[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jest potężne jak fala przypływu.Nie!, mówię sobie, odrywam się od twarzy dziewczyny iznów szybko uciskam klatkę piersiową.Jednak aromatjaśminowych perfum uderza mi do głowy i jestem tak bardzojuż osłabiona i oszołomiona, że gdy znów przysysam się dojej warg, instynkt bierze górę.Zamiast wdmuchać powietrze,chciwie zaczynam wchłaniać je do płuc, zasysam corazmocniej i jeszcze raz i jeszcze raz.Czuję energię w żyłach,jednocześnie wzbijam się w powietrze i spadam w otchłań -jak na huśtawce dla dzieci.Po kilku minutach wychwytuję teżcoś słodkiego: esencję jej życia.Staram się powstrzymać, ale nie panuję już nad tym, co siędzieje.Chociaż łzy spływają mi po twarzy, wysysam duszędziewczyny, jej życiowa moc przepływa mi przez usta,słodycz potężnieje i w końcu rozwiewa się, ulatując w eter.Przenika mnie tysiące małych ukłuć, jak gdybym poraziła sięprądem, a pomiędzy naszymi czołami tańczą malutkie, błę-kitne iskierki.Myślę o letnich wyładowaniach, tychdalekich błyskawicach widocznych czasem na nocnymniebie.Często zdarzają się w upały, błyski, po których nienastępują grzmoty.Widzę fale uderzające o brzeg na samotnejplanecie, zagubionej w kosmosie.Rozlegają się cichutkie,srebrzyste dzwony, to głosy gwiazd wyśpiewujących pieśń.Przed oczami staje mi twarz matki.Wygląda inaczej, niż jązapamiętałam.Ma gładką, szklistą i lśniącą skórę, a w jejtęczówkach migoczą światła kosmosu.Jej włosy są ciemne,takie same jak moje, utkane z próżni, a przez ich lokiprzemykają komety.Mama otwiera usta, jednak nie wydajeżadnego dzwięku.To bez znaczenia, mogę czytać z jejgwiazdzistych warg.Jeszcze nie teraz, Seraphino.Jeszcze zawcześnie.Fioletowe światełka stopniowo bieleją i poruszają się zjeszcze większą prędkością niż kiedykolwiek.Uświadamiamsobie boleśnie dobitnie, że bardzo się przeliczyłam.Jeszczenigdy nie przejęłam ciała, które byłoby w tak złym stanie i takbliskie śmierci.Fale koszmarnego bólu przenikają mojepołamane kończyny, chociaż czuję, że nieśmiertelna duszapowoli je ulecza.Przekręcam się na drugi bok.Moje stareciało obróciło się już w popiół i pofrunęło z wiatrem.Do mojej świadomości przebija się odległy ryk syren.Muszę się stąd wydostać, zanim przyjedzie policja.I muszęodzyskać torbę - jest tam dowód z imieniem wymyślonymprzez Cyrusa, a także księga, która nigdy nie może wpaść wludzkie ręce.Nie zważając na miękkość w kolanach, zmuszam się dowstania i robię pierwszy, niepewny krok naprzód.Jeszczetylko kilka kroków.Robi mi się niedobrze od smrodu krwi ibenzyny, więc znowu opadam na kolana - i właśnie wtedyzauważam, że obok stoi Taryn i cały czas mi się przygląda.Mam zawroty głowy i wpadam w panikę.Jak wielewidziała? Staram się ją zawołać.Ale migające światła policjiwyjeżdżającej zza rogu płoszą ją i ucieka z alejki.Zmuszamsię do ruchu.Muszę dotrzeć do żurawia i odzyskać torbę.Jednak znów przegrywam z bólem, który powala mnie naziemię.Przez chwilę jeszcze trzepoczę powiekami, po czymtonę w ciemnościach.Rozdział 9Fluorescencyjne światła przebijają przez moje ja-snoróżowepowieki.Powietrze wypełnia ostry zapach środkówantyseptycznych.Gdzieś na skraju świadomości czujęprzerażenie, wiem, że coś jest nie tak, ale nie pamiętam już,dlaczego tak się boję.Ostrożnie otwieram oczy.Za oknamiwidzę mgliste popołudnie: słońce z trudem przedziera sięprzez mleczną masę i oblewa blaskiem palmy.Zwykafelkowanego korytarza dobiega mnie stłumiony odgłosgłosów, szczękania wózków i stukania obcasów.Sięgam do skroni.Mam tam bandaż i okrągłe czujnikipołączone z kablami.Dotykam włosów, których luzne puklesięgają mi ledwo do ramion.Co jest.? Potrząsam głową,usiłując oczyścić myśli z obezwładniającej paniki, którejpowoli zaczynam ulegać.Na moim opalonym ramieniuwidnieje biała, plastikowa bransoletka z napisem: KaileyMorgan, K, lat 16"
[ Pobierz całość w formacie PDF ]