[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oddział składający się zsześciu ludzi obsadził boczne wyjście, a Omar Ben Sadek zdalszym tuzinem wojowników pospieszył do nas i wziął nas dośrodka, przy czym strażnicy, którzy śledzili cały przebieg zajściaz otwartymi ustami, nie stawiali oporu.Haddedihnowie przedstawiali wspaniaływidok.Zdjęli odzież piel-grzymią i mieli na sobie stroje pustynne.Beduifiskie strzelbyprzewie-sili na ukos przez plecy, a w rękach trzymali długie dzidyo podwój-nych ostrzach.Stali jakby odlani ze spiżu, błyszcząceoczy z wyrazem krnąbrnego szacunku skierowane były nawielkiego szarifa. Aun er Rafiq już od dawna nie siedział naotomanie.Podczas wejścia Haddedihnów zerwał się, fajkawypadła mu z ręki, a oczy z nieskrywanym zdumieniemskierowane były na odważnych przyby-szbw.Początkowo chybanie zrozumiał znaczenia zajścia, ale wkrótce prawdopodobnie zdałsobie sprawę, że cel ich wtargnięcia nie był całkiem pokojowy, bouczynił mimowolny ruch w kierunku bocznych drzwi, ale zarazmusiało mu wpaść na myśl, że ucieczka nie byłaby do pogodzeniaz godnością władcy Mekki.Zatrzymał się więc, by na stojąco i znieporuszoną miną czekać na dalszy rozwój wypadków.W chwilępozniej wycofanie się do komnat byłoby w ogóle niemożliwe,ponieważ Haddedihnowie tymczasem obsadzili wszystkiewyjścia.Wielki szarif był więzniem we własnym domu.Dziwne było zachowanie Ghaniego.Już moje słowa wzbudziłyjego przerażenie, teraz niespodziewane ukazanie sięHaddedihnów, które pokrzyżowało jego plany, jeszcze bardziejwyprowadziło go z równo-wagi.Moze teraz zrozumiał, że sprawaprzybierze zupełnie inny 119 obrót, niż przewidywał, i że popełniłpotężny błąd, kiedy dał się unieść nienawiści.Wciąż jeszczetrzymał mój rewolwer w ręku, ale w swoim wrodzonymtchórzostwie nawet do głowy mu nie przyszło, aby go użyćprzeciwko nam.Wzrok jego pełen strachu przeszukiwał salę.Kogo szukał? Może Munedżiego? Prawdopodobnie.Słowa mojemusiały obudzić w nim obawę, że znalezliśmy ślepca żywym i, żego ocaliliśmy, a do tego zabraliśmy go do Mekki, bywystawiEjako głównego świadka oskarżenia przeciw niemu.Stądto spojrzenie pełne obawy.Ja także obrzuciłem wzrokiem salę, aleMunedżiego tam nie było.A więc Haddedihnowie zostawili go wdomu, chyba dlatego, że chodziło 0 dość niebezpieczną wyprawę inie chcieli narażać starego, słabego człowieka.Zresztą chodziłonie o jego, lecz o nasze uwolnienie.Dostrzegłem wyraz ulgi,który przemknął po twarzy Ghaniego, i dobrze go rozumiałem.Jeszcze nic nie było stracone, mógł zaprzeczyć wszystkiemu,przecież cieszył się u ludzi wielkim szacunkiem, więc mógłsądzić, że mu uwierzą.Zauważyłem nawet coś w rodzaju ukrytej,złośliwej radości w jego wzroku, który skierował na wielkiegoszarifa.~k łatwo jak Haddedihnom było zaskoczyć wielkiegoszarifa, jemu w następnym tygodniu będzie równie łatwo wyrwaćze snu emira.A może nawet jeszcze łatwiej, ponieważdysponował większymi siłami.Spostrzeżenia zmieniały się szybciej, niż mogłem je opisać.Zasko-czenie było tak raptowne i przeprowadzone tak pomistrzowsku, że tylko z góry ułożony i dokładnie omówiony planmógłby to umożliwić.Zgadłem, kto był autorem tego planu. Pdkże Halef to wiedział.Pro-mieniał na twarzy, a oczy jegowędrowały od jednego Haddedihna do drugiego.Szukał syna.Znalazł go i ja także go ujrzałem.Postać jego wysunęla się zpodwójnego szeregu przy wejściu i kroczyła godnie obok nas dostopni, na których stał wielki szarif w postawie wyczeku-Ją~J~Miał tylko miecc u pasa, resztę broni odłożył.Stanąwszy przedwielkim szarifem, przyłożył prawą rękę do piersi, czoła i skłoniłsię 120 nisko.Wszystko to działo się prosto i swobodnie, a jednakz tak szlachetną godnością, że sprawiło mi to ogromną radość.Byłem ciekaw, jak się dalej zachowa, a że wszyscy obecni w saliczekali z zapartym tchem, zapanowała prawie niesamowita cisza.Najbardziej napięty jednak był jego ojciec.Widziałem, żenajchętniej podbiegłby do Kary, by go uściskać.- Emirze, wybacz, - rzekł Kara - że stanęliśmy przed twoimobliczem bez uprzedniego zawiadomienia.Ale pomyśleliśmysobie i chyba nie bez racji, że nie dopuszczono by nas, nawetgdybyśmy się zgłosili.Wielki szarif długo nie udzielał odpowiedzi.Badawczymwzrokiem obserwował młodzieńczą postać, w której wyczuwałosię szacunek i siłę.Jego poważna, surowa twarz złagodniała, aoczy patrzyły prawie przyjaznie, kiedy wreszcie zapytał.- Młody człowieku, co masz mi do powiedzenia?- Emirze, prosimy cię o uwolnienie tych trzech stojących przedtobą mężczyzn.Rysy wielkiego szarifa znowu stały się surowe.- Co też ci przyszło do głowy? Ib, czego żądasz jest niemożliwe.Ci ludzie są oskarżeni o liczne zbrodnie i rozkazuję ci nie zabieraćgłosu przed wysokom sądem.Lecz Kara Ben Halef nie dał się zastraszyć.Odparł odważnie.- Kto waży się oskarżać o niehonorowe czyny dwóch mężczyzn,których najbardziej ze wszystkich ludzi szanuję i kocham?- O jakich ludziach mówisz?Kara wskazał na Halefa i na mnie.- O tych dwóch
[ Pobierz całość w formacie PDF ]