[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po pracy wszyscy zasiadali przy stole lub w swoichwydzielonych laboratoriach i notowali skrupulatnie wyniki i wnioski zbadań.Po baraku pętał się Szałas, spasiony owczarek podhalański,którego futro mocno straciło na bieli, bo tarzał się nieustannie wpobliskich kałużach, a do kałuż spadał co dzień tłusty osad z piecaropnego.Kiedy zaś bożek przedwojennego poczucia obowiązku dostał jużswą żertwę, szli składać ofiary bogom, których czczą mężczyzni, gdyz kręgu podrostków i młodziaków przejdą do ogniska dla dojrzałychwojowników, już nie tak gibkich, nie tak prędkich w biegu, za tosilnych, o byczych klatkach piersiowych, szerokich ramionach igęstych brodach.W różnych czasach różny był wiek przejścia.W1957 roku w gomułkowskiej Polsce trzydziestoletni mężczyzna bezwątpienia należał już do tej grupy.Chodzili zatem na polowania, nafoki, na reny, na lisy, chodzili wątłymi łódeczkami przez środekfiordu, nie wzdłuż brzegu, nie bojąc się wcale sztormu ani kry.Wspinali się na szczyty nie wyższe niż Pilsko w Beskidzie, leczwyrastające na swoje półtora kilometra wprost z morza, wwysokościach względnych przerastające więc Tatry i wiele alpejskichszczytów.Nie bali się szczelin w lodowcu głębokich na dziesięć albo itrzydzieści metrów, czasem wąskich tak, że można je byłoprzekroczyć zwykłym krokiem, bez wysiłku, czasem szerokich jakkaniony, ukrytych pod zdradliwymi nawisami śnieżnymi.Nie bali sięteż skał zupełnie innych niż alpejskie, bo poprutych atmosferycznąerozją, łamiących się na setki luznych kamieni, ustępujących podciężarem ręki lub buta.Nie bali się piargów usypujących się wżlebach, które przesuwały się małymi lawinami w dół, kiedy tylko nanich stanąć.Kumor pozwalał na te eskapady bez większych wahań.Znałdobrze siłę, która pchała ich na te polowania i wspinaczki, znał jąjeszcze sprzed wojny, kiedy zimował z Siedleckim na WyspieNiedzwiedziej i trawersem przeszedł z nim Spitsbergen.Był jedynymspośród wszystkich zimujących, który miał polarne doświadczenie, ijedyną chyba osobą w Polsce, która mogła jako tako zastąpić Stasia"Siedleckiego w roli kierownika wyprawy.Dlatego ufali osądowiKumora: jeśli zabraniał im jakiejś eskapady, słuchali bez szemrania,wiedzieli bowiem, że zezwoli, kiedy tylko warunki na to pozwolą - iwiedzieli, że arktyczna przyroda wymaga raczej praktycznegodoświadczenia niż teoretycznej wiedzy.Trzeba na własne oczyzobaczyć polarną mgłę na lodowcu, w której nie widać nawetczubków własnych nart i w której można błądzić przez dobę, będąc ocztery kilometry od stacji.Trzeba samemu pójść po morenie czy posandrach, na pierwszy rzut oka łatwych i równych, aż proszących się ospacer, i samemu grzęznąć po kolana, kiedy krok kosztuje więcejwysiłku niż przejście dziesięciu metrów po nieprzyjaznym napierwszy rzut oka osypisku.Trzeba samemu zobaczyć, jak szybkobłękitne niebo przysłonić mogą sztormowe chmury znikąd, jak wciągu godziny w pustym fiordzie może pojawić się przygnana wiatremgęsta kra.Jak przyjazny z dala brzeg może okazać się zupełnieniedostępny z łodzi ze względu na nabrzeżne skały czy wały lodu,wyrastające z przyciskanej prądem lub wiatrem do brzegu kry.Trzebawiedzieć również, z których strumieni można pić wodę, a z którychżelazista w smaku przelatuje przez człowieka szybciej, niż ten da radęściągnąć spodnie i znalezć miejsce na tyle ustronne, aby nie srać naoczach kolegów.Zabierali Smitha chętnie ze sobą - był zręczny i wysportowany,niósł swój plecak bez narzekań i nie goniła go ambicja, nie musiał byćpierwszy na szczycie ani nie spieszył się strzelać pierwszy, kiedy namyśliwskiej wycieczce zauważyli foki.Był pomocny i sympatyczny ina dodatek zupełnie pozbawiony potrzeby sytuowania się w centrumuwagi grupy, nie próbował przewodzić ani nie kwestionowałprzywództwa innych, nie angażował się w żadne spory i w efekciewszyscy sądzili, że jest po ich stronie, nawet biorąc pod uwagęwszelkie możliwe podziały: na linii komunizm-antykomunizm, jak ipod względem podziału na zwolenników jajecznicy na śniadaniezwalczających zaciekle zwolenników konserw mięsnych.Przez to, że wszyscy traktowali go jak swego, łatwo mógłrozpoznać grupy i koterie, na jakie nieuchronnie dzieli się każdaludzka społeczność, czy to będzie szkolna klasa, czy rada ministrówZwiązku Sowieckiego.Była zatem koteria antykomunistów składająca się zZakrzewskiego, Barcza i lwowiaka Zielińskiego.W rozmowachszczycili się wielokrotnie tym, że żaden z nich nigdy nie zapisał się dopartii, że nie zaangażowali się nijak w potępiany teraz stalinizm i takdalej.Na więcej pozwalali sobie we własnym gronie, Smitha traktującjak swego.Najwięcej mówił Zieliński: o pierwszej sowieckiejokupacji w trzydziestym dziewiątym, o Katyniu i o wypędzeniu wczterdziestym piątym.Mieszkał teraz we Wrocławiu i zżymał się nagłupotę wszystkich tych, co cieszyli się z Ziem Odzyskanych, i kpiłnawet z samego terminu, twierdząc, że skoro odzyskaliśmy Szczecin inawet Kłodzko, które nigdy nie leżało w granicach Polski, i jeśliKrólestwo Polskie można utożsamiać z nowoczesnym pojęciemPolski, to powinniśmy jeszcze odzyskać Słowację, Morawy i kawałBrandenburgii, które do Polski należały równie długo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]