[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wymarzona pogoda, błękitne niebo, biały piasek i samotność.Pomyślałam sobienawet, gdy tak szłam plażą, jaka byłam głupia, przejmując się obowiązkami.Mogłam miećwszystko, co zechcę, i robić, co mi się podoba.- A czego chciałaś?- W tamtej chwili? Chyba chciałam być sama i o nic się nie martwić.Nie myśleć owrednej Joan, przez którą straciłam ukochaną pracę.Nie bać się początku drugiego aktu %7łycia Dany.- Ludzka rzecz.To normalne.- Owszem.- Ponownie obrzuciła go szybkim spojrzeniem; postawny i przystojny jakdawniej, wpatrywał się w nią ciemnoniebieskimi oczyma.Rozumiał, że nie potrzeba jejzdawkowych słów pociechy czy współczucia.- Owszem - powtórzyła, pokrzepiona jego zrozumieniem, tak jak wcześniej dotykiem.- Doszłam do zagajnika, gdzie rosły palmy idrzewa owocowe.Zerwałam mango.Czułam jego smak.- Zawiesiła głos i dotknęła palcamiust.- Właściwie tylko spacerowałam sobie i myślałam: o rany, to dopiero życie.Ale to niebyło prawdziwe życie, nie moje życie.I nie tego tak naprawdę chcę.Wróciła na sofę, w obawie, że podczas dalszego ciągu opowieści nogi znowuodmówią jej posłuszeństwa.- Zaledwie przyszło mi to do głowy, usłyszałam głosy.Odległe, lecz znajome.Pomyślałam: ten świat nie jest rzeczywisty.To podstęp.I wtedy zdarzyło się coś.O Boże.-Czując obręcz wokół piersi, przycisnęła stulone dłonie do serca.- O Boże.- Spokojnie.- Przykrył jej ręce swoimi i czekał, aż spojrzy mu w oczy.- Nie spiesz się.- Nadeszła burza.Delikatnie mówiąc.Gdy sobie uświadomiłam, że to wszystko jesttylko złudzeniem, rozpętało się istne piekło.Wichura, deszcz, ciemności i ziąb.Jezu, Jordan,co za koszmarny ziąb.Zaczęłam biec.Wiedziałam, że muszę uciekać, bo już nie byłam tamsama.On był i ścigał mnie.Dotarłam na plażę, ale morze zupełnie oszalało.Fale wyglądałyjak czarne ściany, wysokie na co najmniej pięćdziesiąt stóp.Upadłam.Wyczuwałam jegoobecność tuż obok.To zimno.I ból.Potworny, szarpiący ból.- Mówiła łamiącym się głosem.Nic nie mogła na to poradzić.- Wydzierał mi duszę.Wszystko inne było lepsze niż to, więcskoczyłam w morze.- Chodz tutaj.Przysuń się bliżej, znowu masz dreszcze.- Przytulił ją mocno.- Obudziłam się, a może ocknęłam, jakkolwiek to nazwać.W wannie.Nie mogłamzłapać tchu.Woda już dawno wystygła.Nie wiem, na jak długo straciłam kontakt zrzeczywistością.Nie wiem, jak długo miał mnie w swojej mocy.- Nie miał cię.Wcale cię nie miał - powtórzył Jordan z naciskiem, gdy pokręciłagłową.Delikatnym gestem uniósł jej twarz ku górze.- Najwyżej cząstkę ciebie.Nie całość,bo nie potrafi zobaczyć całości.Fantazja, jak powiedziałaś.Oto jego metoda.I nie potrafi cięw nią wciągnąć dostatecznie głęboko, by część twojego umysłu nie zaczęła zadawać pytań.By nie zdawała sobie sprawy, co się dzieje.- Może.Ale potrafi ugodzić człowieka w słabe miejsce.Nigdy w życiu tak się niebałam.- Kiedy przestaniesz myśleć o klęsce, a zaczniesz być wkurzona, poczujesz się lepiej.- Chyba masz rację.Muszę się napić - oznajmiła, odsuwając się od niego.- Wody? - Zauważył, że Dana wraca do siebie, gdyż w odpowiedzi skrzywiła siępogardliwie. - Mam ochotę na piwo.Nie wypiłam tego, które wzięłam do wanny.- Wstała izatrzymała się niepewnie.- Ty też chcesz?- Tak, proszę.- Nie spuszczając z niej oczu, dotknął palcami nadgarstka lewej ręki,jakby zamierzał sprawdzić tętno.Ucieszył się, słysząc jej prychnięcie, zanim poszła do kuchni.Normalny dzwięk,typowy dla Dany.Sposób, w jaki osunęła się w jego ramiona, był daleki od normy.Gdyby się nie zjawił.Ale się zjawił, upomniał się w myślach.Nie była już sama.Idała sobie radę.Wstał z sofy i rozejrzał się po mieszkaniu.Cała Dana, pomyślał.%7ływe barwy,wygodne meble i mnóstwo książek.Poszedł za nią, oparł się o ścianę.Znowu książki, zauważył w duchu.Kto prócz Danytrzymałby Nietzschego w kuchni?- Pierwszy raz jestem u ciebie.Stojąc plecami do niego, otworzyła dwa piwa.- Nie wpuściłabym cię, gdybym nie była taka wytrącona z równowagi.- Mimo tego chłodnego powitania podoba mi się twoje mieszkanie, %7łyrafo.Pasuje dociebie.Dlatego nie przypuszczam, abyś była skłonna rozważyć przeniesienie się do Flynna napewien czas.Ja mogę pomieszkać trochę u Brada, żeby ci nie zawadzać.Odwróciła się powoli.- Starasz się być uczynny, ponieważ wpadłam w histerię?- Nie.Chcę, żebyś się czuła bezpieczna.%7łebyś była bezpieczna.- Nie rób sobie kłopotu.- Zależy mi na tobie.- Przesunął się, blokując przejście, zanim zdążyła go wyminąć.Przez jego twarz przemknął cień gniewu, który błyskawicznie zniknął.Skąd ten gniew? - zadała sobie pytanie.I jak mu się udało opanować?- Zależy mi na tobie, Dano.Zapomnij choć na jedną cholerną chwilę o dawnychurazach.Kiedyś byliśmy sobie bliscy i jeśli u Flynna czułabyś się bezpieczniej, usunę ci się zdrogi.- Aż do samego Nowego Jorku? Zacisnął usta i wyjął jej butelkę z ręki.- Nie.Możliwe, że zachowywała się wobec niego niesprawiedliwie.Ale guzik ją to obchodziło.- Nie czułabym się bezpieczniej u Flynna, z tobą czy bez ciebie.Wbrew temu, cozobaczyłeś, kiedy otworzyłam ci drzwi, potrafię się o siebie zatroszczyć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lunamigotliwa.htw.pl
  •  
    ") ?>