[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie było mi zimno; ciągle czułam na skórze jego dotyk.- Przez chwilę byłeś dosyć zdeterminowany.- Byłem wystraszony - powiedział.Po chwili dodał: -To się robi łatwiejsze? Mniej zagmatwane?Rzadziej się słyszy ten drugi głos w głowie, który mówi ci, co masz robić?Musiałam pokręcić głową.- Nie.Po prostu robi się zagmatwane w inny sposób.I nagle, niemal niespodziewanie, drzewa przerzedziły się i polana z chatą otworzyła się przed nami.Słońce oświetlało werandę.Stał na niej Cormac, oparty o barierkę.Strzelba leżała oparta obok niego.Gotowa i wyczekująca.Zatrzymałam się, a Ben stanął obok mnie.Instynkt kazał mi uciekać, ale Cormac już nas zobaczył.Nieruszył się, tylko patrzył na nas, czekając, co zrobimy.Cormac miał mnóstwo okazji, żeby mnie zastrzelić, i nie zrobił tego jak do tej pory.Nie sądziłam, żebymiał to zrobić teraz.Miałam taką nadzieję.Ruszyłam do chaty jak gdyby nigdy nic.Ben poszedł za mną,powoli, zostając w tyle.Cormac obserwował jego, nie mnie.- Dzień dobry - powiedziałam, machając niepewnie, kiedy znalazłam się na tyle blisko, że mógł mnieusłyszeć.Starałam się mówić wesołym tonem, ale w moim głosie pobrzmiewała nieufność.- No i?Wchodząc po schodkach, założyłam ręce na piersi i w dalszym ciągu prowadziłam kampanięwymuszonej wesołości.- Hm, mamy ładny dzień, świeci słoneczko i wszystko jest w porządku.Ben dotarł już do schodków.Spojrzenie Cormaca było wyzywające, ale przecież nie zdawał sobie z tegosprawy.Ben zawahał się - niemal widziałam, jak zaczyna się kurczyć, przybierając bardziej defensywnąpostawę.84 - Ben? - powiedziałam.Przeniósł spojrzenie na mnie; udało mi się przerwać konfrontację.- Wszystko dobrze? - spytał go Cormac.Po chwili Ben odparł:- Tak.Doskonale.- Wydawał się raczej zrezygnowany niż przekonany.- Zatem koniec gadania o tym, żeby cię zastrzelić.- Tak.Nie wiedziałam, czego oczekiwał Cormac.Może przez całą noc nakręcał się, żeby zabić własnegokuzyna z zimną krwią, i teraz nie do końca wierzył, że Ben się wycofał.Wyraz jego twarzy był neutralny ijak zwykle nieodgadniony.- Jak było? - spytał.Ben schylił głowę, żeby ukryć uśmiech.- Trudno to wyjaśnić.- Wyglądasz, jakbyś się całkiem dobrze bawił - ciągnął Cormac.- Może się i bawiłem.- Ben spojrzał na łowcę.Rzeczywiście wyglądał całkiem niezle, zważywszy naokoliczności.Był zmęczony, ale spokojny.Nie świrował, jak mógł się spodziewać Cormac.Wyglądał lepiejniż kiedykolwiek od dnia, kiedy został tu przywieziony.Ja z kolei czułam, że jestem czerwona jak wóz strażacki.Tak, Kitty człowiek wróciła.Wilczyca nigdy sięnie rumieniła.Cormac gapił się, jakby chciał przejrzeć Bena na wylot, prześwietlić go rentgenowskim wzrokiem.Należał do ludzi, którzy nie cierpieli tracić kontroli i nie wiedzieć wszystkiego.Ben odbył podróż domiejsca, w które Cormac nie mógł pójść.Chciał wiedzieć, co działo się z jego kuzynem przez ostatnichdwanaście godzin, i tyle.Ale Ben nie mógł mu powiedzieć.Nie potrafiłby tego wytłumaczyć, nawet ja bymnie potrafiła.Ta rzeczywistość należała do wilczycy, była nieludzka, niemożliwa do ujęcia w słowa.Ben przygarbił się pod naciskiem tego spojrzenia.Ze zwieszonymi ramionami wszedł do chaty izatrzasnął drzwi, zostawiając Cormaca i mnie na werandzie.Chciałam powiedzieć łowcy, żeby dał Benowi spokój.Nie mógłby tego zrozumieć, choćby gapił się nakuzyna w nieskończoność.Zanim zdążyłam wymyślić, w jaki sposób mu to oznajmić, żeby się na mnie niewściekał, odezwał się pierwszy.- Miałaś rację, że zmieni zdanie.Naprawdę nie byłem pewien, czy to nastąpi.Ale ty wiedziałaś.Tak naprawdę tylko miałam nadzieję.Ale nie wyprowadzałam Cormaca z błędu.- Sama przez to przechodziłam.Byłam pewna, że poczuje się inaczej.- Wiedziałaś, że spodoba mu się bycie wilkiem.- To nie jest trafne określenie.85 - Co tam zaszło?Musiał się domyślić.Jeśli nie on, to jego wyobraznia.Nie wiedziałam, dlaczego chciał, żebym mu topowiedziała prosto w twarz.- Nie twoja sprawa.Odwróciłam się, żeby wejść do środka.- Kitty.- Chwycił mnie za nadgarstek.Zamachnęłam się na niego, ale znieruchomiałam, zanim uderzyłam.To był odruch - ta rękaodwiedziona do tyłu, z palcami zgiętymi jak pazury.Zauważył mój gest; staliśmy tak przez sekundę jak nastop-klatce.W jego spojrzeniu było mnóstwo niewypowiedzianych pytań.Przywiózł tutaj Bena, żebym mogła mu pomóc i utrzymała go przy życiu.Nie żebym się z nimspiknęła.%7ładne z nas się tego nie spodziewało.A teraz Cormac wyglądał na zranionego, w jego rysachwidziałam cierpienie.Ale jeśli chciał, żeby sprawy między nami potoczyły się inaczej, to dlaczego poprostu tego nie okazał i nic nie powiedział? Miał swoją szansę.Dałam mu mnóstwo szans [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •