[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przecież jesteś sprytny.Taki sprytny, że nikt nie będzie cię podejrzewał.— Głupia stara policja! Głupia stara policja! — darł się Jan triumfalnie.— Głupi stary Richard!Pomachał strzelbą w stronę miejsca, gdzie zwykle stał wózek, i w tym momencie zauważył, że szpara w drzwiach się powiększa.Z okrzykiem przerażenia rzucił się do wyjścia i wybiegł do ogrodu.Panna Bennett opadła na sofę i zalała się łzami.Do gabinetu wszedł inspektor Thomas z sierżantem.XX— Za nim! Szybko! — wrzasnął inspektor.Sierżant popędził do ogrodu, a tymczasem od strony hallu nadeszli Starkwedder z Laurą oraz Angell.Wszyscy rzucili się do okien.W progu ukazała się wyprostowana sylwetka pani Warwick.Inspektor Thomas starał się uspokoić pannę Bennett.— No, no, droga pani, proszę się tak nie przejmować.Świetnie się pani spisała.— Wiedziałam — mówiła łamiącym się głosem kobieta.— Widzi pan, nikt tu nie zna Jana tak jak ja.Wiedziałam… już od pewnego czasu… że robi się niebezpieczny, a Richard posuwał się za daleko.— Jan! — zawołała Laura i z ciężkim westchnieniem mruknęła: — Nie, nie, tylko nie Jan.— Usiadła przy biurku.— Nie mogę w to uwierzyć!Pani Warwick spojrzała ze złością na pannę Bennett.— Jak mogłaś, Benny? Jak mogłaś? Myślałam, że chociaż ty będziesz lojalna!— Czasem prawda staje się ważniejsza od lojalności — odparła tamta buntowniczo.— Nikt z was nie zauważył, że Jan staje się groźny.To kochany chłopak, ale… — Łzy nie pozwoliły jej dokończyć.Pani Warwick przeszła wolno przez pokój, usiadła w fotelu i zapatrzyła się w dal.Inspektor ściszonym głosem dokończył myśl panny Bennett:— …ale kiedy tacy jak on dorastają, są niebezpieczni, ponieważ nie wiedzą, co robią.Nie potrafią się osądzić ani kontrolować.— I zwracając się do pani Warwick, dodał: — Proszę się tak nie zamartwiać.Dopilnuję, żeby został potraktowany po ludzku i z rozwagą.Sprawa jest prosta, ponieważ ten młodzieniec nie odpowiada za swoje czyny.To oznacza izolację, ale w wygodnych warunkach.Jak sama pani wie, prędzej czy później i tak by się na tym skończyło.— Tak, tak, ma pan rację — przyznała starsza pani i zwracając się do panny Bennett, dodała: — Przykro mi, Benny.Powiedziałaś, że nikt sobie nie zdawał sprawy, że Jan jest niebezpieczny, ale ja wiedziałam.Wiedziałam, tylko nie potrafiłam się zmusić do działania.— Ktoś jednak powinien był coś zrobić — odrzekła z mocą panna Bennett.W pokoju zapadła cisza.Wszyscy w napięciu czekali na powrót sierżanta z Janem.Mimo gęstniejącej mgły Cadwalladerowi udało się dopaść zbiega pod wysokim murem na poboczu drogi, nieopodal domu.Chłopak wywijał strzelbą i wrzeszczał:— Ani kroku dalej! Nikt mnie nigdzie nie zamknie! Zastrzelę cię! Nikogo się nie boję!Sierżant zatrzymał się o dobrych dwadzieścia stóp od muru.— Posłuchaj, chłopcze — przemawiał łagodnie.— Nikt nie chce cię skrzywdzić, ale strzelba to niebezpieczna rzecz.Po prostu mi ją oddaj i wróć ze mną do domu.Pogadasz sobie z rodziną i na pewno ci pomogą.Postąpił kilka kroków, ale zaraz znów stanął, bo Jan histerycznie krzyczał:— Zrobię to! Zastrzelę cię! Co mi tam jakiś policjant! Nie boję się ciebie!— Oczywiście że nie.Nie masz powodu się mnie bać.Nic ci nie zrobię, tylko wróćmy razem do domu.No chodź już!Ponownie zbliżył się o krok, lecz Jan oddał dwa szybkie strzały.Pierwsza kula poszła w bok, druga trafiła sierżanta w lewą rękę.Krzyknął z bólu, ale rzucił się do przodu i powalił Jana na ziemię, próbując wyrwać mu broń.Podczas szamotaniny padł następny strzał.Jan wciągnął gwałtownie powietrze i znieruchomiał.Przejęty grozą sierżant ukląkł przy nim, nie wierząc własnym oczom.