[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dlarozrywki przybliżył się do dziewczęcia, które ku niemu wyciągałoręce drżące  ale to dziewczę było ubogie, sierota, zawada i ciężartylko.on swą młodość dawną na sprzedaż wystawił i targował się onie; z towarzyszki dzieciństwa uczynił tylko zabawkę rozpustnika.Serce nie było w nim, ludzi za narzędzia uważał, nie troszczył sięłzami które miał zostawić za sobą, ani jej zgubą i wstydem nieodepchnął palącego uścisku, nie obronił się namiętności chwilowej, isplamił przeszłość świętą i czystą.Ojciec wydawał mu się prostym, starcem gderającym nudnie,jakgdyby między niemi żadnego świętszego węzła nie było, jakby mubył obcym, uśmiechał się w sercu, słuchając prostych nauk jego.Między nim a dziecięciem nie było żadnego związku, zrozumieć sięnie mogli  ten chciał od syna powrotu do zagonu, do chaty, żywotawiejskiego i uczuć wieśniaczych, wiary i modlitwy,  tamten mówiło świecie nowym, nowych prawach, i starych przesądach.Zmiał się ztego co czcił starzec, a padał na twarze przed złotym cielcembałwochwalca.Długo bojowali z sobą i walczyli, syn śmiechem,ojciec oburzeniem i zgrozą, aż w powiekach starca zjawiła się łzacicha, ostatnia, a pózniej przyszło milczenie długie, pogardliwe.Zamilkł widząc że go ani powstrzyma ani nawróci.Matka broniłajeszcze, sama płacząc po cichu, ojciec milcząc potępił, lecz trzymałusta zawarte aby ich nie otworzył przeklon i odrzucenie, bo wiedział,że wyrok ojca na ziemi, często Bóg potwierdza w niebiosach.Dla niego wszystko to było obojętnem  namiętność ciągnęła gogdzieindziej, każda chwila tu przebyta jak wiek zdawała się długą,chciał tylko wydrzeć co prędzej ostatek mienia, a gdy otrzymał copożądał, pożegnał bez łzy, odleciał nie oglądając się na tych, co stojącw progu płakali, czując, że go już tracą na wieki. Starzec po odjezdzie syna kazał przynieść do izby trumnęprzygotowaną od lat dziesięciu i postawił ją przy łóżku swojem;matka wylewała łzy krwawe modląc się jeszcze; dziewczę przez oknowyglądało na gościniec i spodziewało się, choć nie wierzyło odstępcy.XLVIIIOn znowu wszedł w koło ludzi, wśród których zdobył sobie miejsceidąc tą drogą upodlenia, tracił powoli co w nim jeszcze czystszego iświętszego zostawało: wstyd poczciwy, rumieniec jasny, uczuciegodności, sumienie, wiarę, miłość.przeistaczał się w poczwarę cozaparła się wszystkiego dla nasycenia żądzy podzwignienia się znicości.Drogo okupywał szczebel każdy, ale szedł dalej spychającludzi, depcząc tych co mu podali rękę, zdradzając i śmiejąc się złatwowiernych, z przywiązania jak ze słabości.Szatan mu pomagałszepcząc na ucho:  Tyś stworzony do wielkości i wzdymało sięserce jego coraz więcej, a stąpając tak upajał się, szalał, dumniał,czując się godnym tego co niegodziwością okupił.Na piersi jegobłysnęła gwiazda, przepasała go wstęga, okrył się tytułamiwyfrymarczonemi, na koniec imię, życie i resztę młodości sprzedałzniesławionej niewieście, która go wwiodła w grono ludzi sterującychspołeczeństwu.Patrzano nań ze wzgardą on popychał zlekceważeniem bezlitośnem, byli i tacy co z uniżeniem podawali ręcei skłaniali grzbiety, bo był mocen.Wyniósł się wreszcie jako chciał izajrzał w swe serce pytając się azali miał dosyć?.próżnia tam była iboleść.Szałem potrzeba było zastąpić szczęście i spokój utracony, więcposzedł dalej coraz nowych dobijając się stopni, coraz głośniejszegoimienia, choćby niepoczciwością i upodleniem.W starym dworku panowało milczenie głuche, nikt tam nie wiedział osynu marnotrawnym, nie dochodziły o nim wieści, bo nikt nie śmiałzadać śmiertelnego ciosu objawieniem prawdy, niepokój tylkoprzeczucia ogarniał starca gdy o synu słuchał i pytał się co mógłuczynić, by się dostać tuk wysoko?Ofiary uczynione dla dziecka przywiodły do ubóstwa.wierzycielegrozili, trzeba się było odezwać do syna, ojciec pisać nie chciał;posłała matka, milczenie było odpowiedzią.Przyszli ludzie i wygnalistarca z dworku jego jak żebraka, musiał pożegnać strzechę rodzinną, dziedzińczyk spokojny, zagon który uprawiał i siąść na wózekniewiedząc kędy pojedzie.Matka ufała w syna, dziewczę milczałoprzybite,I troje tych biednych istot jednego poranka z raju wygnanych głosemczłowieka co prawo spełniał łzę ocierając z oczów, pojechali w światdrogą smutną, a z niemi szła poprzedzając ich nędza, i strachpolatywał, szumiąc skrzydły wielkiemi.Potoczył się wózek ubogiwiozący resztkę złamanych ludzi, a gdy stanął przed pałacem wktórym mieszkał ów wielki dziś człowiek, służba kasztelanaodepchnęła go od wrót śmiechami i błotem.Była to chwila mroku  i miałem przed sobą obraz na którywzdrygnęło się serce moje.Portyk pałacu jaśniał lampami, z niegoczwórką koni pstrych wyjeżdżał powóz, a w nim siedziała kobietawymalowana, piękna jeszcze ale bezwstydnie popisująca się zresztkami zużytych wdzięków.obok niej z gwiazdą na piersiachsiedział w powozie mężczyzna którego serce chyba matki rozpoznaćmogło [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •