[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Przepraszam za brak szacunku dla starszego stopniem, sierżancie.To się już niepowtórzy.Stark przeniósł wzrok na podoficera z trzeciej.- Zadowolony?Tamten jednak pokręcił tylko głową, zupełnie jak byk zapatrzony w czerwoną płachtę.- Ona.- Pytałem, czy zadowoliły pana przeprosiny złożone przez kapral Gomez - zapytałEthan, podnosząc głos.Ton, jakim wypowiedział te słowa, musiał się przebić przez bariery gniewu.Sierżant ztrzeciej wybełkotał coś, a potem zamilkł.Jego wzrok spoczął na baretkach zdobiących pierśEthana.Zmrużył oczy, odcyfrowując nazwisko wypisane na drugiej kieszeni.- Ty jesteś Stark? No to okay.- Zaciskając zęby, skinął szybko głową.- Skoro tobietak na tym zależy.- Odwracając się raptownie, ruszył w stronę swojego stolika.A w każdymrazie usiłował to zrobić.Nienawykły do poruszania się w niskiej grawitacji wyleciał wpowietrze płaskim łukiem, jakby zamierzał doskoczyć na swoje miejsce.- Chodzcie - zawołałw locie do swoich podwładnych.- Znajdziemy sobie inną budę.%7łołnierze z trzeciej dywizji opuścili lokal, starając się wyglądać groznie i godnie.Gomez odprowadzała ich wzrokiem ostrym jak promienie celowników laserowych.- Dlaczego kazał mi pan przepraszać tego wielkiego tłustego.Jeszcze raz uniósł rękę, tym razem otwartą dłonią w kierunku Anity.- Nie możesz obrażać podoficera na oczach jego podwładnych.Koniec, kropka.Comprendo?Cały żar ulotnił się z jej oczu w ułamku sekundy.- Cholera - usiadła, unikając wzroku Starka.- Przepraszam, sierżancie.Powinnam otym pomyśleć.- Owszem, powinnaś.Masz szczęście, że się wycofał, zamiast dać ci nauczkę.- Akurat, sierżancie - prychnął Murphy.- Podwinął ogon, bo przeczytał pańskienazwisko.- Wątpię.Nie znam go.- Ale on zna pana - wtrącił Chen.- Wszyscy pana znają.Ma pan niezłą reputację.- Pieprzenie - zbył go Stark.- Jestem tylko zwykłym sierżantem.- Jest pan sierżantem, który zapobiegł przerwaniu linii obrony, gdy nieprzyjacielprzeprowadził kontrnatarcie - poprawiła go Billings.- Jest pan sierżantem, który nie zawahałsię pozostać na terytorium wroga, by ocalić resztę plutonu.Wszyscy o tym wiedzą, nawet tegłąby z trzeciej dywizji.Ci, których nie było wtedy na Księżycu, widzieli wszystko w wizji.- I co z tego? - zapytał Ethan.- Wykonywałem tylko swoją robotę.- Zrobił pan znacznie więcej, niż było trzeba - zapewnił go Murphy.- Sierżancie,ilekroć trafiamy do baru, chłopaki z innych jednostek, jak tylko się dowiedzą, że jesteśmy ztrzeciej drużyny, chcą nam stawiać drinki w zamian za opowieści o panu.- Jaja sobie ze mnie robisz.- Skąd, sierżancie.- Murphy pochylił głowę, by nikt nie mógł dostrzec, że sięzaczerwienił.- Do cholery, byłem naprawdę dumny z tego, że służę w pańskiej drużynie.Jestpan kimś w rodzaju bohatera.- Pieprzenie.- Stark rozejrzał się po barze z udawaną odrazą.- Już wy, małpoludy,wiecie to najlepiej.Bohater to palant, który przypadkowo znajduje się w odpowiednimmiejscu i odpowiednim czasie.- I robi, co trzeba - dorzuciła Anita.- No dobra.Zrobiłem, co trzeba.I co z tego?- Gdyby pan tego nie zrobił - zauważył Chen - już byśmy nie żyli.- Może tak, a może nie.Podziękowaliście mi za to już jakiś czas temu.Co doceniam.Ale ani słowa więcej na ten temat.- Dobrze, sierżancie - zgodziła się Billings.- Ale i tak tego panu nie zapomnimy.- Obawiam się, że będzie mi to ciążyło do końca życia.- Stark rozejrzał się, potemskupił ponownie wzrok na swoich podwładnych.- Chyba nie powinienem był was wysyłać doZewnętrznego Miasta tej nocy.Za dużo tutaj nowych.- Owszem - przyznał Murphy.- I wszyscy szukają zaczepki, sierżancie.Chyba jeszczenigdy nie brali udziału w prawdziwej walce.- Nie brali - potwierdził Ethan.- Ale wkrótce wezmą.Jeśli to, co do mnie dotarło, jestprawdą, czeka ich najstraszliwsza z bitew.Dlatego trzymajcie się od nich z dala.Niedługozbiorą takie bęcki, że sami spokornieją.- Chyba powinniśmy wracać do koszar - stwierdziła Billings.- Chociaż zrobiło się tamtrochę ciasno.Muszę dzisiaj spać na podłodze.- Jeśli chcesz, przyjmę cię na swoją pryczę - zasugerował Chen.- Możesz sobie o tym pomarzyć, ziemski szczurze.Gdy pozostali zaczęli się zbierać do wyjścia, Stark pochylił się nad Gomez.- Wiesz może, gdzie jest Mendoza?- Tak, sierżancie.Po drodze skręcił do baru Patton.Zdaje się, że prowadzi tamfilozoficzne, jeśli dobrze zapamiętałam, dysputy z gościem, do którego należy ta buda.- Dzięki.- Wskazał głową resztę drużyny.- Będziesz potrzebowała pomocy, żeby ichbezpiecznie doprowadzić do koszar?- Nie, sargento.Przecież to rzut beretem stąd.Stark wrócił na ulicę, mimowolnie rzucając okiem w górę.Nie patrz w tamtą stronę.Po co to robisz? Są tam wyłącznie kamienne sklepienia albo stalowe kratownice, a nad nimigwiazdy, Słońce, w które nie sposób spojrzeć, i Ziemia, którą można sobie pooglądać, ale nicwięcej, HUD wyśle ci ostrzeżenie, gdyby coś spadało.Zabawne, jak życie człowieka może sięzmienić.Tam, na dole, nigdy bym nie pomyślał o czymś takim.Skręcił w lewo i ruszył kuobrzeżom miasta.Kilka minut pózniej znalazł się w głębi szerokiego tunelu, tak charakterystycznego dlatej części kolonii.Stanął pod neonem migającym czerwienią, bielą i błękitem, którego zwojeukładały się w nazwę Patton.Blask bijący z szyldu ledwie oświetlał środek tunelu, którympłynęły strumienie ludzi i - sporadycznie - wózków elektrycznych.W miejscach, do którychcywilbanda rzadko zagląda, nikomu nie chce się wymieniać żarówek, nie mówiąc już oukładaniu kabli zasilających, pomyślał.Oparł się o tłoczone płyty metalu, z których zrobionabyła fasada baru, i zapatrzył w migający kolorami neon, czekając, aż z drzwi wyłoni sięznajoma sylwetka żołnierza.- Mendoza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]