— Och, nie — mamrotał.— Biedny głuptas! Nie, nie, nie możesz być martwy.O Boże, proszę…Sprawdził puls, a potem pokręcił wolno głową.Stanął, cofnął się o parę kroków i dopiero wtedy spostrzegł, że ręka mocno mu krwawi.Owinął ją chusteczką i ruszył biegiem do domu, trzymając ramię w górze i z trudem łapiąc oddech.Zanim dotarł do drzwi na taras, chwiał się już na nogach.— Panie inspektorze! — krzyknął.Thomas z innymi wypadli na dwór.— Co się stało, u licha? — spytał inspektor.Sierżant oddychał z wysiłkiem.— Coś okropnego… —wykrztusił.Starkwedder pomógł rannemu wejść do pokoju i usadowił go na taborecie.— Wasza ręka! — wykrzyknął inspektor.— Zajmę się tym — mruknął Starkwedder.Ujął sierżanta za ramię i zdjął przesiąkniętą krwią szmatkę.Następnie wyciągnął własną chustkę i zaczai nią owijać ranną dłoń.— Mgła gęstnieje — tłumaczył się sierżant.— Trudno coś zobaczyć.Strzelił do mnie… Tam, przy drodze, koło zagajnika.Laura, pobladła ze zgrozy, natychmiast wyszła na taras.— Oddał dwa strzały — ciągnął sierżant.— Za drugim razem trafił mnie w rękę.Panna Bennett zerwała się na nogi i zasłoniła dłonią usta.— Próbowałem odebrać mu broń, ale ta ręka…— Tak, tak — przerwał mu inspektor.— I co dalej?— Trzymał palec na spuście, no i padł strzał.Dostał w serce.Nie żyje.XXIOświadczenie sierżanta Cadwalladera zostało przyjęte w głuchej ciszy.Laura przyłożyła dłoń do ust, tłumiąc krzyk, po czym usiadła przy biurku i wbiła wzrok w podłogę.Pani Warwick spuściła głowę i oparła się ciężko na lasce.Starkwedder krążył po pokoju z wyrazem roztargnienia na twarzy.— Jesteście pewni, że nie żyje? — spytał inspektor.— Absolutnie.Biedny chłopak, wydzierał się na mnie, naciskając na spust, jakby kochał tę robotę.Inspektor podszedł do okna.— Gdzie on jest?— Pokażę panu — sierżant zaczął się podnosić.— Nie, lepiej tu zostańcie.— Nic mi nie jest — upierał się sierżant.— Wytrzymam, póki nie wrócimy na posterunek.— Wyszedł na taras, zataczając się lekko, po czym obejrzał się ze smutkiem na zebranych.— „Kiedy człowiek jest martwy, to na pewno już się nie boi”.To Pope.Aleksander Pope.Pokręcił głową i oddalił się powoli.Inspektor zwrócił się teraz do pani Warwick i pozostałych.— Nie potrafię wyrazić, jak bardzo mi przykro, ale może to było najlepsze rozwiązanie.— Wyszedł za sierżantem do ogrodu.Pani Warwick odprowadziła go wzrokiem.— Najlepsze rozwiązanie! — wykrzyknęła z gniewem i rozpaczą.— Tak, tak — westchnęła panna Bennett.— Powiedział to w najlepszej intencji.Biedny chłopiec, ma już to wszystko za sobą.— Podeszła do pani Warwick i pomogła jej wstać.—Chodź, kochana, za dużo tego dla ciebie.Starsza pani spojrzała na nią z wahaniem.— Ja… chyba się położę.Panna Bennett odprowadziła ją do drzwi, które usłużnie otworzył Starkwedder.Potem wyjął z kieszeni kopertę i wręczył ją pani Warwick.— Lepiej niech pani to zabierze.— Tak — zgodziła się.— Teraz to niepotrzebne.I obie opuściły pokój.Starkwedder już miał zamknąć za nimi drzwi, kiedy zauważył, że Angell zbliża się do siedzącej przy biurku Laury.— Pozwolę sobie powiedzieć, że ogromnie mi przykro.Jeśli mogę być w czymś pomocny, wystarczy tylko…Przerwała mu, nawet nie podnosząc głowy.— Nie potrzebujemy już waszej pomocy, Angell — rzekła zimno.— Otrzymacie czek na pobory i prosimy, żebyście jeszcze dziś opuścili ten dom.— Tak, proszę pani [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •