[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To był Ives - mężczyzna, którego widział w domu w Godalming.Jasnowłosy,przysadzisty facet z bronią.Sherlock starał się skulić, opuścił ramiona i zgarbił się, jakby był zmęczony i oddawna nie jadł porządnego posiłku.Udało się.Ives przesunął po nim wzrokiem, ignorując go,tak jakby był lampą gazową albo poidłem dla koni.Mężczyzna zatrzymał się, rozglądając poulicy przed sobą, zapewne za Sherlockiem.Przekonawszy się, że nigdzie go nie widać, zakląłpod nosem.Przystanął z wahaniem, jakieś sześć stóp od chłopca, którego szukał, po czymnagle odwrócił się i odszedł.Sherlock rzucił pisma u stóp najbliższego gazeciarza.- Proszę, możesz to sprzedać - powiedział.- Ale to jest Sun - zauważył chłopak.- Ja sprzedaję tylko Chronicie.- No to rozszerz asortyment - odparł Sherlock i ruszył pospiesznie za Ivesem.Mężczyzna szedł szybkim krokiem, ze spuszczoną głową i rękami w kieszeniach.Wyglądał na przygnębionego.Pewnie jego zleceniodawca będzie zły, że stracił Sherlocka zoczu.Nie skierował się jednak w stronę hotelu Jellabee, więc może nie wiedział, gdziezatrzymała się ich trójka.Słońce zniżyło się już na niebie, ledwo wyglądało zza szczytów budynków, oblewającwszystko pomarańczowym światłem.Zwieciło Sherlockowi prosto w twarz, aż musiał mrużyćoczy.Nie było łatwo śledzić Ivesa.Minęli chyba z pięć przecznic, zanim mężczyzna skręcił zulicy i wszedł do jakiegoś pensjonatu.Sherlock rozejrzał się niepewnie.Nie wiedział, czy to jest Five Points, czy nie, alebyło tu dużo mniej przyjemnie niż w okolicy, gdzie mieścił się hotel Jellabee, mimozrujnowanego, pokrytego szalunkiem drewnianego kościoła o przekrzywionej iglicy,widniejącego na końcu uliczki.Wciąż cuchnęło, ale Sherlock zastanawiał się, czy to zapachdestylarni terpentyny i rzezni, czy ogólny smród rozkładu i ścieków, który wisiał nad NowymJorkiem niczym niewidzialna mgła.To miejsce wydawało się niebezpieczne.Ludzie kręcącysię przy rogach ulic to już nie byli gazeciarze, tylko draby w podartych koszulach i brudnychspodniach, którzy przyglądali się przechodniom ciężkim wzrokiem.Skądś niósł się żałosnydzwięk trąbki.Instrument był rozstrojony, ale ponieważ wszystko wokół wyglądało nakoślawe, brzmienie pasowało do otoczenia.Sherlock musiał się wtopić w tło jeszcze bardziej niż do tej pory.Skręcił w zaułek iusmarował sobie czapkę błotem, a potem naderwał rękaw marynarki, tak żeby odsłonićpodszewkę.To powinno wystarczyć.Teraz wyglądał jak miejscowy.Wrócił na ulicę, utykając lekko, żeby zmienić sposób chodzenia, i podszedł dopensjonatu.Przez otwarte drzwi zajrzał do środka.Brakowało tam hallu, tak jak w Jellabee.Gdyby wszedł na korytarz, miałby dowyboru albo kilkoro drzwi, albo gołe schody.Nie mógł przecież chodzić od drzwi do drzwi,pukać i pytać o Mattyego.Musiał wymyślić coś innego.Rozejrzawszy się, zobaczył, że do ceglanej ściany budynku naprzeciwko doczepionometalowe schody - może na wypadek pożaru.Schody prowadziły z jednego piętra na drugie,połączone wąskimi metalowymi podestami.Jeśli się po nich wdrapie, może da radę zajrzeć wniektóre okna pensjonatu.Pod warunkiem że nie przeszkodzą mu w tym zasłony.Albo brudneszyby.Nie komplikuj - powiedział sobie.Przeszedł na drugą stronę, poczekał na moment,kiedy na ulicy nikogo nie było, po czym szybko wbiegł po schodkach przeciwpożarowych napierwsze piętro.A może drugie? Nie był pewien.Skulił się za metalową kratą podestu i spojrzał na drugą stronę ulicy.Cztery okna, naszczęście pozbawione zasłon.Po jednym pokoju krążył w tę i z powrotem jakiś człowiek,którego Sherlock nie rozpoznawał.Z drugiego okna wyglądała kobieta, ubrana jakby wkoszule nocną.Spostrzegła, że Sherlock na nią patrzy, i uśmiechnęła się do niego smutno.Wdwóch pozostałych pokojach najwyrazniej nikt nie mieszkał.Wszedł po schodkach piętro wyżej.Stopnie skrzypiały i kołysały się pod nim iSherlock zastanawiał się, kiedy ktoś ostatnio sprawdzał ich bezpieczeństwo, a potem - czy wogóle ktoś kiedykolwiek je sprawdzał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]