[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I on więc śmielej wszedł na próg sklepu, w którym blizko już lat dwa się niepokazywał, pod pozorem kupienia papierosów, bo i tych dystrybucya łączyła siędo wyprzedaży innych delikatesów.Pan Derbisz, pierwszy komisant, człek wesoły, postrzegłszy dawną znajomość,powitał ją, dotykając aksamitnej czapeczki. O to, sto lat? gdzież to pan bywał? spytał. A! różnie rzekł Bolesław, który się chwalić lubił jezdziłem trochę poświecie.Cóż tu u państwa słychać? A! u nas? pan nic nie wie! rzekł Derbisz niestety! pryncypałaśmystracili! A! panie, człowiek był zdaje się nic.Stał bywało w kątku, ręce w tyłzałożywszy, cały słowa nie mówiąc a jak go nie stało! prawej ręki, powiadampanu nam zabrakło! Idzie wszystko kulawo. Cóż więcej w domu u państwa? cicho odezwał się Boleś, któregowiadomość o śmierci czcigodnego Rehmajera, zamiast zasmucić, jakośrazniejszym zrobiła.Co więcej. A cóż? nic, nic, bieda! Panny powychodziły za mąż? odważył się spytać Boleś. Są tam projekta! są rzekł Derbisz lecz pewnego dotąd nie ma nic.Mypanie, dla starszej panny potrzebujemy fachowego człowieka.Ja sam wydołaćnie mogę.Paczka papierosów leżała już dawno na stole, Boleś zapłacił, ukłonił sięgrzecznie i wyszedł.Powiodło mu się nader szczęśliwie, szło tylko teraz o to,ażeby mógł w jakikolwiek sposób widzieć się z tem bóstwem, które munaprawiało krawaty.Nieśmiało posunął się na pierwsze piętro, ufając gwiezdzieszczególnej.Słabiuchne światełko oszczędne rzucało smutny blask na nieczysteschody, ale tylu pamiątkami usłane.Gdy p.Bolesław doszedł na piętro,otworzyły się właśnie drzwi i główka średniej panny Rehmajerównej wysunęłasię ciekawie, rozglądając.Oczekiwała ona na kogoś, bo wschody tradycyjniesłużyły do zawiązywania niedozwolonych prawnie znajomości, i do ichutrzymywania tajemniczego.Pomimo słabego oświetlenia panienka poznałaBolesława, i wybiegła ku niemu. A, Boże wszechmogący, to pan! poczęła wołać to pan! Cóż się zpanem działo! Arcia oczy wypłakiwała. Byłem w podróży, potem chory rzekł Bolesław. Chcesz pan się z nią widzieć? prawda? ja pobiegnę.Albo nie mówiłazniżając głos dzieweczka pan możesz śmiało zajść do jej pokoju.Mama o tejporze nigdy tam nie chodzi.Gdyby broń Boże nadeszła, no to co? świecęzgasić! i po wszystkiem!Dziewczę szczebiotało z gorączkowym pośpiechem. Stój że pan, nie ruszaj się ja Arci dam znać i wprowadzę pana.Znikła mówiąc i pobiegła.Nie upłynęło i pięć minut, gdy z ciemnościwynurzyła się w drugim kątku i skinęła, aby szedł za nią.Bolesław był posłuszny.W progu z rękami załamanemi stała Arcia, nie wielezmieniona, pulchniejsza tylko jeszcze, niż była.Siostra popchnęła go, śmiejąc się, do pokoiku i drzwi za nim zamknęła, samastając na straży z towarzyszem, który właśnie od dołu wschodów się zjawił.Pokoik panny Arkadyi, nie był ani ładny, ani porządnie utrzymany, nieprzyjmowała w nim nigdy nikogo.Sukienki leżały, wisiały, walały się powszystkich kątach, toaleta zajmowała dość miejsca, a na niej nieład był, którytylko młodości wybaczony być może.Arcia ręce załamywała, potem rzuciła sięna szyję dawno niewidzianemu. Co się z tobą działo? żeby ani się zgłosić? myślałam już, że chyba umarłeś, omój Boże! co ja tych łez wylałam! O włos mnie nie wydali za Wilbacha cobył w korzennym sklepie na Długiej.Ordynaryjny człek ale byłabym jużposzła dla matki, bo sobie rady dać ze sklepem nie może.Gdzieżeś ty był? cosię z tobą, działo? Ja? odparł, tragiczny ton przybierając, Boleś byłem przez familiąwysłany, miałem nadzieję otrzymać miejsce w dyplomacyi.Gwałtem mnie zWarszawy wypchnięto przechodziłem koleje najrozmaitsze, poświęciłem,mogę powiedzieć, karyerę moją i przyszłość aby do ciebie powrócić.A!niepodobna opisać co wycierpiałem od przewrotności ludzi.Westchnął, nie mogąc jakoś na prędce wymyśleć bardziej szczegółowej historyi.Arci łzy się puściły z oczów. Ale teraz tu zostaniesz? zapytała. Nie wiem rzekł. Musisz! A ja za nic w świecie za Wilbacha nie pójdę.Zmierdzi tabakąokropnie.Usiedli razem na kuferku i poczęła się cicha, poufna rozmowa.P.Bolesławzawsze jeszcze, nie będąc pewien czy ma się na kupcównie ograniczyć i światsobie zawiązać, mówił jej o swej niezmiernie dumnej i wymagającej rodzinie,pod której władzą zostawał.Spodziewał się uchylić przeszkody gotów byłuczynić wszystko, największe ponieść ofiary dla wspólnego szczęścia.Stosunki teraz niezmiernie były ułatwione, matka nie mogła tak surowo córekpilnować, niedowidziała na oczy, przybita była poniesioną stratą, Bolesław więcmógł zachodzić w różnych dnia porach i widywać się z nią.Obie panny starsze były w najlepszej przyjazni, kazano się tylko wystrzegaćpana Derbisza, który miał być niegodziwym szpiegiem i wszystko matcedonosił.On to w interesie handlu nastawał na wydanie Arci za Wilbacha. A! to człowiek? żebyś wiedział.Nienawidzę go, nie cierpię dodałodziewczę. Ja właśnie w sklepie z nim mówiłem i widział mnie rzekł Boleś co siębardzo zle stało. O! ręczę, że będzie szpiegował zawołała Arcia ale niedoczekanie jego!niech stu postawi, my sobie radę damy!W ten sposób zawiązały się na nowo stosunki z panną Rehmajerówną iuszczęśliwiony powodzeniem dnia tego, wyszedł Tanczyński pełen nadziei.Wostatecznym razie miał jakikolwiek widok przyszłości.Nim jednak doszedł dodomu, już mu co innego w głowie świtało.Arcia była dlań bardzo chudymkąskiem, marzenie popychało go wyżej.Nie mógł się oswoić z tą myślą, aby nakupcównie i korzennym sklepie miał poprzestać.Nazajutrz wierny słowu swojemu nadszedł Bazyli, niosąc pomoc przyrzeczoną. Daleko ci lepszą rzecz jeszcze przynoszę, niż te mizerne tysiąc złotych odezwał się, kładnąc papierki na stole. Mówiłem z radzcą, widział sięwczoraj z Mecenasem, któremu zaręczył, że macie prawnicze wykształcenie.Umecenasa jest miejsce nie świetne, ale na początek dobre.Ubiega się o niewielu, daj się poznać, zechciej pracować, przyszłość masz zapewnioną. Serdecznie ci dziękuję za troskliwość odparł Bolesław ale ja tego niepotrzebuję mam inne i daleko świetniejsze widoki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]