[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Następnego dnia, w środę, Leo przyjeżdża na chwilę dodomu, zdaje raport Natalii, widzi Cassie przez uchylone drzwido sypialni, och, biedna Cassie, udręka na twarzy, nie spała,zaschnięte łzy na jej pięknej twarzyczce, Natalia jej dogląda,pilnuje.Ona nie może wychodzić z domu, nie pozwól jejwyjść, musimy ją chronić.Idz, Leo, idz, idz obserwować Ter-ry'ego, zobacz, czy dziś w nocy znów to zrobi.- Hej, ty.Hej! Mówię do ciebie!Odwraca się i wychodzi z domu, zdał już raport Natalii,widział Cassie, ale z nianie rozmawiał.Gwendolyn.Gwendolyn Lakę, ta kuzynka.To jej dom, ale nigdy jej tunie ma, zawsze gdzieś za granicą.Ale teraz tu jest, jest tu już425 ponad tydzień.Picie i narkotyki, Ellie, chłopak o imieniuBrandon, Gwendolyn i czasami Cassie.No i proszą, oto i ona,ta Gwendolyn, drogie ciuchy i wymyślna fryzura, wysiada zeswojego porsche, zarzuca torebkę na ramię.Wygląda jak Cas-sie, ale nie jest miła, nie jest dobra.Cięta, opryskliwa.Roz-gniata butem niedopałek papierosa i patrzy na niego, nigdy naniego nie patrzy, ale teraz się przygląda.- Leo, tak? Masz może pojęcie, co tu się, kurwa, dzieje?W moim domu? Co się, u diabła, stało Cassie?Nie odpowiada, w ogóle rzadko się odzywa, nie mówi nagłos, nie umie tak dobrze mówić, wzrusza ramionami i ruszadalej.- Czy one, kurwa, nie mają własnego domu po drugiejstronie miasta?Koslenko patrzy mi w oczy.Kiwam głową, jakbym jużwiedział o wszystkim, co właśnie od niego usłyszałem.TerryBurgos dostarczył najlepszej możliwej przykrywki dla spiskuNatalii, który miał zatuszować fakt, że Ellie została zabitaprzez Cassie.Wpadł w morderczy szał i zamordował czteryprostytutki.Biorąc pod uwagę to, co zrobił Burgos, nikt niemógł podejrzewać, że Ellie została zamordowana przez kogośinnego.Być może spojrzelibyśmy inaczej na ostatnie morderstwo,gdybyśmy mieli po temu sposobność.Ale Natalia poprosiłaprokuratora okręgowego o wycofanie ze sprawy zarzutówzwiązanych z zabójstwem jej córki, a prokurator okręgowy ażsię palił do spełnienia życzenia jednego ze swych najważniej-szych sponsorów.A ja pozwoliłem mu to zrobić.To coś, z czym będę musiałżyć.Ale teraz, w tej chwili, muszę to wykorzystać do zdo-bycia przewagi.Koslenko myślał, że to zrobiłem, bo praco-waliśmy razem.Myślał, że byłem częścią spisku.- Rozu.miesz? Roz.zumiesz?Zmuszam swoją twarz, żeby się wykrzywiła w łagodnym426 uśmiechu.Rozumiem.Chce, żebym poznał całą historię, bowie, że mam kontynuować to, co on zaczął.- Fred.Fred - mówi.- Rozu.rozu.- Fred Ciancio - przerywam mu.- Ten ochroniarz.Wpu-ścił cię do tamtego budynku.Koslenko obraca głowę, rozgląda się dookoła.Sprawdzacoś.Nie mam pojęcia, czego szuka.- Ona mówiła.nie.nie mów mu.Klucze.Tylko.klucze.- Pani Bentley - potwierdzam.To ma sens.Kobieta z ta-ką fortuną i zapewne z jakimiś koneksjami z rosyjskimi oli-garchami oraz z wpływami tutaj, w mieście, potrafiła znalezćsposób, by dotrzeć, do kogo chciała.To nic dziwnego, żebyły strażnik więzienny, taki jak Ciancio, utrzymywał kon-takty z więzniami z niezbyt wzniosłych pobudek.To zdarzasię ciągle.A w więzieniu zawsze się znajdzie paru ludzi zkomradski - rosyjskiej mafii.- Nic nie powiedziałeś Fredowi? - pytam.- W takim ra-zie.jak się dowiedział?Mówię to współczującym tonem, tak jakbym był równiezawiedziony jak Koslenko, że Ciancio domyślił się prawdy.- Po.licja.Gliny.Gliny potem.- Domyślił się pózniej, kiedy policja zjawiła się w budyn-ku Sherwood Center.Racja.Oczywiście.To ma sens.- Słuchaj, Leo.Przerywam w pół słowa, bo słyszę to samo co Koslenko.Jakiś hałas nad nami.Odgłos tłuczonego szkła.Ktoś się wła-muje do budynku od frontu.Cholera.Patrzę na Leo, potem znów na sufit.Przerażony Koslenko wpatruje się we mnie, jeszcze moc-niej wciska lufę w ucho Shelly.Jakieś drzwi z impetem uderzają o ścianę.To drzwi naschody prowadzące w dół.- Oni się nie liczą - mówię szybko.- Oni mi ufają, Leo.427 Zawsze mi ufali.Zobacz, co wtedy zrobiłem.Zrobię tojeszcze raz.Natalia.Pani Bentley kazała mi znów to zrobić.I zrobię to.Jeśli nie skrzywdzisz Shelly, Leo.Jeśli ją skrzyw-dzisz, powiem im o Cassie.Koslenko omiata pomieszczenie rozbieganym wzrokiem,z gardła wyrywa mu się cichy jęk.Mamrocze coś, czego niesłyszę.Nie - uświadamiam sobie - to po prostu słowa, którychnie rozumiem.Odgłosy szybkich kroków na schodach.Wedrą się tu zaniecałe pół minuty.A wtedy już wszystko stracone.Shelly niebędzie miała żadnych szans.- Będę ją chronić, Leo.Zawsze to robiłem.- Chronić.Chronić.- Zawsze, Leo.Zawsze.Ale on mnie nie słucha, nie słucha kroków ludzi bieg-nących w stronę pomieszczenia.- Nadszedł już twój czas, Leo.Tak jak nadszedł czas dlaTerry'ego.- Skoro, Katrina - mówi Koslenko.Ktoś kopnięciemotwiera drzwi.Detektyw McDermott mierzy z pistoletu w na-szą stronę.Zamykam oczy, gdy huk pojedynczego wystrzału odbijasię echem od ścian sutereny. Sobota, 25 czerwca 200553Budzę się następnego ranka na wąskiej połówce, stojącejprostopadle do szpitalnego łóżka Shelly.Leży w dużym, pry-watnym pokoju, dzięki czemu gubernator Trotter i jego żonateż mogli tu spać.Z trudem unoszę głowę.Lekarze badająShelly, która stosunkowo szybko doszła do siebie po ostat-nich przejściach [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •