[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po drugiej stronie kuchni Teddy Lopez zaczął polerować kuchenną płytę,choć była całkiem czysta.Sam czekał.RLTROZDZIAA 48O pierwszej trzydzieści osiem w niedzielne popołudnie Cathy przebywała wwięziennym szpitalu w towarzystwie doktora Paresa oraz pielęgniarki.Lekarz -wysoki, szczupły mężczyzna o ciemnych oczach, mocno przerzedzonych wło-sach i starannie przystrzyżonej brodzie - był w mniej formalnym stroju niż pod-czas ostatnich kilku wizyt u dziewczynki.Miał na sobie dżinsy oraz białą baweł-nianą koszulę.Pomimo włączonego pod sufitem wentylatora w pomieszczeniupanował nieprzyjemny upał.Pares, jak zwykle spokojny i opanowany, usiadł naskraju biurka, w odległości kilku kroków od Cathy, ubranej w niebieski więz-niarski uniform z krótkimi rękawami.Dziewczynka garbiła się w krześle o pro-stym oparciu.- Przed chwilą telefonowała do mnie doktor Lucca - odezwał się Pares, nie-znacznie akcentując słowa.- Bardzo się niepokoi z twojego powodu.Wiesz, żestraszliwie się o ciebie martwi.Powinnaś być wdzięczna losowi za tak troskliwąprzyjaciółkę.- Ona nie jest moją przyjaciółką, tylko psychologiem - sprostowała Cathy.- Wierz mi - oświadczył oschłym tonem.- Doktor Lucca jest obecnie prawdo-podobnie najlepszym przyjacielem, jakiego masz.- To dlaczego skontaktowała się z panem?- Ponieważ podczas waszej rozmowy sprawiałaś wrażenie ogromnie wzbu-rzonej i wystraszonej.- Lekarz otworzył torbę stojącą na biurku i wyjął małą bu-telkę.- Dlatego dam ci środek na uspokojenie.- Nie chcę żadnych pigułek.- To tylko lekki środek uspokajający, który zażywałaś już przedtem.Nie maszsię czego obawiać.- Powiedziałem już panu, że nie chcę żadnych pigułek! - Cathy, bliska łez,niemal krzyczała na lekarza.- Chcę stąd wyjść i chcę, aby to wszystko się skoń-czyło, żebym miała znowu mamę, Amiego i ciocię Fran-ces! - Zakryła twarzobiema dłońmi.- Dlatego właśnie powinnaś zażyć te pastylki.- Pares pokręcił głową do sio-stry, sygnalizując, że jej interwencja nie będzie potrzebna. A potem spróbujęcię nauczyć kilku technik relaksacyjnych.RLT- Strata czasu - oświadczyła Cathy z twarzą w dłoniach.- Nie sądzę.- Lekarz zdjął wieczko z małej fiolki i wysypał z niej na rękę jed-ną pastylkę.- Jeśli opanujesz te techniki, zażywanie tabletek nie będzie koniecz-ne.- Powiedziałam panu, że nie chcę żadnych cholernych pigułek! - Cathy ode-rwała ręce od twarzy.Miała zaczerwienione policzki i wilgotne oczy.- Uspokój się, Cathy - odezwała się pielęgniarka, która stała po drugiej stroniegabinetu przy szafce z lekarstwami.- Nie uspokoję się!Pares podszedł do kranu i do połowy napełnił szklankę wodą.- Myślę, że będziesz rozsądna i przestaniesz walczyć z ludzmi, którzy pragnąci pomóc.- A któż to taki? Pan?- Tak, na przykład ja.- Wrócił z wodą i podał ją Cathy.- Zażyj tę małą pa-stylkę, po której poczujesz się trochę bardziej odprężona, a potem może znaj-dziemy sposób na zachowanie spokoju bez uciekania się do leków.Cathy wzięła od niego tabletkę i szklankę z wodą.- Nic mnie nie uspokoi - oświadczyła, ale połknęła lekarstwo.- Jestem zdania, że doktor Lucca chciałaby ci pomóc bardziej, niż jej na topozwalasz, Cathy.Rozumie mroczne chwile, jakie obecnie przeżywasz i wierzyw ciebie.- Tak mówi - przyznała Cathy ponurym tonem.- Nie ufasz jej? - spytał cicho doktor Pares.- Już nikomu nie ufam.- I chyba nie można cię za to winić - odrzekł.- Na tym bezwzględ* nymświecie musisz jednak nauczyć się odróżniać wrogów od przyjaciół,- Jest pan moim przyjacielem czy wrogiem?- Uważaj, co mówisz - upomniała ją pielęgniarka ostrym tonem.- W porządku, siostro - rzucił Pares, nie spuszczając wzroku z twarzy nasto-latki.- A jak sądzisz, Cathy?- Nie wiem.RLT- Och, myślę, że wiesz - powiedział cicho.RLTROZDZIAA 49Port jachtowy nie był elegancką przystanią, gdzie milionerzy trzymają swojeluksusowe zabawki.Grace odebrała go dokładnie tak, jak wyglądał: jako brudnemiejsce, gdzie załadowywano i rozładowywano łodzie, które dla większości wła-ścicieli stanowiły główny środek transportu, a - w niektórych przypadkach - na-wet utrzymania.Pachniało tam ropą, odchodami mew oraz hot dogami, którychwoń dolatywała od straganów na końcu portu.Pod wpływem tej mieszaniny za-pachów Grace na nowo poczuła mdłości.Pomimo to musiała przyznać, że wy-starczył sam widok łodzi żaglowej Haymana, Zięby" - białego, jednoka-dłubowego dwumasztowca o ślicznej sylwetce - stojącej z tyłu, za głównym ob-szarem rozładunkowym, gotowej do wypłynięcia - i poczuła się podniesiona naduchu.- Co o niej sądzisz? - spytał Hayman, bacznie przyglądając się twarzy Grace.- Uważam, że jest doskonała.- Znasz się na jachtach?- Dobrze się na nich czuję.I miałam sporo okazji do osłuchania się z żeglar-ską gwarą w moich rodzinnych stronach, na jeziorze Michigan, a także po przy-jezdzie na Florydę.Nadal jednak nie wiem, co to takiego knaga, a co gejtaw.Poprostu tego typu pojęcia wylatują mi z głowy.- Nie ma problemu - zapewnił Hayman.- Wiesz, co jest najważniejsze: po-stawienie żagli i nabranie w nie wiatru.- Uśmiechnął się do niej.- A ponieważ Zięba" ma dodatkowo silnik, nie musimy nawet czekać na wiatr, aby się stądwydostać.- Umilkł.- Jesteś pewna, Grace, że czujesz się na siłach, by wypłynąćw morze?- Tak - odparła.- A w przypadku najgorszego scenariusza - jeśli się okaże, żejestem dla ciebie ciężarem - zawsze będziesz mógł mnie wyrzucić za burtę.- Och, bardzo wątpię, ażeby do tego doszło.Aysy mężczyzna w średnim wieku po drugiej stronie portu wstał, odrywającsię od swojej pracy, i do nich pomachał.Hayman postawił na ziemi skrzynkę zprowiantem, którą niósł, uniósł do góry prawą dłoń, odwzajemniając gest powi-tania, i rozejrzał się wokół.- Przypuszczam, że Weintraubowie stracili nadzieję, że przyjdziemy.RLT- To moja wina - powiedziała Grace.- Przepraszam.Przeze mnie wszyscymusieliście czekać.- Czy przestaniesz w końcu za wszystko przepraszać? - żachnął się Hayman.-Każdy z nas od czasu do czasu ma prawo być w kiepskiej formie.Gdybyś znowupoczuła się gorzej, pod pokładem znajduje się mała koja, gdzie możesz się poło-żyć.- Nie będzie mi potrzebna - zapewniła go z przekonaniem Grace.Naprawdę tak sądziła.Teraz, kiedy oddalili się od zdradliwych i nie-przyjemnych zapachów przeładunkowej części portu, ocean, jak zawsze, zacząłsilnie na nią oddziaływać.Czym innym było życie związane z pracą na wodzie, aczym innym perspektywa żeglowania dla przyjemności.Gdy mieszkała w Chica-go, nie przepuściła żadnej okazji wycieczki po jeziorze, nawet na najbardziejskromnej łodzi.Jednakże rejs po oceanie był niebezpiecznym przedsięwzięciem,które zawsze napełniało Grace strachem.I choć czasami snuła plany o kupniewłasnej żaglówki, miała na myśli małą jednostkę klasy kadet", która by pomie-ściła kobietę z jej psem i która w porównaniu z Ziębą" była niczym płotka i re-kin.- Lepiej wyglądasz - zauważył Hayman.- I lepiej się czuję.- Grace wzruszyła ramionami.- Myślę, że moja niedyspo-zycja mogła być skutkiem przepracowania i braku odpoczynku.- Wcale się nie dziwię, że jesteś wyczerpana.- Hayman delikatnie dotknął jejprawego ramienia.Grace się nie odsunęła.Po pierwsze dlatego, że jego słowa przypomniały jej,że wciąż jest bardzo zmęczona
[ Pobierz całość w formacie PDF ]