[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Witaj, Nell.Widzę, że potrafiłaś się całkiem wygodnie urządzić.To była odrażająca uwaga.Nell zesztywniala.Trzeba było coś powiedzieć, lecz nie mogła zebrać myśli.Oczy Jane, pełne urągającej złośliwości, nie dodawały jej odwagi.Wyciągnęła rękę do powitania.— Nie bardzo rozumiem, o co ci chodzi — powiedziała.— O to wszystko.Mieszkanie jak pałac, przystojny lokaj, dobrze płatna kucharka, bezszmerowa służba, prawdopodobnie francuska pokojówka, woda do kąpieli z najmodniejszymi olejkami i solami, pięciu, a może sześciu ogrodników, luksusowe limuzyny, kosztowne stroje i, jeśli się nie mylę, prawdziwe perły! Czy bardzo cię to wszystko cieszy? Jestem pewna, że tak.— Powiedz mi coś o sobie — rzekła na to Nell, siadając obok Jane na sofie.Oczy Jane zwęziły się.— To bardzo zręczna odpowiedź.I w pełni sobie na nią zasłużyłam.Przepraszam cię, Nell.Zachowałam się nieludzko.Lecz weszłaś tutaj jak łaskawa królowa, a cudza łaskawość zawsze wyprowadza mnie z równowagi.Wstała i zaczęła przechadzać się po pokoju.— A więc to jest dom Vernona — powiedziała, łagodniejąc.— Nigdy przedtem go nie widziałam.Słyszałam jedynie, co Vernon o nim mówił.— Milczała chwilę, a potem zapytała szorstko: — Jak wiele tu zmieniliście?Nell wyjaśniła, że w miarę możliwości starali się zachować poprzedni wygląd.Zasłony, pokrycia mebli, dywany i tak dalej są oczywiście nowe: stare były zbyt zniszczone.No i dodano kilka bezcennych mebli.George kupił je, bo uznał, że harmonizują z całością.Oczy Jane przez cały czas spoczywały na niej nieruchomo.Nell czuła się nieswojo, nie potrafiła rozszyfrować ich wyrazu.Nim skończyły wymieniać uwagi o domu, wszedł George i wszyscy troje udali się na lunch.Najpierw rozmawiano o Serbii, o kilku tamtejszych wspólnych przyjaciołach.Potem o sprawach Jane.George nawiązał delikatnie do jej głosu, do żalu, który czuje z tego powodu, żalu, który niewątpliwie czują wszyscy, nie tylko on.Jane nie sprawiała wrażenia zbyt zmartwionej.— Och, to moja wina — powiedziała.— Brałam się za śpiewanie utworów, do których mój głos nie jest stworzony.Sebastian Levinne, mówiła dalej, to wspaniały przyjaciel.Chce obsadzić ją w głównej roli w teatrze w Londynie, lecz ona najpierw wolałaby nauczyć się sztuki aktorskiej.— Śpiewanie w operze oczywiście też wymaga tego typu umiejętności, lecz to jeszcze nie wszystko.Mam przed sobą tyle do nauczenia, że wspomnę tylko o ustawieniu głosu, o dykcji.Teatr wymaga od aktora więcej subtelności, zachowania umiaru, tu nie można pozwalać sobie na zbyt szerokie gesty, na zbytnią impulsywność.Dodała, że następnej jesieni planuje wystąpić w Londynie w teatralnej wersji Toski, po czym przeszła do rozmowy o Możnych Opactwach.Oboje z George’em przedyskutowali plany i pomysły związane z całą posiadłością, przy czym George bez przerwy podkreślał swoją rolę jako właściciela ziemskiego.Ani w oczach Jane, ani w jej głosie nie było śladu kpiny, lecz mimo to Nell czuła się skrępowana.Niechby George przestał się wreszcie popisywać.Niechby się przestał pysznić Możnymi Opactwami tak, jak gdyby on i jego przodkowie żyli tu od wieków.Po kawie wyszli na taras, lecz niebawem George został wezwany do telefonu.Rzuciwszy słowo przeprosin, zostawił je same.Nell zaproponowała spacer po ogrodzie, a Jane przystała na to z przyjemnością.— Chciałabym wszystko zobaczyć — powiedziała.Ona chce zobaczyć dom Vernona, pomyślała Nell.To dlatego tu przyjechała.Niech jej będzie.Vernon i tak nigdy nie znaczył dla niej tyle, ile znaczył dla mnie!Gorąco pragnęła dowieść swojej słuszności, udowodnić Jane… Co udowodnić, tego sama dokładnie nie wiedziała, lecz czuła podświadomie, że Jane ją osądza, co więcej, że ją potępia.Szły wzdłuż długiego klombu, na którym teraz, na tle starych, czerwonych murów, wesoło jaskrawiły się michałki.Nell nagle przystanęła.— Jane.Chcę ci powiedzieć… chcę wyjaśnić… — przerwała, próbując zebrać się w sobie.Jane rzuciła jej szybkie, badawcze spojrzenie.— Pewnie myślisz o mnie bardzo źle… tak prędko wyszłam za mąż…— Ależ skąd — odparła Jane.— To było bardzo rozsądne.To nie tak, pomyślała Nell.Ona chce mnie zbyć byle czym.— Uwielbiałam Vernona, tak, uwielbiałam.Kiedy zginął, serce rozdzierało mi się z bólu.Mimo to wiedziałam, byłam przekonana, że on sam nie życzyłby sobie mojego smutku.Zmarli nie chcą, byśmy byli smutni…— Skąd wiesz?Nell popatrzyła na nią zaskoczona.— Głosisz wygodne poglądy — powiedziała Jane.— Zmarli chcą, abyśmy byli dzielni, nie tracili ducha i tak dalej.Nie życzą sobie żadnych łez.Tak mówią wszyscy, lecz ja nie potrafię pojąć, skąd się bierze w ludziach ta ich ufna wiara.Przypuszczam, że oszukują sami siebie, by łatwiej im było żyć.Żywi bywają różni.Nie wszyscy chcą tego samego, więc może podobnie jest z umarłymi.Są na pewno setki samolubnych zmarłych (jeśli w ogóle istnieją jacyś zmarli), którzy są tacy sami, jacy byli za życia.I na pewno daleko im do wspaniałego altruizmu.Przynajmniej na początku.Śmiech mnie ogarnia, kiedy widzę, jak pogrążony w smutku wdowiec obżera się nazajutrz po pogrzebie i zapewnia uroczyście, że jego Mary nie chciałaby, by się umartwiał.Skąd on o tym wie? Mary może właśnie lamentuje i zgrzyta zębami, widząc, jak jej mąż używa sobie jak zwykle, jak gdyby ona nigdy nie istniała.Za życia tuziny kobiet robią wokół siebie zamieszanie.Dlaczego miałyby zmienić swój charakter po śmierci?Nell milczała.Nie mogła zebrać myśli.— To nie znaczy, że Vernon miałby być taki sam — kontynuowała Jane.— On istotnie mógłby nie chcieć, żebyś nosiła po nim żałobę.Ty to wiesz najlepiej, bo ty znałaś go tak jak nikt inny.— Tak — podchwyciła czym prędzej Nell.— Właśnie tak.Wiem, że życzyłby mi szczęścia, i wiem, że podobałoby mu się, że tu jestem.On chciał za życia, żebym miała Możne Opactwa.— On chciał mieszkać w nich razem z tobą.A to co innego.— Tak, co innego, lecz także moje życie z George’em nie jest takie, jakie byłoby z nim.Och, Jane, tak bardzo chcę, żebyś mnie zrozumiała.George jest kochany, lecz on nie jest i nigdy nie będzie dla mnie tym, czym był Vernon.Zapadło długie milczenie.Przerwała je Jane:— Jesteś szczęśliwą kobietą, Nell.— Czyżbyś myślała, że ja naprawdę kocham ten cały przepych? Dla Vernona rzuciłabym wszystko w jednej chwili!— No, nie wiem.— Jane! Ty…— Tobie tak się zdaje, lecz ja… ja mam pewne wątpliwości.— Już raz to zrobiłam.— Nie, ty tylko przestałaś myśleć o dostatniej przyszłości.To co innego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •