[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To była miłość, najprawdziwsza.Nie powiem jej tegoteraz.Nie mogłem zrobić tego wtedy, a dziś to byłabybłazenada.I wcale nie wiem, czy to jej jest potrzebne.Ona znaprawdę. Dawno malujesz? zainteresował się nagle. Zawsze.Od dziecka coś smarowałam. A ja nawet tego nie wiedziałem pomyślał z żalem. Oczym więc mówiliśmy? Wtedy? O niczym.W ogóle niemówiliśmy.Leżeliśmy w trawach nad rzeką.Trzymaliśmy sięza ręce.Miasteczkowi nas podglądali.Całowałem ją, jakbym zachwilę miał skonać, jakby miało runąć niebo, a nie mogłem jejtak po prostu wziąć i zostawić.Czy rozumiała to wtedy? Tak.Wprzeciwnym razie.tam w nadleśnictwie nie mogłoby się staćto, co się stało.Równie prosto i naturalnie. Już idziesz? odezwała się Baśka niespokojnie, widząc,że on wstaje. Tak. Czy mogłabym coś dla ciebie zrobić? spróbowałajeszcze raz.Czuła, że ogarnia ją lęk o tego mężczyznę, który byłkiedyś jej chłopcem, i nie wiedziała, skąd brał się ten niepokój.Nie było przecież żadnego powodu.Kiedyś spotkali się naMazurach, teraz odwiedzał ją w przejezdzie przez Kraków.Nicwięcej i wystarczająco dużo, żeby się nad tym zastanowić. Nie, Baśka, nie możesz nic dla mnie zrobić odpo-wiedział nieoczekiwanie szczerze, chociaż był pewny, że niepowinien tego mówić.W ogóle nie powinien robić żadnej z tychrzeczy, które właśnie robił.Sam zapisywał swój ślad i dziwił się,że obawa w nim jest głucha i nie może pokonać potrzebywędrówki starym szlakiem.Szukał bowiem odpowiedzi napytanie, dlaczego tamten człowiek umierał odważnie.I musiałją mieć.To nie było mądre, jak wszelkie działanie po czasie.Jak rozum po szkodzie.Jak kurczowe trzymanie sięprzeszłości.Jak niemożność życia jutrem, które jestwarunkiem wszelkiego życia, nadziei, spełnienia, nadającymsens i lad biegnącemu czasowi.Rozdział VIKapitan Korda jadł śniadanie i patrzył przez szybę kawiarni.Naprzeciwko miał ogromną witrynę antykwariatu, gdzie oddłuższego czasu jego Wzrok przyciągała stara naftówka. W Warszawie trudno trafić na taką pomyślał.Dziwaczne, kupujemy znów to, co niedawno jeszcze wy-rzucaliśmy z domów na strychy jak niepotrzebny nikomurupieć.Antykwariat otwierano o jedenastej.Postanowił tu wrócić.Miał sporo wolnego czasu.Pociąg przyszedł do Wrocławia osiódmej rano.Nie należało tak wcześnie zakłócać starszejkobiecie spokoju.Na razie zastanawiał się, czy ten akurategzemplarz naftówki dałby się łatwo przerobić na elektrycznąlampę.,,Dziesiąta będzie w sam raz dobrą porą na wizytę postanowił.Poszedł do Orbisu i kupił sobie powrotny bilet doWarszawy, chociaż było prawdopodobne, że informacjenauczycielki narzucą dalszą trasę.W tej sprawie jednak miałprzekonanie szybkość działania nie przyspieszy ujęciasprawcy zabójstwa zegarmistrza z Bródna.Korzenie tej sprawychyba tkwiły w odległym czasie.Takie przypadki rozwiązuje siękrok po kroku, nieraz lata, dzięki często historycznymbadaniom.Emerytowana nauczycielka, Olga Klimontowicz, niezdradziła zdenerwowania, jak matka bibliotekarki z małegomiasteczka.Jeżeli nawet poczuła się niepewnie, nie dała tegopo sobie poznać.W mieszkaniu był kot i kanarek, dwiehodowle, zdaniem kapitana, wykluczające się wzajemnie, alenie miał odwagi zadać takiego pytania starszej pani, suchej ikostycznej, jeszcze teraz traktującej ludzi jak wychowanków.Apodyktycznie i nieco z góry. Widocznie jej talenty pedagogiczne wystarczają nawet dlapogodzenia kota z ptakiem lub odwrotnie pomyślał kapitanz humorem.Wylegitymował się. Dziękuję rzuciła sucho, wcale nie patrząc na dokument. Nie boję się ludzi.Całe życie zajmowałam sięwychowywaniem ludzi. Tak, ale.nie każdemu i nie wszystko człowiek chciałby czymógłby powiedzieć zauważył kapitan.Uśmiechnęła się pobłażliwie. Nie ma w moim życiu takich spraw, o których niemogłabym z każdym mówić. Pogratulować stwierdził w duchu nie bez współczucia.Musiało to być trudne życie. Pani w czasie okupacji często odwiedzała majątek baronaDonera, prawdą? odezwał się głośno. Owszem.Tam było dziecko.Uczyłam je. Czyje dziecko? Nie wiedzieliśmy, czyje.Pan Kropiwnicki, krewnyDonerów i jednocześnie opiekun majątku za okupacji nie-mieckiej, znalazł małą na szosie, w nocy, obok toru kolejowego.W 1942 roku mogła mieć pięć lat.Twierdziła, że ma pięć lat.Wiedziała, że nazywa się Jola.Nauczycielka zupełnie gładko i bez namysłu, bez żadnychosobistych skojarzeń wymówiła nazwisko zamordowanegoczłowieka z Bródna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]