[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wśród ciemności te drganiem płomienia ruszające się oczy bóstwa przerażałyjak spojrzenie ze światów innych, grozne i gniewu pełne.W chramie teraz nic słychać nie było, tylko trzask palącego się łuczywa i świergot ptastwa, które,otworami dostawszy się do środka jego, niespokojnie pokrzykiwało latając, aby się stąd na powrótwydobyć.Dziwa postawszy chwilę, bo w niej czerwonych oczów dwoje zrodziły trwogę i odjęły siłę, wolnymkrokiem podeszła ku ognisku myśląc:- Tu więc miejsce moje.I nie pytając już nikogo, nie patrząc zbliżyła się aż do dwóch siedzących niewiast, co ogień podsycały,siadła, jak one, na pustym kamieniu, wzięła nagotowane łuczywo i położyła na ognisku.Jedna z kobiet wstrzymać ją chciała, lecz za pózno się podniosła.Ogień już był objął tę pierwszą ofiarę,na którą Dziwa patrzała, jakby się w niej własne paliło życie.Dwie stróżki tego Znicza popatrzały na niąciekawie i trochę przelękłe.Przy świetle ognia mogła dojrzeć ich twarze.Zwiędłe były, smutne i blade.Przyglądając się pięknej dziewczynie szeptały coś pomiędzy sobą, jakby litując się nad nią.Głowamipotrząsały tylko, nie śmiejąc się odezwać.Zdawały się patrzeć na nią jak na skazaną.Dziwa siedziałaspokojna w ogień wlepiwszy oczy, odpoczywała.U ognia zmieniały się potem stróżki; Dziwa przesiedziała sama całą noc przy nich, dorzucając połuczywie.Sen jej nie brał, myślami jeszcze żegnała życie swe dziewicze i domową zagrodę, a czerwoneoczy Nijoły przyszłość czyniły straszną. Tak przeszedł dzień pierwszy i tak samo prawie drugi upłynął.Mogła tylko wyjść za kontynę iodetchnąć świeżym powietrzem.Ale tu skupiały się koło niej stróżki ognia i ciekawie przyglądały się jej,badały, dopytywały uśmiechając; zwracali oczy przechodzący pielgrzymi i Dziwa wolała już milczenieswe w ciemnym kątku niż te napaści próżnującej gawiedzi i te pytania bez końca.Nazajutrz siwowłosa w wianku kobieta spotkała ją też za chramem i zagadnęła, o przeszłość; i jejopowiadać się musiała, skąd przyszła i dlaczego, ale ta słuchała roztargniona i nie okazała nawet, czyją powieść obeszła.Dziwa spodziewała się tu może jakiegoś podnieconego życia, z pieśnią i marzeniem,a znalazła milczenie i ołowiane brzemię na wszystkich tych niewiastach znużonych ciszą jednostajną,jaka je otaczała.Bezmyślnie spełniały one posługę przy chramie i dzień schodził na półsennym jakimśosłupieniu, na zdrętwieniu i martwocie.Wieczorem zjawił się stary Wizun po odejściu siwowłosejkobiety; oczyma prawie gniewnymi mierzył Dziwę i pytał znowu o Domana.Dziewczę opowiedziało swą przygodę po raz drugi.- Domana mi żal! - zawołał - nosiłem go dzieckiem na ręku; chłopak był odważny, dobry, gościnny iprzyszło mu zginąć nie na wojnie, nie na łowach, ale z rąk niewiasty.ze sromem!- A jakżem ja bronić się miała będąc w jego mocy? - odezwała się Dziwa.- Wolno się bronić dzikiemuzwierzęciu i robakowi nawet, a nie godziłoby się dziewczynie?Starzec się namarszczył tylko i spojrzał dziko na nią.- Doman rannym być może, ale zabitym.nie! nie! to być nie powinno i nie będzie - dodał.Chciał, aby mu opowiedziała, jak mu cios zadała, ale Dziwa sama już teraz nie wiedziała, jak się tostało, aniby umiała wytłumaczyć, skąd na to wzięła odwagę i siłę, zmilczała więc.Następnych dni, jakby za karę, najcięższą pracę na nią włożono.Musiała drzewo nosić i wodę, zamiataći myć chram, biegać do zródła, służyć wszystkim.Odprawiono ją wreszcie do tego, od czego w domubyła wolną - do gotowania strawy dla innych.Nie zbywało na ostrych słowach i na śmiechu bolącym, ina jakiejś wzgardzie, którą jej starsze okazywały.Wszystko to przetrwała milcząca, spokojna, z takądumą, iż niechęć się rozbiła o nią i dziewczęta z poszanowaniem patrzeć zaczęły na tę, która aniskarżyć się nie chciała, ani płakać, ani okazać, że ją boli poniewieranie.Dano pokój wreszcie, widząc, że znęcanie się nie czyni skutku.Każdego niemal dnie nadciągały łódkami nowe gromady po wróżby składając ofiary przed Niją.Dziwasiedziała już u ognia po kolei i bez kolei, a była tu jak domy.Milcząca mogła marzyć, patrzeć w dym,który w jej oczach różne dziwne przybierał kształty, nie troszczyć się o życie.Dwa razy na dzień zofiarnych dań i gotowanej strawy zastawiano obiatę dla stróżek i było pod dostatkiem wszystkiego.Suchych korowajów ostatkami karmiły się niezliczone ptastwa stada, a żarłoczne wróble tysiącamikręciły się przy chramie.Dziesięć już dni upływało od tego pamiętnego dnia, gdy Dziwa u ognia zasiadła i pierwszą go drzazgąpodsyciła.Była, przybywszy, ostatnią, teraz słuchały ją inne.Panować tu nie pragnęła, przyszło tosamo, gdy uczuły wszystkie dziewczęta w niej tę jakąś wyższość, która się narzuca sama i oprzeć sięjej nie można.Leniwe i śpiące stróżki ognia same zdały na nią pieczę, staranie, pracę i rozkazywanie.Siedząc z dala patrzały na nią i strach je jakiś ogarniał, tak miała pańską postać i do rozkazywania byłastworzonaDziesiątego dnia siedziała u ognia, gdy szmer powstał dokoła chramu i po całej wyspie.Ludzie dokołabiegali, ruch się stał wielki, nagle podniesiono zasłony ze wszystkich stron i między słupami najbliżejognia stojącymi ukazał się Wizun w świątecznym ubraniu i kołpaku, a z nim mężczyzna rosły,czerwony, gruby, w czapce z piórem, w płaszczu czerwono naszywanym na ramionach, ze złotymiszlaki, blaszkami świecącymi okrytymi.Zwiecący miecz wisiał u jego boku.Dziwa spojrzawszy nańuczuła w sobie przestrach i trwogę.Ten czerwonolicy z dziko patrzącymi oczyma człowiek, podobien do zwierza, który wyszedł z puszczy, zusty skrzywionymi szydersko, obudzał w niej wstręt i odrazę niewysłowioną.Byłaby uciekła, gdybymogła. Stanął on nie zdejmując kołpaka ani się pokłoniwszy naprzeciw ognia i bałwana Nijoły, patrząc nie naświętości, ale na pilnujące Znicza dziewczęta.Długo je oczyma przechodził, zatrzymał wzrok naWiszowej córce i już go od niej nie zwrócił.Poszeptał coś staremu, który głową potrząsł.Chwilę sięwzdragał.Mężczyzna stał uparcie, dwa razy po ramieniu uderzył starego i pchnął go wewnątrz chramunakazująco [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •