[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Majątek? Samotny Dom? Zapisany jest na kuzyna.Ale wątpliwe, by kuzyn marzył o posiadaniu bardzo zniszczonego i na dodatek zadłużonego domu.Dla niego nie jest to nawet dom rodzinny.Pamiętaj, że on nie jest z Buckleyów! Musimy koniecznie obejrzeć sobie pana Vyse, ale wydaje mi się, że dużo nam z tego nie przyjdzie.Potem jest ta pani, ta przyjaciółka, ze swoimi dziwnymi oczyma i wyglądem zagubionej Madonny.- Wiesz, na mnie zrobiła to samo wrażenie! - zdziwiłem się.- Jaki ona ma w tym interes? Powiada, że Nick jest kłamczuchem.C’est gentille, ça8! Dlaczego to mówi? Czyżby obawiała się czegoś, co z kolei mogłaby nam powiedzieć Nick? Czy ma to jakiś związek z samochodem? Czy też użyła samochodu jako pretekstu, a w rzeczywistości obawia się czegoś zupełnie innego? Czy ktoś majstrował przy samochodzie, a jeżeli tak, to kto? I czy ona wie o tym? Potem jest ten przystojny blondyn, ten pan Lazarus.Jaka jest jego rola? Z tym swoim wspaniałym samochodem i ze swoimi pieniędzmi! Czy on jest w jakiś sposób zamieszany w tę dziwną sprawę? Jeżeli idzie o kapitana.- Co do niego, nie mam żadnych podejrzeń - przerwałem.- Jego jestem zupełnie pewny.To prawdziwy dżentelmen.- Oczywiście.Jestem przekonany, że uczęszczał, jak to się u was mówi, do ”odpowiednich szkół”.Na szczęście jako cudzoziemiec nie mam tych waszych okropnych przesądów i mogę się zdobyć na bezstronność.Jednakże przyznaję, że trudno byłoby mi uwierzyć, że kapitan Challenger ma coś wspólnego z tą sprawą.- Naturalnie, że nie - powiedziałem z przekonaniem.Poirot patrzył na mnie w zamyśleniu.- Wiesz, Hastings, twoja obecność działa na mnie w przedziwny sposób.Ty zawsze kierujesz swoje podejrzenia na tak oczywiście fałszywy trop, że wprost kusi mnie, żeby iść w przeciwnym kierunku.Należysz do tych absolutnie uczciwych, łatwowiernych i porządnych ludzi, których każdy łajdak potrafi nabrać.Należysz do tych, którzy kupują akcje nie istniejących kopalni złota czy złóż nafty.Z takich jak ty, oszuści całego świata żyją i zarabiają na swój codzienny chleb.Wiesz co? Zajmę się tym kapitanem Challengerem.Wzbudziłeś we mnie głębokie wątpliwości co do jego osoby.- Poirot! - krzyknąłem zdenerwowany.- Gadasz straszliwe głupstwa! Człowiek taki jak ja, który obijał się przez lata po całym świecie!.- Nigdy niczego się nie uczy - dodał Poirot ze smutkiem.- To rzecz zadziwiająca.Ale cóż.tak już jest.- Czy wyobrażasz sobie, że potrafiłbym rozwinąć moje ranczo w Argentynie, gdybym był takim sakramenckim durniem, za jakiego mnie uważasz?- Nie złość się, mon ami.Wiem, że rzeczywiście znakomicie prowadziliście to ranczo, ty i.twoja żona.- Bella - odpowiedziałem - zawsze liczy się z moim zdaniem.- Jest to kobieta pełna wdzięku i rozumu - rzekł Poirot.- Nie sprzeczajmy się, przyjacielu! O, widzisz, doszliśmy do garażu Mottsa.O ile pamiętam, jest to właśnie ów garaż, o którym wspominała nam panna Buckley.Kilka pytań zaraz nam wyjaśni tę całą sprawę z samochodem.Weszliśmy do garażu i Poirot przedstawił się, nadmieniając jednocześnie, że został tu skierowany przez pannę Buckley.Najpierw postawił kilka pytań dotyczących ewentualnego wynajmu samochodu i niepostrzeżenie przeszedł na temat uszkodzeń samochodu Nick.Właściciel garażu natychmiast się ożywił.To najdziwniejsza rzecz, jaka mu się przydarzyła w jego długoletniej praktyce.Niestety, nic się na ty nie znam, a Poirot chyba jeszcze mniej ode mnie.Ale jedno zrozumieliśmy z całą pełnością.A mianowicie, że ktoś rozmyślnie uszkodził wóz.I że nie zabrało mu to ani wiele czasu, ani wysiłku.- A więc, co do tego mamy absolutną pewność - stwierdził Poirot, gdy oddalaliśmy się od garażu.- Mała Nick miała rację, a ten twój bogaty Lazarus się mylił.Powiadam ci, mój przyjacielu, że to wszystko razem zaczyna być bardzo interesujące.- Co robimy dalej?- Idziemy na pocztę i wysyłamy depeszę, jeżeli nie jest jeszcze za późno.- Depeszę?- Tak jest, depeszę.Poczta była jeszcze czynna.Poirot wypisał na blankiecie tekst depeszy i wysłał ją.Nie udzielił mi żadnych informacji co do jej treści.Wiedziałem, że czeka, bym go zapytał, wobec czego oczywiście milczałem jak zaklęty.- To fatalnie, że jutro jest niedziela - odezwał się, gdyśmy się zbliżali do hotelu.- Nie będziemy mogli zobaczyć się z panem Vyse przed poniedziałkiem.- Mógłbyś pójść do niego do domu.- Oczywiście, ale tego właśnie wolałbym uniknąć.Chciałbym przede wszystkim zasięgnąć jego porady prawnej i w ten sposób wyrobić sobie o nim zdanie.- Rozumiem - zamyśliłem się.- To byłoby najlepsze.- Odpowiedź na jakieś mało ważnie pytanie mogłaby nam nasunąć szereg nowych ewentualności.Jeżeli na przykład pan Charles Vyse znajdował się w swoim biurze o godzinie dwunastej trzydzieści, to przynajmniej będziemy wiedzieli, że nie on oddał strzał do swojej kuzynki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]