[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kapitan Pilewicz podaje pozycję na 77 stopni 30 minut szerokości północnej i 160stopni długości zachodniej.Dzielny chłop: kazał zburzyć barak, żeby powiększyć torstartowy.To mi dało wprawdzie tylko o piętnaście metrów więcej miejsca, bo tymczasemznów kawał kry się ukruszył, ale zawsze łatwiej się ląduje.No, lecę.Odsuńcie się!Dał pełny gaz i wystartował wzbijając wielkie tumany śniegu, które porwał wiatr i uniósłdaleko w mroźną pustkę.Czterej ludzie pracowali wśród tej olbrzymiej pustki wydzierając chaosowi śnieżnychwydm i pokruszonych lodowych brył niewielki skrawek równiny, który miał im uratowaćżycie.Plichta wracał jeszcze trzykrotnie, przywożąc za każdym razem po dwóch ludzi izamieniając po parę słów ze Skowrońskim, który przekazywał natychmiast otrzymanewiadomości do Barrow.Były one coraz bardziej niepokojące.Lód pękał dokoła obozu i w końcu mogło tamzabraknąć miejsca do lądowania:Ci, którzy znaleźli się już na nowym polu lodowym, pracowali teraz gorączkowo, niemalbez odpoczynku.Mimo to robota posuwała się naprzód o wiele wolniej, niżby tego chcieli.Siły ich były wyczerpane.Odrzucenie każdej większej bryły lodu, zagarnięcie pełniejszejłopaty śniegu waliło ich z nóg.Wstawali wspierając się wzajemnie, pomagali sobie dyszącciężko i ryli się w zaspach zaciekle, walcząc uporczywie o każdy metr równej płaszczyzny.Za piątym nawrotem Plichta wystartował prawie nie zatrzymawszy maszyny.Tym razemprzywiózł tylko jednego pasażera, Był nim Grzywacz, który wyskoczył z samolotu w biegu,upadł w śnieg, wygrzebał się parskając jak kot w wodzie i, podszedłszy do Bielaka, przyłożyłjeden palec do złamanego daszka czapki na znak powitania.— Co tam słychać? — spytał Bielak: — Dlaczego nie przyleciało was dwóch?Grzywacz trząsł się z zimna i emocji.Szczęki latały mu podzwaniając zębami.Z trudemprzełknął ślinę, przy czym ostra, wydatna grdyka skoczyła mu w górę i opadła w dół podbrudną skórą szyi.— Pękł na dwoje — wykrztusił.— Ba-bar-r-rak poszedł!I tra-tratwę diabli wzięli.Ledwie można wystartować ter-r--raz, tak jest kr-r-rótko.W tej chwili z kabiny Błyskawicy wyskoczył Skowroński i pędem biegł ku nim.— Co się stało? — zapytał Bielak.— Lecą tu do nas — gadał prędko telegrafista.— Już są w drodze.Najdalej za jakie dwiegodziny tu będą.— Kto? — zdumiał się pilot.— Grey i tamci.No, Wirecki i ten.Szczerbiński.A oprócz nich leci siedem radzieckichAr-Kamów z Pitlekaj.Prowadzą ich goniometry z Barrow i z Wankarem.Rozmawiałem znimi.Aha, leci także Kramer na jakimś kanadyjskim samolocie.Tam u nich w Barrow padaśnieg.Za kilka godzin ma być burza śnieżna, więc przyśpieszyli start, żeby zdążyć, bo stacjemeteorologiczne przewidują, że pogoda popsuje się na dłuższy czas.— Dobrze — powiedział Bielak.— Włącz się do rozmowy między nimi a Barrow.Jakbybyło coś ważnego, to mi zaraz powiedz.— Plichta mówi, że kra silnie pęka i że barak.— Wiem — przerwał Bielak.— Nie gadaj tyle.Zadepeszuj o tym do Greya i do stacjiradzieckiej w Pitlekaj.Trzeba ich zawiadomić, że zapalimy tu ognie, żeby łatwiej mogli nasznaleźć.— Z czego ty zrobisz ogień, kiedy ani drzewa, ani węgła?— Oh, nie nudź.Nie sprowadzę węgla z tej twojej kopalni na Alasce.Mam przecieżbenzynę i olej.— A jak będziemy lecieli z powrotem?— Jak mamy lecieć?— No, na czym będzie pracował silnik, jak wypalisz benzynę i olej? Może w ogóle bezpaliwa, na reklamie „szkoły orląt", co?Bielak wzruszył ramionami i westchnął.— Plichta przywiezie benzynę z obozu — powiedział tonem męczennika, którego }osdoświadcza zbyt srogo.Skowroński zadowolił się na razie tym wyjaśnieniem i wrócił do swojej radiostacji, aBielak poszedł wyznaczać miejsca, w których należało przygotować w lodzie płytkiewgłębienia na benzynę i smar.— Trzeba będzie zapalić za jakie półtorej godziny — powiedział do Grzywacza, któremupowierzył wykonanie tej łatwej roboty
[ Pobierz całość w formacie PDF ]