[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tego dnia ściągnięto na brzeg tylko jedną z tych potężnych katapulti Enguerrand de Bournonville, chcąc zepchnąć ją z powrotem do rzeki, poprowadził wypad zzachodniej bramy z udziałem dwustu konnych, lecz Francuzi spodziewali się ataku i wysłaliBurgundczykom naprzeciw dwa razy tyle jezdzców.Obie strony ściągnęły wodze, trzymająckopie pionowo, i po chwili Burgundczycy zawrócili, żegnani szyderczymi okrzykamiFrancuzów.Tego popołudnia nad miastem zaczął unosić się gęstniejący dym, gdyż oblegającemiasto francuskie wojska podpaliły domy stojące tuż za murami Soissons.Hook patrzył, jakrudowłosa dziewczyna zmierza z tobołkiem w ręku w stronę nowego francuskiegoobozowiska.%7ładen z uciekinierów nie poprosił o to, by wpuszczono go do miasta.Zamiasttego wszyscy podążyli ku liniom wroga.Dziewczyna odwróciła się jeszcze, by w kłębachgęstniejącego dymu pomachać łucznikom na pożegnanie.Po chwili w tym samym miejscupojawili się pierwsi nieprzyjacielscy kusznicy.Każdego strzelca osłaniał jego towarzysz,niosący solidną pawęż, tarczę dostatecznie wielką, by chronić człowieka, który mozolnieprzeładowywał kuszę po każdym wystrzale.Ciężkie bełty uderzały głucho w mury lubprzelatywały ze świstem nad głowami obrońców, by spaść gdzieś w mieście.Potem, kiedy słońce zaczęło nachylać się nad monstrualną katapultą stojącą na brzegurzeki, rozległ się dzwięk trąbki.Trzy razy popłynęła ta sama melodia, a jej tony brzmiałyostro i donośnie w przymglonym od dymu powietrzu.Kiedy już ucichła na dobre, kusznicyprzestali strzelać.W górę wzbił się jeszcze nagły snop iskier, kiedy zawalił się słomiany dachpłonącego domu, a wzdłuż drogi do Compiegne, na której Hook dojrzał dwóch zbliżającychsię do miasta jezdzców, kłębił się gęsty dym.%7ładen z nich nie miał na sobie zbroi.Zamiast tego obaj nosili jaskrawe opończe, a ichjedyną bronią były smukłe białe laski, które unosili wysoko w górę, kiedy ich konie stąpałydelikatnie po pooranym koleinami trakcie.Pan de Bournonville widocznie się ich spodziewał,ponieważ zachodnia brama nagle się otwarła i dowódca garnizonu wyjechał z jednym tylkotowarzyszem na spotkanie zbliżających się jezdzców. To parlamentariusze  rzekł Jack Dancy.Dancy pochodził z hrabstwa Hereford i było kilka lat starszy od Hooka.Zaciągnął się do służby pod sztandarami Burgundii, ponieważ wAnglii przyłapano go na kradzieży. Miałem do wyboru albo dać się powiesić w kraju, albo dać się zabić tutaj  powiedział Hookowi pewnej nocy. Przekonują, żebyśmy się poddali rzekł teraz  i miejmy nadzieję, że tak właśnie zrobimy. I damy się pojmać Francuzom?  spytał Hook. Nie, nie.To porządny człowiek  odrzekł Dancy, wskazując skinieniem głowy deBournonville'a  i zadba o to, żeby nie stała nam się żadna krzywda.Jeśli miasto się podda,pozwolą nam odejść. Niby dokąd? Tam, gdzie będziemy im potrzebni  odparł wymijająco Dancy.Parlamentariusze, za którymi w pewnej odległości jechali dwaj chorążowie i trębacz,spotkali się z de Bournonvillem niedaleko bramy.Hook patrzył, jak czterej jezdzcy wymieniliukłony, siedząc w siodłach.Po raz pierwszy widział parlamentariuszy, lecz wiedział, że podżadnym pozorem nie wolno ich atakować.Taki poseł był oczami swego pana, człowiekiem,który bacznie się rozglądał i donosił mu potem o tym, co widział, i należało traktować go zszacunkiem.Parlamentariusze mieli również pełnomocnictwa do prowadzenia rozmów wimieniu swych władców, a tych wysłał widocznie sam król Francji, gdyż jedną z flag byłfrancuski sztandar, wielki kwadrat błękitnego jedwabiu, na którym widniały trzy złote lilie.Druga chorągiew była purpurowa z białym krzyżem pośrodku i Dancy powiedział Nickowi,że to sztandar świętego Dionizego, patrona Francji.Hook zastanawiał się teraz, czy Dionizyma w niebie większe wpływy niż Kryspin i Kryspinian.Ciekawe, czy święci przedstawiająswoje sprawy przed obliczem Boga jak dwaj prawnicy w dworskim sądzie?  pomyślał Hooki dotknął drewnianego krzyżyka zawieszonego na szyi.Czterej jezdzcy tymczasem rozmawiali przez krótką chwilę, po czym wymieniliukłony i dwaj królewscy parlamentariusze zawrócili swe siwki i odjechali.Pan deBournonville obserwował ich jeszcze przez moment, po czym również zawrócił wierzchowca.Pogalopował w stronę miasta, zatrzymując się obok płonącego domu farbiarza, skąd zacząłkrzyczeć w kierunku murów.Mówił po francusku, a Hook nie rozumiał jeszcze zbyt dobrzetego języka, lecz potem dodał kilka słów po angielsku. Będziemy walczyć! Nie oddamy Francji tej twierdzy! Będziemy walczyć ipokonamy wroga!To donośne oświadczenie powitała absolutna cisza, gdyż zarówno Burgundczycy, jak iAnglicy pozwolili jego słowom wybrzmieć do końca, nie podchwyciwszy buńczucznegowezwania do walki, rzuconego przez ich dowódcę.Dancy westchnął, ale nie odezwał się anisłowem, i nagle bełt z kuszy zafurkotał im nad głowami, by spaść, grzechocząc, na jednej zpobliskich ulic.De Bournonville czekał na reakcję swoich ludzi stojących na murach, lecz nie doczekawszy się odzewu, pomknął do bramy i po chwili Hook usłyszał zgrzyt jej wielkichzawiasów, huk, z jakim zamknęły się drewniane wrota, i głuche uderzenie, oznajmiające, żepotężna zasuwa opadła właśnie na swoje miejsce.Lekko zamglone słońce rzucało teraz czerwono-złote, jaskrawe promienie poprzezrzedniejący z wolna dym, pod osłoną którego grupa nieprzyjacielskich jezdzcówprzemieszczała się równolegle do murów obronnych.Byli to rycerze w zbrojach i hełmach, ajeden z nich, dosiadający ogromnego czarnego konia, dzierżył dziwaczny sztandar, którypowiewał za nim na wietrze.Na sztandarze tym nie widniał żaden znak [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •