[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miałamochotę się popłakać.Ale Tay lor znów mnie ura to wała.Zro biła zeza i wy wa liła język bo kiem.Od razu le piej się po czułam.Trzy sklepy pózniej poszłyśmy do części restauracyjnej.Nadal bez sukni.Taylor wzięła frytki, a ja mrożony jogurtz tęczową posypką.Nogi mnie bolały i miałam ochotę wrócić do domu.Wbrew oczekiwaniom wcale dobrze się niebawiłam.Tay lor prze chy liła się przez stół i wsa dziła umo czoną ke czu pem frytkę w mój jo gurt.Szyb ko za brałam ku be czek. Tay lor! Co za ohy da.Wzru szyła ra mio na mi. I to mówi ktoś, kto po sy pu je płatki śnia da nio we cu krem pu drem?  Podała mi frytkę. Spróbuj.Zanurzyłam frytkę w jogurcie, pilnując, żeby nie dostała się na nią posypka, bo to już naprawdę byłaby przesada.Wsa dziłam do ust.Niezłe.Przełknęłam i za py tałam: A jeśli nie znajdzie my od po wied niej suk ni? Znajdzie my  za pew niła Tay lor, po dając mi ko lejną frytkę. Nie pa nikuj bez po trze by.I miała rację.Znalazłyśmy suknię w następnym sklepie.Przymierzyłam ją jako ostatnią, wszystkie inne albowyglądały tak so bie, albo prze kra czały budżet.Ta była długa z białego je dwa biste go ma te riału i nada wała się na plażę.I, co istotne, nie kosztowała bardzo dużo.Ale najważniejsze: kiedy zobaczyłam swoje odbicie w lustrze, stwierdziłam,że po tra fię wy obra zić so bie, jak biorę w niej ślub.Wyszłam z przy mie rzalni, ner wo wo wygładzając suk nię na bo kach.Pod niosłam wzrok i za py tałam: I jak myślisz?Oczy Tay lor zabłysły. Do sko nała.Po pro stu do sko nała. Na prawdę? Po patrz na sie bie w lu strze i sama mi po wiedz, dur na babo.Chichocząc, weszłam na pod wyższe nie i spojrzałam w potrójne lu stro.Tak, to było to. roz dział dwu dzie sty szóstyWie czo rem jesz cze raz przy mie rzyłam suk nię i za dzwo niłam do Je re mie go. Zna lazłam suk nię  oznajmiłam. Właśnie mam ją na so bie. Jak wygląda? Niespodzianka.Ale przysięgam, jest bardzo ładna.Znalazłyśmy ją w piątym sklepie z kolei.I nawet niekosztowała tak znowu dużo. Przesunęłam dłonią po jedwabistej tkaninie. Leży jak ulał, więc nie trzeba jejprze ra biać ani nic. Więc dla cze go masz taki smut ny głos?Usiadłam na podłodze, przy su wając ko la na pod brodę. Nie wiem.Może dlatego, że nie było z nami mojej mamy.Zawsze myślałam, że kupowanie sukni ślubnej towyjątkowy moment i że powinna być przy nim mama panny młodej.A ona z nami nie poszła.Cieszę się, że Taylor mipo mogła, ale to jed nak co in ne go.Je re mi milczał przez chwilę.Po tem po wie dział: Po pro siłaś ją, żeby z tobą poszła? No, w su mie nie.Ale wie działa, że bar dzo bym tego chciała.To okrop ne, że nie bie rze w tym wszyst kim udziału.Zostawiłam drzwi otwarte z nadzieją, że mama akurat będzie przechodzić, zobaczy mnie w sukni i zatrzyma się.Alenic z tego. Na pew no zmie ni zda nie. Mam nadzieję.Nie wiem, chyba nie potrafię wyobrazić sobie, że w takiej chwili nie będzie przy mnie mamy.Ro zu miesz?Je re mi wes tchnął. Ta, ja chy ba też nie  po wie dział i wie działam, że myśli o Su san nie.Następnego dnia, kiedy siedziałyśmy w kuchni, jedząc śniadanie  mama musli z jogurtem, a ja gofry, ktośza dzwo nił do drzwi.Mama pod niosła wzrok znad ga ze ty. Spo dzie wasz się kogoś?  