[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.ks.Brańskich, że ruina ich mogła być straszniejsząteraz, niż była, gdy chciano dobra za długi licytować.Uznał w końcu i ks.generał, że coś uczynić należało.Ponieważ Roberta miałGozdowski zastać w Warszawie, dość było sprawę zdać na niego, a on powinienją był za pomocą stosunków swych na wcale innym postawić stopniu i pieniaczarozumu nauczyć.Z tą błogą nadzieją, Gozdowski, opatrzony w listy i papiery, wybrawszy powóz,który jak najlżej nosił i służącego, który mógł w drodze wcale niezle zgotować,po dobrym śniadaniu i kieliszku starego Bordeaux, bo bez tego trudno mu sięobejść było, wyruszył do Warszawy.Tegoż samego dnia trzęsącą, bryczką, bez resorów, z małym chłopakiem doposługi, z bułką, chleba, trochą masła w garnuszku, twardymi jajami iflaszeczką wódki, wyjechał z pugilaresem dobrze naładowanym p.Zembrzyński, w tymże samym celu i w tym samym kierunku.* * * Gdy książę Robert zwlekał oświadczenie się Alfonsynie, a hrabia Mościńskirozmyślał, jakby go przywieść ku niemu, Gozdowski pospieszał do Warszawy,nie zapytawszy nawet generała na wyjezdnym, gdzie w mieście ma księciaszukać.Dopiero wysiadłszy, zjadłszy dobre śniadanie, odwiedziwszy fryzjera iwyświeżywszy się, szanowny plenipotent wyruszył, nakładając ciasnerękawiczki, na zwiady po hotelach.Losy są czasem dziwnie szyderskie, gdy idzie o spłatanie figla ludziom,osobliwie tym, na których się raz spiknęły.Zaledwie pan Gozdowski wysunąłsię w ulicę, gdy na przeciwnym chodniku ujrzał wesołą, rumianą, w majestaciecałym kroczącą postać znanego mu hrabiego Mościńskiego.Ten niezawodniewiedzieć musiał o mieszkaniu księcia.Plenipotent rad, że mu się tak szczęśliwiepowiodło, poskoczył, przypominając się hrabiemu i przynosząc mupozdrowienie i ukłony od pana generała.Hrabia ledwie sobie tę figurę przypomniał, lecz przywitał bardzo grzecznie. Cóż pan tu w Warszawie porabiasz? spytał. A! to nieszczęśliwe interesa mnie tu przypędziły, rzekł Gozdowski, niesądząc, ażeby przed hrabią, krewnym Brańskich, życzliwym im, należało cośukrywać.Ledwieśmy się cokolwiek jednego kłopotu pozbyli, spadł nam druginiemniejszy na głowę. Cóż takiego? ciekawie zagadnął hrabia. Proces stary, paskudny, proces zaniedbany o granice, który dwieście lattrwał, a teraz odnowiony przez nabywcę dóbr sąsiednich podmoszczańskichwcale się stał groznym.Nie przypuszczam, ażeby go wygrał, z tym wszystkimw niższych instancjach otrzymał dla siebie przychylne wyroki.Uchowaj Boże wostatniej jeszcze wygra, tośmy przepadli; oderwie nam lasy i sianożęcia, półmajątku można powiedzieć, Brańsk bez nich nic nie wart.A że nie jesteśmy bezgrzechów.(kto dziś długów nie ma?) to groziłoby nam zupełną ruiną.Hrabia aż drgnął i oczy wlepił w plenipotenta, który ciągnął dalej z zapałem: Przybiegłem sam do ks.Roberta, aby wszelkich możliwych użył tu wpływówi stosunków.Trzeba się bronić.musimy wygrać lub.już nie chcę mówić, conas czeka; Brańsk bez tych lasów powtarzam, na nic się nie zdał. Cóż pan mówisz? kiedyż się to począł ten proces? ja nic o nim nie słyszałem,spytał hrabia, z miną bardzo skłopotaną. A! to stare dzieje, tylko odnowione.Pojmuje pan łatwo, dodał, że procesciągnący się lat dwieście bez szkody, mogliśmy uważać za rzecz wcale niegrozną.Tymczasem pochwycił go w ręce człowiek nowy, zabiegliwy, chciwy apieniacz i takiego nam piwa nawarzył.Wygrał we wszystkich instancjach;zostaje najwyższa, do której apelowaliśmy i tu trzeba zwyciężyć lub zginąć.Niemamy chwili do stracenia.Mościński słuchał i milczał. Aaska Boża wyrazna! ot, byłbym pięknie posag Alfonsynki ulokował!Opatrzność czuwa nad nami.Do tej pory nic stanowczego nie zaszło, przyjazńprzyjaznią, interes interesem.Trzeba się starać przeciągnąć, póki dekretu niebędziemy wiedzieli
[ Pobierz całość w formacie PDF ]