[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nawet nie mam pojęcia jaki.Raczej wojowniczy, tak sądzę.Jestem jak ciludzie w trakcie obrzędów.Tancerze, w których wstępują bogowie.Tylko ja nie tańczę,Marla.Nie odprawiam jakichś pieprzonych rytuałów.Nawet nie wierzę w oriszów.Ale wewłasne zdrowe zmysły też już nie mogę wierzyć.No i tak to wygląda.Dobra, uciekłem,przyznaję.Wtedy, trzy lata temu.Jak cholerny tchórz.Za bardzo bałem się Afryki.Rzygałemze strachu przed Afryką.Pieprzone trzy lata, aż do tej pory.Chciałem zacząć wszystko odnowa, odciąć się, zapomnieć.Ale nie udało się.Ciągle coś się pieprzyło.Aż znów powróciłJacques.A teraz, do kompletu, ten jakiś Gu czy Ge, zapomniany jak fenicki alfabet bożekJorubów czy innych Fonów.To koniec, Marla.Tak wygląda prawda.I nie podoba mi się,przysięgam.Marla milczy.Siedzi w fotelu, głęboko jak w rydwanie.U jej stóp, na puchatej murawiedywanu, śpią wszystkie trzy koty.Wygląda jak jakaś cholerna Freya, która zabłąkała się zadaleko na południe, a teraz nie wie, którędy wracać. Wszystko jasne mówi w końcu. Jesteś po prostu opętany.Po prostu opętany.Pięknie.Jak Emily Rose.Jak Charles Manson.Jak pieprzony Damian, dziecko-Szatan ze starego horroru Omen.Dzięki za diagnozę, Marla.Ale nie wiem, czy stary Max von Sydow jeszcze żyje, żeby odstawić egzorcyzmy.Kiwam się nerwowo na kanapie.Tak bardzo chciałem z nią pogadać, popatrzeć w zwierzęcożółte oczy, wytłumaczyć, że mój strach, moje szaleństwo było zbyt ogromne, żeby wcześniejsię z nią spotkać.%7łe to nadal jest cholernie trudne, przynajmniej dla mnie.%7łe potrzebujęwszystkich jej dziwactw, zakrętów, niepokojów.%7łe można, no chyba można, do cholery,popłynąć raz pod prąd, z powrotem, skoro potrafią to łososie i wodorosty na rzece Kwai.Zamiast tego kiwam się na kanapie, czując, jak ogarnia mnie głupi gniew.Dziecinny gniewna jej niewzruszoną minę, zbyt chłodne zrenice, spokojne dłonie. Nic nie jest jasne! Marla, w Agege napadli mnie borna boys.Pięciu młodych, wściekłychfacetów.A ja ich chyba zabiłem.Pozabijałem tych ludzi, Marla.Myślę, że tak właśnie było wrzeszczę o wiele za głośno. A wiesz, mówią, że w Lagos zrobiło się teraz niespokojnie.Podobno giną turyści.Przepadłajuż jakaś Niemka, potem para brytyjskich studentów, Chorwat czy ktoś taki.Nie pamiętam.Ito w przeciągu miesiąca czy dwóch.Dziwne, co? Rany, Marla! krzyczę naprawdę wściekły. Ja tu jestem niecały tydzień! Nie rób ze mniejakiegoś pieprzonego lagoskiego Kuby Rozpruwacza! Poważnie mówię, nie rozumiesz? Szkoda mruczy, bardziej do siebie niż do mnie. Byłoby interesująco.Długo zostajesz?Pewnie tylko parę dni, bo spieszysz się na ślub.Wierzyć mi się nie chce. Czyj ślub, do diabła?! ryczę.Uśmiecha się niewinnie. Twój, Jack.Z panną Fabienne Follier, asystentką Bena Grubbera.Aha, przy okazji,wszystkiego najlepszego.Grenlandzka królowa chichocze w moich żyłach, po prostu zanosi się śmiechem.Słyszę, jakecho wali wewnątrz tętnic.Bum, bum, bum.I tyle, zdaje się, z magicznych wodorostów na Kwai.Ach, gdzież są niegdysiejsze śniegi? Iniegdysiejsza Marla.Nie tak miała wyglądać ta rozmowa. Nie będzie żadnych ślubów mówię. Nie teraz, nie w stanie, w którym się znalazłem.Czyto naprawdę jest nagle takie ważne? Przecież ty sama posłałaś mnie kiedyś do diabła.Niepamiętasz? Przez pamięć świętego pana Bjornsena.Einara Bjornsena, na wieki wieków,amen.Mam problem, Marla.Prawdziwy problem.Nie panuję nad sobą, nad swoim życiem.Frunę z prądem jak balon meteorologiczny.I czuję, że wkrótce rozlecę się z trzaskiem.Jak narazie tylko to mnie interesuje.Potrzebuję terapeuty, cudotwórcy, magika.Czegoś, co w końcupozwoli mi zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi.Tonę, księżniczko.I muszę się jakośratować.Ssie słomkę od drinka z zamyślonym wyrazem twarzy. No, to znaczy, że niezbędny ci dobry babalawo, Jack.Naprawdę dobry.I powiem ci coś.Niezle trafiłeś, skarbie.Przyjdz jutro na lunch, to przedstawię cię komuś, kto może pomóc.Ktoś, kto może pomóc, to Ifeoma
[ Pobierz całość w formacie PDF ]