spy tała.Potrząsnęłam głową i poszłam sprawdzić, kto przyszedł.Myślałam, że to może Taylor z kolejną porcją kolorowychma ga zynów.Ale to był Je re mi.Miał na so bie białą ko szulę w bla do nie bieską kratę, w ręku trzy mał bu kiet lilii.Z za chwy tu przy tknęłam ręce do ust. Co ty tu ro bisz?  pisnęłam.Przyciągnął mnie do siebie.Poczułam zapach kawy z McDonalda.Musiał wcześnie wstać, żeby dotrzeć tu o tejpo rze.Je re mi uwielbiał śnia da nia w McDo naldzie, ale nig dy nie uda wało mu się na nie załapać. Nie pod nie caj się za bar dzo  po wie dział. To nie dla cie bie.Za stałem Lau rel?Słabo mi się zro biło. Je śnia da nie.Wejdz.Otwo rzyłam sze ro ko drzwi, Je re mi wszedł za mną do kuch ni.Po wie działam radośnie: Mamo, zo bacz, kto przy szedł!Mama za marła z łyżką w połowie dro gi do ust. Je re mi!Pod szedł do niej z bu kie tem w ręku. Mu siałem uczcić jak należy przyszłą teściową  po wie dział i posłał jej ten swój szelmow ski uśmiech.Pocałował mamę w po liczek i położył kwia ty obok misecz ki z jo gur tem.Przyglądałam się uważnie tej scenie.Jeżeli ktokolwiek potrafił oczarować moją mamę, to tylko Jeremi.Już dało się wy czuć, że napięcie zelżało.Uśmiechnęła się słabo, ale jed nak.Wstała. Cieszę się, że wpadłeś.Chciałam po roz ma wiać z wami obojgiem.Je re mi za tarł dłonie. Zwiet nie.No to po roz ma wiajmy.Belly, chodz tu taj.Najpierw uścisk gru po wy.Chwy cił moją mamę w ra mio na.Niezbyt skutecznie walczyła ze śmiechem.Potem przywołał mnie ruchem ręki, a ja stanęłam za plecami mamyi objęłam ją w pa sie.Te raz już nic nie mogła po ra dzić i wy buchła śmie chem. No, do brze już, do brze.Chodzmy do sa lo nu.Je re mi, jadłeś coś?Od po wie działam za nie go: Egg McMuf fin, co?Puścił do mnie oko. Jak do brze mnie znasz.Mama weszła do sa lo nu, aku rat była odwrócona do nas ple ca mi. Wy czułam w two im od de chu  po wie działam cicho.Przy cisnął rękę do ust i zro bił zakłopo taną minę.To było do nie go nie po dob ne. Bar dzo śmier dzi?  spy tał.W tym mo men cie bu dził we mnie wielką czułość. Nie  od parłam. Ani trochę.Usiedliśmy, Jeremi i ja na kanapie, moja mama na fotelu naprzeciwko.Wszystko zdawało się zmierzać w dobrymkierunku.Jeremi zdołał doprowadzić moją mamę do śmiechu.Nie widziałam, żeby śmiała się czy choćby uśmiechała,odkąd jej po wie działam.Po czułam przypływ na dziei, tak jak by to na prawdę mogło się udać. Jeremi, wiesz, że cię kocham  zaczęła. Pragnę tylko twojego dobra i właśnie dlatego nie mogę poprzećwa szych planów.Je re mi po chy lił się do przo du. Laur&Mama uniosła ostrze gaw czo rękę. Jesteście za młodzi.Nadal się zmieniacie, wasze charaktery dopiero się kształtują.Jesteście jeszcze dziećmi.Nieje steście go to wi na podjęcie ta kie go zo bo wiąza nia.Pamiętaj, Je re mi, to zo bo wiąza nie na całe życie.Je re mi od parł z zapałem: Lau rel, ja chcę być z Belly do końca życia.Je stem go to wy podjąć się tego zo bo wiąza nia.Mama potrząsnęła głową. Właśnie takie słowa świadczą o tym, że nie jesteś gotowy.Bierzesz wszystko zbyt lekko.Takich decyzji niepo dejmu je się pod wpływem ka pry su.To poważna spra wa.Jej protekcjonalny ton porządnie działał mi na nerwy.Miałam osiemnaście lat, nie osiem, a Jeremi był rok starszy.Oboje wiedzieliśmy, że małżeństwo to poważna sprawa.Oboje musieliśmy patrzeć, jak nasi rodzice niszczą swojezwiązki.Nie zamierzaliśmy popełnić tych samych błędów.Nic jednak nie powiedziałam.Zdawałam sobie sprawę, żejeśli okażę złość czy za cznę się kłócić, będzie punkt dla niej.Sie działam więc w milcze niu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •