[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Słyszałem, jak runął cały Poziom Pierwszy! Nikt nie ocalał.Macklin chce nas wszystkichpozabijać i zgarnąć żywność dla siebie!- Kończ z nim, Schorr - odezwał się w ciemności inny głos.A więc to on.Sierżant recepcyjny Schorr.- O, nie.Jeszcze nie.Chcę wiedzieć, gdzie się ukrył ten łajdak i ile ma broni.- Mnóstwo.- Roland ostrożnie wysuwał Topór zza paska.- Całe mnóstwo.Pistolet.ijeszcze jeden pistolet maszynowy.Cały arsenał.- Gdzie? - Schorr znów nim potrząsnął.Tasak wyśliznął się zza paska i gładko ległRolandowi w dłoni.Chłopiec wiedział, że jeśli zdecyduje się uderzyć, musi to zrobić szybko.Ajeżeli pozostali mężczyzni też mają broń palną, to już po nim.Płacz! - nakazał sobie w duchu i wydał słaby szloch.- Nie.- zakwilił.- Proszę mnie nie bić! Nic nie widzę bez okularów! Niech mi pan nierobi krzywdy! - bełkotał, pociągając nosem i udając, że zbiera mu się na wymioty.Lufaingrama odsunęła się o cal. - Tchórz.Zaraz się zesra ze strachu.Wstań i mów jak człowiek! - Schorr pociągnął go wgórę.Teraz - pomyślał bez emocji Roland.Królewski Rycerz nie boi się śmierci.Pozwolił się postawić na nogi, po czym nagle skoczył jak uwolniona z uścisku sprężyna i zcałej siły zamachnął się tasakiem, wciąż jeszcze okrytym zaschniętą krwią Króla.Zwiatło błysnęło na ostrzu, które zagłębiło się w policzku sierżanta niczym nóż odkrawającyplaster świątecznego indyka.Trysnęła krew.Ranny się zatoczył, odruchowo nacisnął spust i seriapocisków świsnęła tuż obok głowy Rolanda.Chłopiec rzucił się naprzód i zbił Schorra z nóg,zanim ten zdołał wycelować po raz drugi.Inny napastnik złapał go za ramię.Wyrwał się, zostawiając mu strzęp koszuli.Tasak znówprzeciął powietrze i tym razem ingram z brzękiem potoczył się do nóg chłopca.Roland porwałgo i z dzikim grymasem na twarzy stanął w pozycji strzeleckiej, której nauczył go pułkownik.Nacisnął spust.Broń zamruczała miękko jak maszyna do szycia, ale impet odrzutu zwalił go z nóg.Latarkarozprysnęła się na kawałki przy akompaniamencie przenikliwego okrzyku bólu.Ktoś z jękiemczołgał się po podłodze.Roland wystrzelił w mrok; czerwone smugi pocisków odbiły się odściany.Kolejny krzyk przeszedł w gardłowy skowyt i ucichł gdzieś w dole - napastnik musiałtrafić na dziurę w posadzce.Roland strzelał bez opamiętania, zasypując bistro gradem kul.Przestał dopiero wtedy, kiedy się zorientował, że znowu jest sam.Nasłuchiwał przez chwilę.Serce mu waliło.W powietrzu unosił się ciepły aromat prochu.- Chcecie jeszcze? - wrzasnął.- To chodzcie! Odpowiedziała mu cisza.Jednego trafił napewno.Nie wiedział, co z resztą: być może zdołali uciec.- Dranie - szepnął.- Wy dranie, następnym razem was pozabijam.Roześmiał się i zdziwił, bo śmiech nie brzmiał znajomo.Szkoda, że żaden nie wrócił.Miałby jeszcze jedną szansę, żeby ich wykończyć.Zaczął macać wokół siebie rękoma.Znalazłworek z odpadkami, lecz okulary przepadły.Odtąd był skazany na oglądanie świata przez mgłę.Nieważne, i tak było ciemno.Natknął się na zakrwawione ciało.Wstał i kilkakrotnie z całej siłynadepnął martwą głowę.Zabrał worek, ingrama i ruszył do wyjścia, przed każdym krokiem starannie badając podłoże.Wciąż drżał z podniecenia.Wokół panowała cisza, którą mącił jedynie cichy plusk spadającychskądś kropel.Spieszył się, aby donieść Królowi, że pokonał trzy górskie trolle, z których jedenmiał na imię Schorr.Wyglądało jednak na to, że jest ich więcej i łatwo się nie poddadzą.Uśmiechnął się drapieżnie, zmuszając do posłuchu mięśnie okrytej zimnym potem twarzy.Był z siebie dumny, bardzo dumny.Obronił Króla, choć szkoda, że stracił przy tym latarkę.To była najlepsza zabawa, w jakiej kiedykolwiek brał udział.Biła o całe łata świetlnewszystkie komputerowe wersje.Nigdy przedtem nikogo nie zabił.I nigdy dotąd nie czuł się takpotężny.W mroku i odorze śmierci, objuczony workiem z odpadkami i ciepłą jeszcze bronią, RolandCroninger po raz pierwszy w życiu zakosztował prawdziwej rozkoszy. 24.Chroń dzieckoZ kąta piwnicy dobiegło ciche popiskiwanie.- Co to? - zapytała Swan.- Pewnie szczur ma tu gdzieś norę.- Josh uniósł się na łokciu i sięgnął po latarkę.Wątły żółtawypromyk wydobył z ciemności połamane belki, pędy kukurydzy i ledwie widoczny pagórek w miejscu,gdzie pochował Darleen Prestcott.Odwrócił go szybko.Dziewczynka dopiero zaczęła dochodzićdo siebie po szoku, chciał jej zaoszczędzić bólu.- Hej, panie szczurze! Nie będzie się pan gniewał,jeśli dotrzymamy panu towarzystwa?- Piszczy, jakby był ranny.- On też pewnie się nad nami lituje.Starannie omijał światłem twarz małej.Wystarczyło mu to, co już raz zobaczył: opalone dogołej skóry włosy i pęcherze wypełnione krwawą cieczą.Oczy - kiedyś tak promiennie błękitne- zapadły się głęboko i przybrały szary odcień deszczowych chmur.Josh zdawał sobie sprawę,że i on nie wypiękniał.Ilekroć włączał latarkę, widział na swoich rękach białawe szramyoparzeń.Wyglądał jak zebra i łatwo się z tym pogodził.Najważniejsze, że żyli, mieli jedzenie imnóstwo soków w puszkach.W piwnicy panował trudny do zniesienia zaduch, ale wedługpobieżnych i bardzo niepewnych obliczeń minęło już kilka dni, a wciąż było czym oddychać.Najgorszy był smród odchodów.Josh rozmyślał już nad tym problemem; zamierzał gousprawnić używając pustych puszek, które pózniej zakopywałby w ziemi.W promieniu światłacoś się poruszyło.- Patrz! - wykrzyknęła Swan.- Tam!Na kupce ziemi przycupnęło drobne, poparzone zwierzątko.Przechyliło łebek, przyglądającsię uważnie ludziom, a potem dało susa w mrok.- To nie szczur! To.- Suseł - dokończyła.Słyszała, jak zwierzę węszy w rumowisku, w pobliżu grobu.Prędko odsunęła od siebie tę myśl.Mama już nie cierpi, a przyjemniej jest wiedzieć, żetowarzyszy im jakaś żywa istota.Swan znała susły i bardzo je lubiła mimo szkód, jakiewyrządzały w ogrodzie.- Josh? - odezwała się.- Tak?- Susły ryją nory.Uśmiechnął się na to dziecinne stwierdzenie, lecz nagle uśmiech zamarł mu na wargach.Jeśli suseł miał gniazdo w piwnicy, musiał istnieć korytarz prowadzący na zewnątrz.I towłaśnie tamtędy dochodziło powietrze.Przypomniał sobie bredzenie konającego staruszka.Pif-Paf wiedział o swoim sublokatorze, przez cały czas starał się im to powiedzieć!Szybko podczołgał się do starego, złapał go za ramię.- Słuchaj! - zaczął i urwał.- O Boże.Ramię było zimne, sztywno wyprężone wzdłuż boku.Pif--Paf nie żył już od kilku godzin.Wzastygłej twarzy ziały puste brunatne oczodoły [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •