[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czasami nawet sor-bet podawany mi przez żonę miał dziwny, cierpki smak.Owe gusła odpra-wiała w chwilach, kiedy miałem jakieś kłopoty; nawet jeśli o nich nie wspo-minałem, bezbłędnie je wyczuwała.Jej czary nic mnie nie kosztowały, a pie-niądze, jakie wydawała na swoje rekwizyty, były niczym w porównaniu zfortuną wykładaną na moje tygle, paleniska i krew ptaka olbrzyma.Cóż mogęrzec? Kiedy następnego dnia po mojej przygodzie w Pałacu Wiecznej Rozko-szy przyniosła mi śniadanie, intuicyjnie wyczułem osobliwą słodycz w sokucytrynowym, który mi zro biła; miał wyraznie mało cytrynowy smak.Sma-kował raczej jak musztarda.Fatima spoglądała na mnie bez zmrużenia oka.Przesłałem jej uśmiech i wypiłem napój duszkiem do dna.Kto wie? Możezamieniłby mnie w złoto?6Według religii każdemu z nas nieustannie towarzyszą dwa anioły; tegopopołudnia śniłem o nich.We śnie z oddali ujrzałem siebie.Siedziałemsztywno w gondoli płynącej najpierw jednym kanałem, następnie drugim.19 *Almanak - dawniej kalendarz, osobliwie z uwagami astrologicznymi (zob.J.Karłowicz, Słownik języka pol-skiego).TLRZawiły szlak zdawał się nie mieć końca, ale wiedziałem, że zmierzam prostodo pałacu Szemselnehary.Nie było żadnego wioślarza, gładkiej toni wody nieprzecinały inne łodzie.Byłem sam, towarzyszyły mi tylko dwa anioły uno-szące się nad moją głową.Mówią, że anioł po prawej stronie zapisuje naszedobre uczynki; ten po lewej - złe.Ale w moim śnie tylko jeden z tych anio-łów wszystko zapisywał, przemieszczając się nade mną to z lewej, to z pra-wej strony.Drugi natomiast zanosił się śmiechem.Popatrzyłem w górę, alenie ujrzałem już moich niebiańskich towarzyszy.Byłem sam.Mój skryba miał na twarzy figlarne dołeczki.Nagle stał się nadąsany, uj-rzałem błyszczące oczy.mojej córki Zajnab? Nie, było to oblicze mojej ulu-bionej, najmłodszej córki, a skrybą była Mona, niewolnica Szemselnehary.Gwałtownie otworzyłem oczy.Nic mnie nie zdziwiło.Dobrze wiedziałem, żezapadłem w sen, a teraz się obudziłem.A jednak przez moją głowę przelecia-ła myśl: skoro każdy z nas ma dwóch aniołów stróżów, to w takim razie nadMiastem Pokoju muszą unosić się ich miliony.Gdybym tylko mógł jewszystkie ujrzeć, powietrze, którym oddycham, wirowałoby od ich lśniącychskrzydeł.Przeciągnąłem się i popatrzyłem w słońce.Prawie zaspałem.Zawsze,kiedy nawiedzały mnie przedłużające się wizje, opowiadałem o nich kalifowi,który uwielbiał opowieści o aniołach i Bogu.Ale wciąż jeszcze do połowypogrążony we śnie, w stanie odrętwienia kojącym mój lęk, ruszyłem w stronęPałacu Złotej Bramy.Pierwsze zaproszenie od kalifa otrzymałem jakieś dwanaście lat wcze-śniej.Jego Królewska Mość Harun Sprawiedliwy, Strażnik Wiary, PogromcaGreków, Syn.Syn.Potomek Proroka życzy sobie, byś zagrał z nim w sza-chy.Partia szachów? Czyżby brakowało mu innych laików szachowych, któ-rych mógł pokonać? Od paru lat stroniłem od świata.Nie pragnąłem zatemwzględów kalifa, nie miałem ani talentu, ani zamiłowania do gry w szachy.Wcześniej tego dnia, kiedy nachylałem się nad paleniskiem, naciągnąłemsobie mięśnie pleców; wymagana ceremoniałem czołobitność i ukłony dopeł-niły moich cierpień.Po krótkiej wymianie grzeczności - taki honor mógł po-TLRwalić na kolana kogoś o wyższej pozycji społecznej niż moja - kiedy kalifoświadczył, że od dawna pragnął poznać człowieka zaliczanego do najbie-glejszych w swoim fachu, zasiedliśmy do gry.Znakomity w ataku, kalif od-słaniał swe figury.Trzykrotnie nie wykorzystałem sytuacji, sądząc, że jest topułapka; żaden gracz zdolny do tak fantastycznych posunięć nie mógłby byćaż tak nierozsądny.I wtedy nieoczekiwanie odsłonił mędrca*20.Obrzuciłemszachownicę bacznym spojrzeniem.Mój król był w pełni chroniony, a gambitpoświęcający mędrca po prostu nie mieścił mi się w głowie.A jednak zbiłemtę figurę.Kalif pokręcił głową, popatrzył na mnie znad szachownicy, poczym znów utkwił w niej wzrok.Na twarzy pojawił mu się uśmiech.- Byłem bardzo nieostrożny, nieprawdaż?- Zapewne Wasza Wysokość zastawił na mnie pułapkę.Jego uśmiech stał się jeszcze szerszy.- Nie - zaprzeczył.- Po prostu zabrałeś mi mędrca.To wszystko.Mójsłoń bije jezdzca na czwórce.Kontynuowaliśmy grę.Władca wykonał dwa brawurowe ataki, dopro-wadzając do sytuacji, w której w dwóch ruchach mógł zbić mi króla.Ale zakażdym razem zostawiał w swych szeregach pewne luki, a ja je bezlitośniewykorzystałem.Zabrałem mu słonia, następnie obu jezdzców.W tym mo-mencie powinien był przerwać grę, ale on nie wykazywał najmniejszychoznak strapienia.Czyżby cały czas symulował?Nie należałem do tęgich szachistów.Powszechnie znano upodobanie ka-lifa do szachów; był wytrawnym znawcą tej gry.Dograliśmy partię do końca.Wygrałem.Padając przed kalifem plackiem, oświadczyłem, że jestem naj-szczęśliwszym ze wszystkich szachistów, bo, po pierwsze, grałem z przeciw-nikiem bardzo przewyższającym mnie godnością i znaczeniem, a po drugie,że dzięki ślepemu przypadkowi udało mi się odnieść niezasłużone zwycię-20*Arabska terminologia szachowa różni się od polskiej.TLRstwo nad kimś, kto tak bardzo przewyższa mnie umiejętnościami.Naprawdęsądziłem, że kalif w swej łaskawości i mądrości pozwolił mi wygrać partię.- Bzdura - odparł kalif.- Powstań, proszę.Klasnął w dłonie i drzwi do komnaty otworzyły się.Władca wezwał Me-sroura i Dżafara, wielkiego wezyra, którzy z całą pewnością mieli ważniejszerzeczy na głowie niż zajmowanie się moją osobą.- Jeszcze raz, jak się nazywasz? - odezwał się kalif.- Abu al-Hasan, syn Tahera, panie.Byłem kompletnie oszołomiony i zbity z tropu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]