Opanowałem go sporym wysiłkiem woli.Mój preferowany zmysł to słuch, toteż skupiłem sięna odgłosach tego miejsca, dzwiękach i metadzwiękach: muzyce duchowej, którą słyszęzawsze, gdziekolwiek się znajdę.Irdrizovo było symfonią w tonacji molowej, ponurą,bezkształtną, niewyrazną.- Jovanie - zagadnąłem łagodnie.Spojrzał na mnie i skinął głową, po czym znów pochylił się nad wiadrem.Nie było toprzywitanie, jedynie uznanie mojej obecności.Miał twarz Rafiego, lecz bardziej toporną iznacznie mniej przystojną.Podbródek pokrywał trzydniowy zarost, skóra lśniła od potu.- Mówisz po angielsku? - zapytałem.Wymamrotał coś, czego nie zrozumiałem.Pan Anastasiadis przetłumaczyłnatychmiast. - Rozumie angielski, ale niezbyt dobrze mówi.Będzie odpowiadał po macedońsku.- Dobrze.- Z powrotem odwróciłem się do Jovana.- Dziękuję, że zgodziłeś się ze mnąspotkać.Wiem, że to najgorszy możliwy moment, pod wieloma względami, pomyślałemjednak, że chciałbyś usłyszeć wieści o swoim bracie Rafaelu.- Przypomniałem sobiehistoryjkę opowiedzianą Jennie-Jane i uznałem, że może warto byłoby zdobyć cokolwiekpodczas tej podróży, prócz kolejnej skazy na moim sumieniu.- Chciałbym też pomówić ztobą o twoich wspomnieniach o nim - dodałem.Tym razem Jovan nawet nie uniósł głowy, jedynie wyszczekał coś krótko doAnastasiadisa, który odpowiedział jemu zamiast mnie.Przez chwilę wymieniali się uwagami.Podejrzewałem, że trzystronna komunikacja okaże się wyjątkowo upierdliwa.- Mówi, że minęło wiele lat, odkąd ostatni raz widział Rafaela - powiedział w końcuAnastasiadis.- Pokłócili się bardzo dawno temu.Kiedy ich ojciec zmarł, Rafael nieprzyjechał nawet na pogrzeb.Nic już ich nie łączy.- Jak dawno temu to było? - spytałem.- Kiedy umarł ich ojciec?Kolejna krótka wymiana zdań przyniosła odpowiedz.- Trzy lata temu.W tym czasie, po spieprzonych nekromanckich sztukach Rafiego i moichschrzanionych egzorcyzmach, przyjaciel był już we władzy demonicznego pasażera.Trzy latatemu siedział zamknięty u Stangera.- On nie wiedział - wyjaśniłem.- Był w szpitalu i.nie miał kontaktu ze światemzewnętrznym.Ani z niczym innym, pomyślałem.Na tym etapie życie Rafiego wyglądało dośćsurrealistycznie.Jego poczucie czasu, świadomość własnej osoby, zdolność rejestrowanianowych wspomnień i pojmowania świata - wszystko ucierpiało.Próbowałem wytłumaczyć to Jovanowi, ale trudno przekazać coś takiego i niemalnatychmiast natrafiłem na przeszkodę.- Rafi ma w sobie demona - oznajmiłem i Jovan wygłosił gwałtowną tyradę, patrząc namnie gniewnie z podłogi.- Tak - powiedział Anastasiadis - ma demona.Ja mam demona.Każdy ma demona.Tonie zmienia tego, kim jesteśmy.Nie zmienia naszych obowiązków [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •