[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Całe życie znim truchleć — a mnie to do czego?— A gdybym ja chciała koniecznie?— Wiesz co — rzekł zastanawiając się — uprzyj się a zobaczysz że w łeb sobiestrzelę!Przerwałam mu zatulając usta.— Panie Koniuszy, nie tak gorąco, nie tak gorąco! Wiesz co, godziż się potępiaćgo bez odwołania, nie przekonawszy się, i nie lepiej żeby zwrócić na niego pilneoczy, śledzić, patrzeć, a nie wyrzekać się wcześnie?— Co mi z tego, że dziś filut gra rolę sensata, a co jutro powie?— Pozwólcież mój tatku, (dodałam, wiedząc, że lubi gdy mu to imię zdzieciństwa nadane powtarzam) zapomnieliście o własnych maksymach.Nie razsłyszałam od was, że piwo co się nie wyburzy za młodu, nic nie warte, żemłodość musi przebyć każdy, jak każdy przechorowuje odrę i koklusz.— Tak, i ospę po której zostają znaki, ale ja wolę, komu ją zaszczepiono!Zamyślił się.— Kto go z resztą wie? dodał zmiękczony, może się to i wyburzy! wszak cikrew to dobra, Suminowska!Rozśmiałam się.— Czego się Asanna śmiejesz? Krew! Wy to teraz z tego śmiejecie się wszyscy— a wiesz Waćpana, co o Suminach pisze Okolski, tylko po łacinie niezrozumiesz.— To nic nie szkodzi, Ciekawam posłyszeć.— Pisze, ale to nie Okolski podobno tylko Długosz, że bywali viri adpotationetn et largitionem proclives, canum et venationum studiosi (to wszystkotylko przedmowa), ale viri probi, audaces i.— O to coś długa litania.— Śmiej się sobie śmiej, a ja w to wierzę; wiele rzeczy krwią się dzieje, rodemkury czubate.— Więc chwała Bogu z niczego coś być może?— Kat go wie! a jak się zatnie na przedmowie, dodał stary i zamyślił sięchodząc od drzwi do drzwi, potem przystąpił do mnie i rzekł poważniej:— Wiesz co, kochanie moje, dajże mi przynajmniej słowo, że go już więcej niepokochasz, póki ja cię nie rozgrzeszę, ale ja sam.— E! kto tam słowo daje! odpowiedziałam, czy to wy mnie tatku nie znacie?czym taka płocha?— To prawda, że nie płocha, no cóż z nią poradzić? zawsze postawi na swojem.Czekajże, pocznęż a go dobrze śledzić i przypatrywać mu się z bliska, ale jak sięco okaże.Pocałowałam go w czoło, ale zamiast podziękowania za te pieszczotę, porwałsię jak oparzony:— Dalibóg, zawołał, do kroćset beczek zajęcy! ona już go kocha! nie łasiłabyśsię tak! Śmiejąc się uciekłam do drugiego pokoju, a stary pomruczawszywskoczył na bryczkę i pojechał.Otóż masz ważną scenę z dramatu mojegożycia.Ja go kocham! tak! ja go kocham! odgadł stary, chociaż doprawdy igniewam się razem na niego i na siebie.Bo za co go kocham, dla czego? niewiem.Miłość jest zawsze bez logiki.Nie piękny, (ale jużciż nie myśl znowu, żebrzydki, nie — ale na co to wszystko.Proszę cię Faniu, poczciwa moja przyjaciółko, pomódl się tam, żeby to uczuciepierwsze mogło być ostatniem, żebym nie potrzebowała gasić go w sobie i zniem walczyć.(Reszta listu oddarta.)XVIIIJERZY DO EDMUNDA.Pierwszy tylko krok był trudny; teraz już by wam w Rumianej, ale pamiętnyposądzeń.które na mnie rzucono, znając położenie moje, nigdy się nie odważęani jej powiedzieć, ani okazać, co się w sercu mojem dzieje.Będę kochał, marzył, cierpiał i milczał.Pan Piotr przez długi czas nie dał mi się złapać; od pamiętnego spotkania zPanią Lacką, stronił ode mnie, a twarz miał groźną, posępną i dziką.Byłychwile żem się go obawiał; miał minę zabójcy.— Dopiero wczoraj wylała siężółć zebrana szyderstwem i przemówił do mnie o rzeczach obojętnych nawet,nie umiejąc mówić obojętnie.O cokolwiek zaczepił, wszędzie dźwięczyła strunaserdeczna bolesnym jękiem swoim.Nie śmiałem go pytać o doznane wrażenie,on też o niem nie mówił; lecz widać było po cierpieniu, że spotkanie go bolało,że odwróconą jej twarz widział jeszcze przed sobą.Pogadawszy ze mną, bezpożegnania nagle zwrócił się i poszedł w las.Ja pojechałem do Rumianej.Tu jestem skazany na obojętność udaną, którąwygrywać muszę; bo dziad posądzi mnie, a co gorzej powie zaraz przy niej, żecałem mojem usiłowaniem ożenić się bogato.A jednak nigdy mniej bogactwanie pożądałem jak dzisiaj.Bogactwo to rzecz umówiona (konwencjonalna),względna, to może słowo bez znaczenia, to coś warunkowego, co się określićnie da.Dla jednego bogactwo jest w dostatku chleba i słoniny, dla drugiego wbryczce i koniach, dla innego w srebrnych półmiskach, wyżej jeszcze wmarmurach i obrazach, w francuzkim kucharzu i 100, 000 dochodu i tak donieskończoności.Wyżej o jeden stopień od nas wszyscy się nam zdają bogaci.— Jesteśmy póty tylko niemi, póki nam nowych żądz nie przybędzie, pókimamy coś nowego z czem jeszcze nieoswojeni jesteśmy.Najbogatszy jak tylkosię obył z tem co ma, poczyna się czuć ubogim.— Czemużby nie zacząć odwpojenia sobie tej prawdy i nie zrzucić więzów, jakie na nas wkłada staranie obogactwo?Irena przyjmuje mnie dobrze, ale zimno i żadne słówko, uśmiech, wejrzenie niezdradzi co się dzieje w jej sercu.Dobrzem ją dawniej nazwał królową, bo i nadsobą doskonale panuje.Głupim! któż to wie? może nie ma z czem się ukrywać?To najpewniej! mnie przecież choć z przekonaniem, że to do niczego nieprowadzi, jak dziad mój powiada, miło tu być, popatrzeć, pomówić — ipożegnać do zobaczenia tylko.A jutro? Nie myślmy o jutrze; jutro jak mi będziebardzo ciężko, to się zamęczę pracą.Znowu jakieś dziwy otaczać mnie zaczynają.— Do nich zaliczam odwiedzinymojego dziada w Zapadliskach, ciekawe oglądanie mojego gospodarstwa,wnikanie skrzętne w użycie czasu i życzliwsze jego ze mną obejście
[ Pobierz całość w formacie PDF ]