[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Chyba zwymiotuję - poskarżył się Joszua.- Zwiadomy oddech - odpowiedziałem, używając jednej z fraz, jakie stale powtarzał nam Kasper,kiedy uczyliśmy się medytacji.Wiedziałem, że Joszua potrafił przez długie dni przebywać z yeti i nie zamarzał, więc zpewnością mógł tak kontrolować swe ciało, by powstrzymać wymioty.Mnie samego odwymiotów ratowały rozmach i skala tej rzezi - jak gdyby okropieństwo całej sceny nie mieściłosię w moim umyśle, więc widziałem tyle, że mogłem zapanować nad myślami i żołądkiem.Krzyk wzniósł się ponad tłumem i zobaczyłem oświetloną pochodniami lektykę.Siedziałw niej półnagi mężczyzna, owinięty w pasie skórą tygrysa; jego ciało było pokryte popiołem.Włosy miał posklejane tłuszczem w kosmyki, a nakrycie głowy stanowiły kości ludzkiej ręki.Zszyi zwisał mu łańcuch ludzkich czaszek.- Najwyższy kapłan - stwierdziłem.- Oni cię nawet nie zauważą, Biff.Jak zwrócisz ich uwagę po tym wszystkim, co tu widzieli?- Nie widzieli jeszcze tego, co zamierzam pokazać.Kiedy lektyka wysunęła się spomiędzy wyznawców przed ołtarzem, zobaczyliśmy idącąza nią procesję: przywiązaną z tyłu kolumnę nagich dzieci, w większości najwyżej pięcio - czysześcioletnich, ze skrępowanymi rękami.Pomniejsi kapłani, w mniej wyrafinowanychkostiumach, szli z boków, by je podtrzymywać.Po chwili zaczęli odwiązywać dzieci i prowadzićdo wielkich drewnianych słoni.Tu i tam zauważyłem w tłumie ludzi sięgających po broń: krótkiemiecze, topory i te włócznie z długimi grotami, jakie widzieliśmy z Joszuą ponad morzem trawy.Najwyższy kapłan siedział na bezgłowym trupie i wykrzykiwał jakiś wiersz o boskim uwolnieniuzniszczenia Kali czy coś w tym stylu.- No to ruszamy - powiedziałem.Wyjąłem spod sari sztylet z czarnego szkła.- Wez to.Joszuą spojrzał na migoczącą w blasku ogni klingę.- Nikogo nie zabiję - oświadczył.Azy spływały mu po policzkach, kreśląc czerwone linie na czerni.Wyglądał z tym jeszczebardziej przerażająco.- Zwietnie, ale przecież musisz czymś je odciąć.- Słusznie.Wziął ode mnie sztylet.- Josh, wiesz, co się szykuje.Widziałeś już takie rzeczy.Nikt tutaj jeszcze nie, a już zwłaszcza tedzieciaki.Nie możesz nieść ich wszystkich, więc muszą zachować przytomność na tyle, żeby iśćza tobą.Wiem, że potrafisz sprawić, by się nie bały.Załóż zęby.Joszua kiwnął głową, po czym wsunął pod górną wargę rząd połączonych rzemieniemkrokodylich zębów, tak że sterczały jak kły.Ja założyłem swoje i odbiegłem w ciemność, byokrążyć tłum.Kiedy zbliżyłem się od tyłu do ołtarza, spod pasa z ludzkich rąk wyjąłem specjalnieprzygotowaną pochodnię.(Tworzące pas ludzkie ręce były zrobione z wypchanych trawąwysuszonych kozich wymion; niedotykalne kobiety wykonały świetną robotę - byle tylko niktnie próbował liczyć palców).Zza kamiennych nóg Kali widziałem, jak kapłani przywiązujądzieci do słoniowych trąb.Gdy zacisnęli więzy, każdy wzniósł brązową klingę, gotów doodcięcia palca, gdy tylko najwyższy kapłan da sygnał.Uderzyłem końcem pochodni o krawędz ołtarza, wrzasnąłem ile sił w płucach, zrzuciłemsari i pobiegłem schodami w górę.Pochodnia rozjarzyła się oślepiającym błękitnym płomieniem;za mną ciągnęła się struga iskier.Przeskoczyłem przez kozie głowy i stanąłem między nogamiKali; w jednej ręce wznosiłem pochodnię, w drugiej kołysałem za włosy jedną ze swoichodciętych głów.- Jestem Kali! - wrzasnąłem.- Lękajcie się!Przez te fałszywe zęby okrzyk był trochę niewyrazny.Niektóre bębny zamilkły.Najwyższy kapłan odwrócił się i spojrzał na mnie, bardziej z powodu jasnego blasku pochodniniż mojej straszliwej proklamacji.- Jestem Kali! - krzyknąłem znowu.- Bogini zniszczenia i ca łego tego obrzydliwego chłamu,jaki tu macie!Nie docierało to do nich.Kapłan skinął na innych, by spróbowali zajść mnie z obu stron.Niektóre akolitki starały się już przedostać do mnie z tanecznego placu dekapitacji.- To prawda! Pokłońcie się!Kapłani atakowali.Zciągnąłem na siebie uwagę wyznawców, ale nie kulili się ze strachuprzed moją gniewną boskością.Widziałem, że Joszua obchodzi już drewniane słonie - strzegącyich kapłani opuścili posterunki, by ruszyć na mnie.- Poważnie! Nie żartuję!Może to wina zębów.Splunąłem nimi w stronę najbliższego z atakujących.Bieg pomorzu śliskich, zakrwawionych głów jest trudnym zadaniem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]