[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Jeśli chodzi o mnie, możesz tego nie robić wcale.Zupełnie inaczej smakują.– O ile w ogóle zauważasz, co jesz – odparła Cherry.– A nie jesteś zajęty tymi odrzutowcami, które ciągle sklejasz.Tylko mi nie mów, że kupiłeś ten model na gwiazdkę dla twojego siostrzeńca Michaela.Kupiłeś, żeby samemu się pobawić.– Jest jeszcze na niego za mały – wyjaśnił przepraszającym tonem Jim.– I pewnie będziesz dłubał przy nim przez cały wieczór.A może trochę muzyki? Kupiłeś tę płytę, o której mi mówiłeś?– Tak, kupiłem.1812 Czajkowskiego.– To taka głośna z bitwą, prawda? – spytała Cherry.Skrzywiła się.– Pani Hartwell to się nie spodoba! Sąsiedzi! Już dość mam tych sąsiadów.Cały czas narzekają i skarżą się.Nie wiem, którzy są gorsi: Hartwellowie czy Barnaby.Hartwellowie stukają w ścianę czasem już za dwadzieścia jedenasta.A to naprawdę przesada! W końcu nawet telewizja i BBC nadają dłużej.Dlaczego nie możemy posłuchać muzyki, jeśli lubimy? I stale proszą, żeby przyciszyć.– Tego nie można przyciszać – oznajmił z powagą Jim.– Nie otrzymasz właściwego tonu bez odpowiedniego poziomu dźwięku.Wszyscy o tym wiedzą.W kręgach muzycznych to powszechnie uznawany fakt.A co z ich kotem? Zawsze wchodzi do naszego ogrodu i rozkopuje grządki akurat wtedy, kiedy je wyrównałem.– Wiesz, co ci powiem Jim? Dość już mam tego miejsca.– Nie przeszkadzali ci sąsiedzi w Huddersfield – zauważył Jim.– To nie to samo.Wiesz, tam byłeś zupełnie niezależny.Jeśli miałeś kłopoty, ktoś ci pomagał, a potem ty pomagałeś.Ale nikt się nie wtrącał.A w takich nowych osiedlach jak nasze jest coś, co zmusza ludzi do podglądania sąsiadów.Pewnie dlatego, że wszyscy jesteśmy nowi.Liczba plotek, opowieści, pism do rady i innych rzeczy zupełnie mnie dobija! W prawdziwych miastach ludzie mają za dużo roboty, by zajmować się takimi głupstwami.– Coś w tym jest, moja dziewczynko.– Podoba ci się tu, Jim?– Mam dobrą pracę, a dom jest zupełnie nowy.Szkoda, że nie ma więcej miejsca.Nawet nie mogę się porządnie przeciągnąć.I przydałby się warsztat.– Na początku uważałam, że jest śliczny, ale teraz nie jestem taka pewna.To znaczy dom, owszem, uwielbiam tę niebieską farbę i łazienka jest ładna, ale nie lubię tych ludzi i tego, co się dzieje naokoło.Mówiłam ci, że Lily Price i ten jej Harry zerwali ze sobą? Tego dnia, kiedy przyszli oglądać dom, zdarzyła się śmieszna sprawa.Wiesz, ona prawie wypadła przez okno.Mówiła, że zamiast ją łapać, Harry stał tylko jak nadziewane prosię.– Cieszę się, że z nim zerwała.Od razu widać, że to łobuz odparł Jim.– Nie warto wychodzić za kogoś tylko dlatego, że dziecko jest w drodze – stwierdziła Cherry.– On wcale nie chciał się z nią ożenić.To nie jest miły człowiek.Panna Marple tak powiedziała – dodała w zamyśleniu.– Rozmawiała o nim z Lily.Lily myślała, że to wariatka.– Panna Marple? Nie wiedziałem, że w ogóle go widziała.– A tak.Była tu na spacerze.Upadła, a pani Badcock pomogła jej wstać i zaprosiła do domu.Myślisz, że Arthur i pani Bain się pobiorą?Jim zmarszczył czoło, podniósł element odrzutowca i sprawdził coś na schemacie konstrukcyjnym.– Mógłbyś słuchać, kiedy do ciebie mówię – wytknęła mu Cherry.– A co mówiłaś?– Arthur Badcock i Mary Bain.– Na miłość boską, Cherry, przecież jego żona dopiero co umarła! Ach te kobiety! Słyszałem, że jest w strasznym szoku.Podskakuje, gdy ktoś się do niego odezwie.– Ciekawe, czemu.Nie sądziłam, że tak to przeżyje.– Czy możesz sprzątnąć trochę z tego końca stołu? – zapytał Jim, nie zdradzając żadnego zainteresowania sprawami sąsiadów.– Tak, żebym mógł rozłożyć te części.Cherry westchnęła ciężko.– Żeby w tym domu ktoś zwrócił na człowieka uwagę, musi być superodrzutowcem albo turbośmigłowcem – oświadczyła z goryczą.– Ty i te twoje modele!Ustawiła stos naczyń na tacy i zaniosła do zlewu.Postanowiła na razie nie zmywać.Tę konieczność codziennego życia zawsze odkładała jak najdłużej.Zamiast tego włożyła wszystko na chybił trafił do zlewu, narzuciła sztruksowy żakiet i skierowała się do wyjścia.Zatrzymała się tylko, by krzyknąć przez ramię:– Wychodzę na chwilę, wpadnę do Gladys Dixon.Chcę pożyczyć od niej wykrój z „Vogue’a”.– Dobrze, staruszko.– Jim pochylił się nad modelem.Rzucając jadowite spojrzenia na drzwi wejściowe sąsiadów,Cherry skręciła na rogu Zaułka Blenheim i zatrzymała się przy numerze szesnastym.Drzwi były otwarte, więc Cherry zastukała i weszła do przedpokoju wołając:– Jest Gladys?– To ty, Cherry? – Pani Dixon wyjrzała z kuchni.– Znajdziesz ją na górze.Szyje coś.– Dobrze.Zajrzę do niej.Cherry weszła po schodach do małej sypialni, w której Gladys, pulchna dziewczyna z nieciekawą twarzą, klęczała na podłodze.Policzki miała zarumienione, w ustach kilka szpilek.Rozpinała papierowy wykrój.– Cześć Cherry.Patrz, dostałam śliczny materiał na wyprzedaży u Harpera w Much Benham.Zamierzam zrobić takie wdzianko krzyżujące się z przodu, wiązane z tyłu i z falbankami.– Ładne będzie – przyznała Cherry.Gladys wstała lekko zdyszana.– Nie najlepiej się czuję – powiedziała.– Nie powinnaś robić wykrojów zaraz po kolacji – upomniała ją Cherry.– Za bardzo się schylasz.– Chyba powinnam trochę schudnąć – westchnęła Gladys.Usiadła na łóżku.– Coś nowego w studio? – spytała Cherry zawsze spragniona filmowych sensacji.– Niewiele.Chociaż dużo gadają.Marina Gregg wróciła wczoraj na plan i zrobiła straszną aferę.– O co?– Nie smakowała jej kawa.Wiesz, przed południem dają im kawę.Upiła jeden łyk i stwierdziła, że coś jej się nie podoba.To oczywiście nonsens.Nic tam nie mogło być.Kawę przynoszą w dzbanku prosto z bufetu.Naturalnie dla niej zawsze nalewam w taką specjalną porcelanową filiżankę, bardzo elegancką, inną niż dla pozostałych.Ale kawa jest ta sama.Więc nic nie mogło w niej być dziwnego.– To chyba nerwy – uznała Cherry.– I co się stało?– Och, nic.Pan Rudd uspokoił wszystkich.On jest wspaniały.Zabrał tę kawę i wylał do zlewu.– To niezbyt mądrze – stwierdziła wolno Cherry.– Dlaczego tak sądzisz?– Wiesz, gdyby rzeczywiście z tą kawą było coś nie tak, to teraz nikt już się nie dowie.– Myślisz, że mogło być? – spytała przestraszona Gladys.– Wiesz.– Cherry wzruszyła ramionami.– W końcu w jej koktajlu na przyjęciu naprawdę było coś dziwnego.Dlaczego nie w kawie? Jeśli nie uda ci się za pierwszym razem, spróbuj znowu.Gladys zadrżała.– To mi się nie podoba, Cherry.Ktoś się na nią uwziął.Dostaje więcej listów, wiesz, takich z pogróżkami.I jeszcze ten numer z popiersiem.– Jakim popiersiem?– Marmurowym.Na planie.To róg pokoju w jakimś austriackim pałacu czy gdzieś.Obrazy, porcelana i marmurowe popiersia.To stało na półce i chyba nie ustawili go porządnie.W każdym razie drogą przejechała taka wyładowana ciężarówka i trochę zatrzęsło.I ono spadło dokładnie na krzesło, na którym siedzi Marina w wielkiej scenie z hrabią Jakimśtam.Rozpadło się na kawałeczki! Na szczęście wtedy nie kręcili.Pan Rudd zabronił o tym mówić i postawił inne krzesło.A kiedy przyszła wczoraj i zapytała, czemu je zmienił, powiedział, że tamto było z nieodpowiedniego okresu, a to lepiej wygląda w kamerze.Ale był zaniepokojony.Widziałam wyraźnie.Dziewczęta spojrzały na siebie.– To na swój sposób ekscytujące – oświadczyła Cherry.– A jednak jakoś nie bardzo.– Chyba rzucę pracę w tym bufecie – stwierdziła Gladys.– Dlaczego? Przecież ciebie nikt nie chce otruć ani nikt ci nie zrzuca, marmurowych popiersi na głowę!– Nie.Ale nie zawsze ginie osoba, którą chcą zabić [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •  
    ołeczna. Serce i Umysł (2)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anetpfajfer.opx.pl
  •