[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lekko niedomagały, narzekając na bóle całego ciała, ale nic nie mogło powstrzymać ich od korzystania z życia.Stare babska, ale zdecydowanie nie domatorki.Marple rozpoczęła swoje dochodzenie:Piętnastu pasażerów łącznie z nią i panią Sandboume.Na tę wycieczkę została posłana celowo, a więc przynajmniej jeden z uczestników wycieczki mógł mieć dla niej jakieś znaczenie.Albo jako źródło informacji, albo jako morderca, który zabił lub właśnie się do tego przygotowywał, albo ktoś związany z prawem.Po panu Rafielu wszystkiego można się było spodziewać.Marple musiała wszystkich dokładnie zbadać.Z prawej strony zapisała w notesie nazwiska tych osób, które mogłyby być ważne z punktu widzenia pana Rafiela, z lewej - nazwiska, które stanowiły dla niej źródło informacji, z posiadania których może nawet same te osoby nie zdawały sobie sprawy.A może raczej, jeśli nawet je posiadały, nie wiedziały, że mogą być użyteczne dla niej lub dla pana Rafiela lub dla sprawiedliwości przez duże „S”.Na końcu notesu umieściła nazwiska, które kojarzyły się jej z St.Mary Mead.Cokolwiek by to było, może okazać się, że ma jakieś znaczenie.Już nie raz się to sprawdzało.Dwie pozostałe panie podróżowały oddzielnie.Obydwie około sześćdziesiątki.Jedna doskonale wyglądająca, dobrze ubrana, kobieta o wyraźnie wysokim o sobie mniemaniu i chyba tak odbierana przez innych, o glosie donośnym i dyktatorskim.Podróżowała z kuzynką osiemnaste czy dziewiętnastoletnią, która zwracała się do niej: „ciociu Geraldine”.Jak zauważyła Marple, kuzynka doskonale radziła sobie z władczością ciotki.Inteligentna i atrakcyjna dziewczyna.Miejsce po przeciwnej stronie Marple zajmował potężny mężczyzna o kwadratowych ramionach i nieco niechlujnym wyglądzie.Twarz miał taką, jakby natura chciała uczynić ja owalną, lecz ta przeciwstawiła się, tworząc potężną szczękę.Duża głowa pokryta była siwiejącymi włosami, a bujne brwi poruszały się to w górę, to w dół, w rytm wypowiadanych słów.Uwagi, które wypowiadał wybuchały seriami przypominającymi szczekanie psa.Jego sąsiad był wysokim, ciemnym obcokrajowcem, który poruszał się nerwowo, gestykulując rękami.Mówił bardzo specyficznym rodzajem angielszczyzny, często wtrącając zdania w języku francuskim i niemieckim.Gruby mężczyzna świetnie dostosowywał się do tych zmian, szybko przeskakując na odpowiedni język.Spojrzawszy jeszcze raz na nich uważnie, Marple doszła do wniosku, że mężczyzna z bujnymi brwiami to profesor Wanstead, a nerwowy współtowarzysz to pan Caspar.Patrząc z jaką siłą i jak zawzięcie pan Caspar przemawia, zastanawiała się, o czym tak żywo dyskutują.Miejsce przed nimi zajmowała następna starsza pani.Był to ten typ kobiet, który zawsze wyróżniał się w tłumie.Ciągle piękna.Ciemnoszare włosy miała wysoko upięte i zaczesane do tyłu tak, że odsłaniały czoło.Głos niski, czysty o nieco ostrym tonie.„To jest osobowość - pomyślała Marple.- Ktoś.Tak, na pewno była kimś.Przypomina mi panią Emily Waldron” - stwierdziła.Emily Waldron prowadziła Oxford College, będąc jednocześnie znaczącym naukowcem.Marple spotkała ją kiedyś i nigdy nie mogła tego zapomnieć.Wróciła do badań nad pasażerami.Dwa małżeństwa: jedno amerykańskie w średnim wieku - ona gadatliwa, ale sympatyczna, on spokojnie godzący się na wszystko - zapaleni turyści; druga para, również w średnim wieku.Mężczyznę Marple bez wahania zakwalifikowała jako emerytowanego wojskowego.Na liście zaznaczyła ich: pułkownik i pani Walker.Za jej plecami siedział wysoki, szczupły mężczyzna posługujący się technicznym słownictwem, prawdopodobnie architekt.Nieco dalej - dwie panie w średnim wieku podróżujące razem.Dyskutowały nadprogramem wycieczki, zastanawiając się, jakie przewidziano atrakcje.Jedna ciemna i szczupła, druga jasna, mocno zbudowana, o twarzy, którą Marple gdzieś już widziała, ale nie mogła sobie przypomnieć, gdzie i kiedy.Może przypominała jej kogoś, z kim zetknęła się na spotkaniu towarzyskim lub z kim jechała pociągiem? Nic innego nie przychodziło jej do głowy.Został jej jeszcze tylko jeden pasażer.Młody, dwudziestoletni mężczyzna, z masą bezładnych czarnych włosów, ubrany w strój odpowiedni do jego wieku; obcisłe dżinsy, sweter polo.Z zaciekawieniem patrzył na kuzynkę władczej damy.Ona wyraźnie odwzajemniała jego zainteresowanie.Byli jedyną parą młodych ludzi w autokarze.Na lunch zatrzymali się w przyjemnym hotelu nad rzeką.Na popołudnie zaplanowano zwiedzanie Blenheim.Marple znała już to miejsce, więc postanowiła oszczędzać” nogi i jedynie napawać się widokiem pięknych ogrodów.Nim dotarli do hotelu, większość pasażerów już się poznała.Zawdzięczali to pracowitej pani Sanbourne, ciągle aktywnej i nigdy nie znużonej swoimi obowiązkami przewodniczki.Organizowała małe grupki zapoznawcze, samotnych zachęcała słowami: „Proszę koniecznie poprosić pułkownika Walkera, aby opisał pani swój ogród.Posiada wspaniałą kolekcję fuksji”.Dzięki tym niewinnym uwagom potrafiła zespolić ludzi i umilić im wspólny pobyt.Marple przyporządkowała już wszystkie nazwiska odpowiednim osobom.Tak jak przewidywała, profesor Wanstead okazał się panem z bujnymi brwiami, a pan Caspar jego rozmówcą.Władcza dama to pani Fiseley-Porter, a jej kuzynka to Joanna Crawford.Młody mężczyzna to Emlyn Price.Zauważyła, że tych dwoje młodych miało ze sobą wiele wspólnego.Rozmawiali między innymi na temat sztuki, ekonomii i polityki.Dwie starsze panie, które określiła mianem starych babsk, szczebiotały o artretyzmie, reumatyzmie, dietach, lekarzach, sposobach leczenia, tych sprawdzonych i tych domowych, skutecznych, gdy wszystko inne zawiedzie.Wspominały też podróże po Europie, które odbyły w przeszłości.Hotele, agencje turystyczne, aż wreszcie okręg Somerset, gdzie mieszkały panie Lumley i Bentham i gdzie trudności ze znalezieniem odpowiedniego ogrodnika wydawały się nie do pomyślenia.Dwie panie w średnim wieku to pani Cooke i pani Barrow.Marple ciągle miała wrażenie, że gdzieś już widziała panią Cooke, ale nadal nie mogła sobie przypomnieć gdzie.Może to tylko wrażenie, ale zauważyła, że obie panie wyraźnie unikają jej.Oddalały się, jak tylko się do nich zbliżyła.Oczywiście, to wszystko mogło jej się tylko wydawać.Piętnaście osób, z których co najmniej jedna była dla niej ważna.W rozmowach towarzyskich wymieniała nazwisko pana Rafiela, obserwując reakcje, ale nikt nie zwrócił na to nawet najmniejszej uwagi.Pani Elizabelh Temple, ta przystojna kobieta, była dyrektorką szkoły dla dziewcząt.Nikt nie wyglądał na mordercę, z wyjątkiem może pana Caspara, ale wyrażenie to wynikało raczej z jej uprzedzenia do obcokrajowców.Szczupły, młody człowiek to Kichani Jameson, architekt.„Może jutro pójdzie lepiej” - pocieszała się Marple
[ Pobierz całość w formacie PDF ]